Klezmeriada w lochu

Słowo „bereshit” znaczy „na początku”. Na krążku o tym tytule The Cracow Klezmer Band zapisał muzyczną wizję stworzenia świata. Ona też stanowiła rdzeń koncertu, jaki odbył się 17 stycznia w krakowskim „Lochu Camelot”. A teraz pora zamknąć oczy, ponieważ muzycy kończą już dostrajać instrumenty. Przed państwem Wojciech Front, Jarosław Tyrła, Olek Dyyak oraz Jarosław Bester!

Palce leniwie przechadzają się po klawiaturze akordeonu. Konga milimetr po milimetrze odsuwa dobiegające z widowni szmery. Wreszcie wbiega roztańczona, dziewczęca wiolonczela. Twarze widzów zaczynają smagać wirujące warkocze utworu. Cisza. Wyobraź sobie, że kobieta jest szpulką, na którą nawija się nić z kłębka mężczyzny. Kobieta nieruchoma, obrażona, wyklęta przez siebie samą. Ostra żyłka muzyki wpija się w jej ciało, pozostawia wcięcia jak w dolinie wyschniętej rzeki. Pierwszy utwór dobiegł końca.

Druga kompozycja rozpoczyna się od ostrzegawczego pomruku akordeonu. Skrzypce pomiaukują cieniutkim głosikiem, łasząc się do uszu zgromadzonych. Są płochliwe i nieufne. Bębniarz wbija w ziemię dźwięki kong, jak ostre pale podczas afrykańskiego rytuału. Akordeon w parze z bębnem niczym ciepłe powietrze wzbija się ponad głowy, aby w ten sposób odurzyć salę.

Odsłona trzecia. „Memento mori”. Jak to jest być małym wodorostem, nie chcieć oddzielić się od ciepłej, bezpiecznej plaży? Za chwilę zgarnie go stalowa płyta fali... Między ciszą a ciszą zapisana jest prawdziwa muzyka. Niebo roni łzy gwiazd. Morze otwiera usta najszerzej jak potrafi. Wiolonczela ze stoickim spokojem nuci pod nosem „Pamiętaj, że umrzesz”. Czy zerwanie struny nie przypomina wyrywania włosów? Czy nie jest to proces rozbrajania rozpaczy? Czy muzyka CKB nie podnosi tego procesu do rangi rytuału? Te pytania zadawałam sobie, słuchając ich kolejnego dzieła. I chociaż nie wiem, jak bardzo starałabym się, nie potrafię zerwać kajdan tej muzyki, tak samo jak nie potrafię oddzielić ciała od duszy.

Lecz oto kolejny utwór rozpędza się na torach rytmu. Wiolonczela beztrosko puszcza dym z fajki, dwa akordeony pohamowują instynkty na szynach wyciszenia, skrzypce upodabniają się do szeleszczących skromnie kłosów trawy.

Parę minut później ten sam skrzypek podskakuje tak, jakby chciał dosięgnąć brody mądrej kobiety. Bębniarz wystukuje marsza dwoma rózgami, które przypominają makaron sojowy. Akordeon się rozgadał, a wiolonczela przechadza się powłóczystymi krokami wokół geniuszu swoich kolegów. Odkąd CKB zmienili wiolonczelistę, instrument ten zaczął odgrywać drugorzędną rolę w ich twórczości. Reszta zespołu jest tak zgrana, jakby to jedna i ta sama osoba obsługiwała jednocześnie trzy instrumenty.

Połowa koncertu składała się z bisów, zaś druga z porozumiewawczych spojrzeń magików.

Anna Bartosiewicz
Skrót artykułu: 

Słowo „bereshit” znaczy „na początku”. Na krążku o tym tytule The Cracow Klezmer Band zapisał muzyczną wizję stworzenia świata. Ona też stanowiła rdzeń koncertu, jaki odbył się 17 stycznia w krakowskim „Lochu Camelot”. A teraz pora zamknąć oczy, ponieważ muzycy kończą już dostrajać instrumenty. Przed państwem Wojciech Front, Jarosław Tyrła, Olek Dyyak oraz Jarosław Bester!

Dział: 

Dodaj komentarz!