Kleszcz bez boreliozy

Włodzimierz Kleszcz

fot. z arch. autora: Włodzimierz Kleszcz w Karrot Kawa i Kultura

Bez niego polski folk nie byłby tym, czym jest obecnie. Pacyfista, zakręcony wizjoner zakochany w „czarnej” muzyce. Kolekcjoner płyt, urodzony radiowiec. Jego zawodowym życiorysem i zbiorem muzycznych przygód można byłoby z powodzeniem obdarzyć kilka osób. Autor legendarnej fuzji reggae z polską muzyką góralską.

Lublin
Lublin kojarzy mi się z wczesnym dzieciństwem. Niewiele wspomnień się zachowało. Mieszkałem u dziadków przy Narutowicza, róg Koziej. Miałem może 6–7 lat, kiedy rodzice zabrali mnie do Warszawy. Mój dziadek Jan Kuligowski był młynarzem w Wierzchowiskach, a potem przeprowadzili się do Lublina. Z dzieciństwa pamiętam też malutką Urszulę Kasprzak. Jej babcia Justyna i moja – Helena były siostrami. W zasadzie się nie znaliśmy. Urszulę już jako dorosłą kobietę przedstawił mi Jerzy Janiszewski z Radia Lublin.

Jajo Pełne Muzyki
Muzyką zainteresowałem się mniej więcej w 1961 roku. Miałem wówczas dwanaście lat. Zacząłem wtedy słuchać regularnie co tydzień audycji „Rewia Piosenek” prowadzonej przez Lucjana Kydryńskiego, z którym w latach 80. mijałem się na korytarzach gmachu Polskiego Radia. Był dla mnie wzorem prezentera. W latach 60. nie było żadnej ogólnodostępnej muzyki pop czy folk ze świata. Było tylko „30 Minut Rytmu” w Rozgłośni Harcerskiej, ale nie było jeszcze Trójki, a w Programie 1 Polskiego Radia królowały: Orkiestra Feliksa Dzierżanowskiego oraz Zespół Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Tylko Malina Zasadzińska nadawała „Melodie z Ciepłych Mórz”. W 1965 roku trafiłem na warszawską Starówkę. Było tam niezwykłe miejsce, w które przyprowadził mnie kolega z klasy Technikum Poligraficznego – Witek Polewski. W niedziele o 11.00 w Staromiejskim Domu Kultury Marek Rohr-Garztecki prowadził spotkania pod nazwą „Folk and Protest Song Fan Club”. Wsiąkłem w to na lata. Słuchaliśmy bluesmenów i folku amerykańskiego: Leadbelly’ego, Pete’a Seegera, Boba Dylana, Joan Baez, J.B. Lenoira i innych. Płyty zdobywaliśmy z prywatnych źródeł, dzięki Tolkowi Wielemborkowi i Alfredowi Ładniakowi. Oglądaliśmy też filmy, gdy Andrzej Zbroch zaczął chodzić do biblioteki ambasady amerykańskiej. To było okupione nękaniem go przez milicję, ale warto było. W klubie debiutowała też Maryla Rodowicz, śpiewając m.in. przekłady Dylana. Z tego środowiska wywodzi się szereg muzyków, np. Zbigniew Hołdys, a sam założyciel klubu jest autorem pierwszej książki o muzyce rockowej, jaka ukazała się w bloku socjalistycznym Rock – Od Presleya do Santany. W 1967 roku Marek Garztecki zwrócił się do mnie o przejęcie opieki nad klubem. To było coś! Klub był dla mnie najważniejszy. Tam nasłuchałem się muzyki – tego bluesa, folku amerykańskiego, psychedelic Flower Power i znad Tamizy z ruchu Blues Breakers. Klub ukształtował mój gust muzyczny. Musieliśmy jednak pod presją ZMS zmienić jego nazwę. Dokonaliśmy tego z moim kumplem z klasy Januszem Iwanowskim. Zmieniliśmy nazwę na Jajo Pełne Muzyki i spotkania zaczynaliśmy od wezwania: „Ludzie Luźno!”, a żegnaliśmy się: „Ale Jaja!”. W naszym klubie spotykali się hipisi. Przyjeżdżali podobno z całej Polski: z Krakowa Kora z Psem, legendarny Prorok – Józef Pyrz, Pastor, Krokodyl, Organista, Antek Baluba i nasz Grek zza miedzy Milo Kurtis. Byli orędownikami pełnej wolności... Jednak nie przystałem do tego środowiska. Zajmowałem się muzyką. Klub miał swoją kapelę – Jajo Blues Band, w której śpiewałem z przyjacielem, gitarzystą Zbyszkiem „Świrem” Jakubowskim, basistą Markiem „Colosseum” Piastowiczem, pianistą Adamem Zemłą i perkusistą Tomem Pilewskim... Dołączał do nas niekiedy w święto Jaja – prima aprilis poeta z banjo Jan Wołek. W 1974 roku wyjechałem po raz pierwszy do Anglii z moją żoną Anią – hipiską z Oksfordu. Pojechałem tam po muzykę i słuchałem Hendrixa, Mayalla, Davisa, po raz pierwszy Wailersów. To było takie naturalne, z wieloma muzykami, dziennikarzami, producentami po prostu się zaprzyjaźniłem – z Jo Ann Kelly, Adamem Isaacsem, Benem Mandelssonem, Sandym Sneddonem, Jumbo Vanrenenem, Robertem Urbanusem, Janis Punford. Z bratem Jerzym jeździłem po rastamanach i chłonąłem tę muzykę z pozytywnym przesłaniem. W czasie studiów w Szkole Głównej Planowania i Statystyki (obecnie Szkoła Główna Handlowa), które jako zdeklarowany pacyfista traktowałem jako azyl przed wojskiem, jeździłem do sezonowej pracy w Szwecji. Po miesiącach harówy w hotelu ruszaliśmy do Kopenhagi, a później polskim promem do Anglii – po muzykę. Z jednego wyjazdu potrafiłem przywieźć kilkaset winyli promocyjnych i second-hand. Około 1970 roku pracowałem też jako poligraf w „Życiu Warszawy”. Zarabiałem 900 zł miesięcznie, a płyta zachodnia kosztowała 600 zł. Była w moim kolekcjonerstwie jakaś zawziętość, rodzaj harcerstwa czy też pasja – szaleństwo.

Radio
Najpierw była Rozgłośnia Harcerska, można powiedzieć – kuźnia talentów. W 1972 roku zaprosił mnie do współpracy kolega z technikum, Sławek Urbański. Zacząłem z nim działać w kręgu propozycji do Listy Przebojów RH. Prowadzili ją wtedy Jacek Bromski, Andrzej Olechowski, a później Janusz Kosiński. Tam się uczyłem radia. Nie myślałem o pracy w RH. Byłem raczej słuchaczem np. Radia Luxembourg, gdzie co tydzień w niedzielę było notowanie „Top 20”. Do Polskiego Radia zaprosił mnie w 1979 roku Romek Jakubowski. Znalem jego i jego brata Zbyszka jeszcze z „Jaja”. Miałem wtedy kontakt z czasopismem Chrisa Maya „Black Music”. To był comiesięczny przegląd tego wszystkiego, co mnie interesowało. Z reggae przebiłem się na antenę Polskiego Radia, bo nikt wtedy tego nie grał. W 1979 roku zrobiłem kilka audycji „Nowa muzyka reggae” w bloku Jagody Skolarskiej. Środowisko reggae przenosiło się wtedy z Jamajki do Londynu. W końcu dostałem od Andrzeja Jaroszewskiego propozycję przyjęcia do radia na etat. Zgodziłem się, choć jeszcze chodziłem na zajęcia zaoczne w SGPiS. Na dodatek objawiła się Solidarność, porzuciłem więc „socjalistyczną” pracę magisterską i wszedłem w radio na całego. Nie od razu dopuszczono mnie do mikrofonu. Najpierw moje teksty, po uprzednim sprawdzeniu przez cenzora, czytał profesjonalny lektor Włodek Nowakowski. Były to „Głos z Jamajki – Bob Marley” i „Głos Czarnej Ameryki – Gil Scott–Heron”. Trzydzieści minut raz w tygodniu w Programie 2 Polskiego Radia. Bieda, uciśnieni ludzie – to się chyba władzy podobało, a ja dzieliłem się na antenie moją miłością do bluesa i odkryciami roots-reggae.
W stanie wojennym przenieśli mnie do Programu 3 Polskiego Radia, gdzie dzieliłem pokój z Pawłem Sztompkem. W tej sytuacji patrzyliśmy na siebie z dużą nieufnością. Po trzech miesiącach Andrzej Jaroszewski wyrwał mnie stamtąd, a Marek Gaszyński umieścił w Programie 1 Polskiego Radia, gdzie zaczynaliśmy razem od „Jesieni z Bluesem” w 1982 roku. W 1984 roku prowadziłem już „Nocne Muzykowanie” w Dwójce. Prezentowałem tam także muzykę afrykańską i latynoamerykańską. W 1994 roku znalazłem się w Radiowym Centrum Kultury Ludowej. W 2000 roku uhonorowano mnie Złotym Mikrofonem, a rok później – Srebrnym Krzyżem Zasługi. W 2010 roku otrzymałem niezwykłą nagrodę „Afrykas” za trzy dekady popularyzacji kultury afrykańskiej w Polskim Radiu.

Producent
Byłem animatorem, organizatorem wielu koncertów i festiwali. Współpracowałem przy organizacji pierwszych Olsztyńskich Nocy Bluesowych, w czasie których poznałem nauczyciela brytyjskich bluesmanów Championa Jacka Dupree, mieszkającego wówczas w Hanowerze. W tym samym bloku mieszkał Louisiana Red - legendarny bluesman fatalista. Namówiłem go, aby nagrał płytę z Nocną Zmianą Bluesa „Last Mohican Of The Blues” [Polton 1992 – przyp. red.], na której śpiewał o swojej drodze życia i spotkaniach z historycznymi mistrzami bluesa. Byłem także producentem „Reggae Pod Strzechą” Stodoły i koncertu w Hali Gwardii (1983 i 1989). Uczestniczyłem w Reggae is King w Poznaniu (1985) i Róbrege w Warszawie (1988).
Współtworzyłem scenariusz Music Euroads, festiwalu TVP Sopot (1999). Jednak chyba największym przeżyciem był dla mnie koncert „Solidarność Anti-apartheid” w Hali Stoczni Gdańskiej 13 grudnia 1989 roku – o wolność dla Nelsona Mandeli. Zorganizowany był przez Sekcję Młodych KK NSZZ „Solidarność”, a namawiali do tego mnie i mojego brata Jerzego Kleszcza – Andrzej Graczyk i bracia Jan i Michał Erszkowscy. To było tuż po obaleniu muru berlińskiego, po „aksamitnej rewolucji” Václava Havla. Nelson Mandela był osadzony w izolatce więziennej w RPA przez dwadzieścia siedem lat bez wyroku. Dlatego ten koncert był bardzo poważnym politycznym przedsięwzięciem, a bezpośrednią inspiracją do organizacji tego wydarzenia była pieśń – wezwanie lidera nurtu roots-reggae Burning Spear „Free Nelson Mandela”. Równie ciepło wspominam „Koncert Czystych Serc” z Markiem Kotańskim na Torwarze m.in. z Daabem, którego byłem „wizjonerem”, ale bohaterami byli Major i jego Krasnoludki. Wykpili w karnawałowym wężu ZOMO.

Koń Trojański
Dlaczego właśnie Koń Trojański? Ponieważ w opakowaniu reggae udało mi się wprowadzić na światowy rynek show-biznesu polską muzykę ludową. Ale od początku... Twinkle Brothers zaczęli występować w 1962 roku na Jamajce. Bracia Ralston i Norman Grantowie byli już wtedy laureatami lokalnych konkursów pop i mento, a w 1968 roku zdobyli laury najlepszej grupy wokalnej na wyspie w konkursie Trelawny Mento. Dwadzieścia lat później, w styczniu 1982 roku na płycie „Underground” wydanej już w Anglii wyśpiewali „Battlefield”, a na okładce widniał napis „Solidarność”. Po raz pierwszy przyjechali do Polski w 1988 roku, by wystąpić na festiwalu Róbrege. Potem powracali wielokrotnie. Kiedy ich poznałem, zaświtała mi w głowie myśl o ich wspólnym nagraniu z Góralami. Wielokrotnie woziłem Trebuniom-Tutkom ich płyty, a Normanowi wysyłałem do Londynu muzykę góralską z Podhala. W końcu w październiku 1991 roku Norman Grant i Dub Judah przylecieli na własny koszt do Warszawy. W Białym Dunajcu wszyscy byli trochę przestraszeni, ale w końcu Górale wsłuchali się w tę muzykę i wyszło im, że to całe reggae to ich „po dwa” i „po śtyry” – i jakoś ruszyło. Mniej istotne okazały się melodia i skomplikowane harmonie, bo najważniejszy był pulsacyjny rytm. Zaczęli od krzesanych i wszystko poszło gładko. Po dwóch dniach prób w Białym Dunajcu przystąpiliśmy do nagrań w Polskim Radiu w Warszawie. Tam odbyła się dwudziestoczterogodzinna sesja, po której Norman zabrał taśmy do Londynu. Podogrywał swoje wokale z tekstami tłumaczonymi przez mojego brata i przysłał mi po kilka wersji każdego utworu, w tym również wersje dub. Kilka utworów zmiksował dodatkowo Adrian Sherwood. Album „Higher Heights – Twinkle Inna Polish Stylee” został wydany w końcu 1992 roku w Anglii, a w marcu 1993 roku w czasopiśmie „VOX” zdobył laury płyty miesiąca reggae. Była to totalna samoróbka: master powstał według mojego projektu i aranżacji w montażu ze Zbyszkiem Kusiakiem, okładkę namalował sam mistrz Władysław, a ja zrobiłem zdjęcia. Wyszło dosłownie bajecznie – powstała jakaś dziwna magiczna harmonia tych dwóch jakże odmiennych i odległych kultur. Do Londynu dotarły nasze gotowe: master i klisze do druku. Zupełnie niespodziewanie album otrzymał tytuł „Act of the Year 1994” na pierwszym WOMEX-ie w Berlinie jeszcze jako „Independance Day”, a koledzy z EBU i BBC nazwali go pionierską płytą nowego nurtu world music.

Kamahuk
To był początek nurtu world music w Polsce. Za namową mojego starego kumpla ze Szwecji Leszka Kazimierza Urbana – twórcy wydawnictwa Kama założyłem własną witrynę fonograficzną Kamahuk. Moje wydawnictwo miało kreować nowy nurt Polish World Music z: dialogów interkulturowych, nowej atrakcyjnej ekspozycji autentyku, poszukiwań archetypów i tworzenia nowej jakości z rodzimych tradycji. Pierwsza płyta i od razu sukces: „Higher Heights – Twinkle Inna Polish Stylee”. W marcu 1993 roku wydałem też pierwsze CD – sampler zwiastujący osiem projektów Kamahuka „Bring It All Home”, który znalazł się na dziewiątym miejscu listy wmce.de. Projekty powstawały głównie z dialogów interkulturowych. Mamadou Dioufa znalazłem w akademiku przy Smyczkowej. Tam też spotkałem Marię Krupowies i Bally’ego z Madagaskaru, którzy byli w Polsce na stypendiach ONZ. Na Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu usłyszałem Rawian, zdobywców Złotej Baszty i namówiłem do wspólnego muzykowania z Włodzimierzem „Kiniorem” Kiniorskim i Krzysztofem Ścierańskim na płytach „Rozorana Miedza” i „Dance! Och Baby! – Classic Polo”. Wydałem jeszcze jedną pozycję o quasi-satyrycznej wymowie – „ER” poetów i plastyków braci Jana i Michała Erszkowskich. W 1998 roku usłyszałem w jury Nowej Tradycji Kapelę ze Wsi. Chciałem wykreować polską world music i udało się z tą kapelą z naszej największej wsi – najpierw w Niemczech, potem w EBU, BBC i dalej w US PopMatters i CBC, w Japonii i Australii. Finałem moich producenckich poczynań były dwa albumy określane jako „duchowe”. Pierwszy z nich to „Podniesienie” – Trebunie-Tutki i Przyjaciele (1998) – płyta została wydana we współprodukcji z: Michałem Kulentym, Władysławem Trebunią-Tutką, Krzysztofem Trebunią-Tutką, Krzysztofem Ścierańskim, Markiem Jaromskim i innymi znakomitościami sztuki, jak Edward Pałłasz, Ernest Bryll, Anna Gąsienica-Czubernat i brat Tadeusz Ruciński... Album otrzymał główną nagrodę na festiwalu multimedialnym Niepokalanów 98 i Votum do Bramy Millenium według RUACH. Kolejnym był album „Ulica Zachodzącego Słońca” (pocztówki) – Bogdan Loebl, St. Africa & Incarnations W-wa (2005) – to afro-polskie bluesy z dedykacjami na pożegnanie Jana Pawła II i Ali Farka Toure. Płyta powstała na kanwie „Zaciśniętej Pięści Róży”. Otrzymała Nagrodę im. Reymonta oraz World Discoveries 2006 by Charlie Gilett – BBC World Service. Narobiłem się jak „głupi osioł” – wszystko sam: dobór repertuaru, projekty i opracowania, edycja i dystrybucja, promocja międzynarodowa. Nie żałuję.

Rozmawiała i opracowała Agnieszka Matecka-Skrzypek

Włodzimierz Kleszcz
Urodzony 7 lipca 1949 roku w Lublinie „Góral”, od 1995 roku z nadania „Tutka”, z bogatym bagażem doświadczeń publicystycznych i artystycznych. Zaliczyć do nich należy: pracę w radiu i telewizji, cykle artykułów w czasopismach muzycznych, kierowanie festiwalami, kreowanie wizerunków artystycznych i opracowanie repertuaru płyt i koncertów (zarówno pod względem muzycznym, jak też literackim i scenicznym), autor tekstów piosenek i scenariuszy. Czołowy polski popularyzator takich gatunków, jak roots-reggae, folk blues, współczesna muzyka afrykańska i latynoamerykańska. Weteran Rozgłośni Harcerskiej (od 1972 roku) oraz Polskiego Radia (od 1979 roku tysiące autorskich audycji na antenie Jedynki, Dwójki, Trójki i Czwórki). Jego „Nocne Muzykowanie” nadawane jest od lat 80. po dziś dzień jako „Kleszczowisko”. Współtwórca filmów dokumentalnych i programów telewizyjnych; organizator pierwszych rodzimych festiwali reggae i world music. W 2019 roku przeszedł na radiową emeryturę.

 

Sugerowane cytowanie: W. Kleszcz, Kleszcz bez boreliozy, rozm. i oprac. A. Matecka-Skrzypek, "Pismo Folkowe" 2020, nr 149 (4), s. 30-32.

Skrót artykułu: 

Bez niego polski folk nie byłby tym, czym jest obecnie. Pacyfista, zakręcony wizjoner zakochany w „czarnej” muzyce. Kolekcjoner płyt, urodzony radiowiec. Jego zawodowym życiorysem i zbiorem muzycznych przygód można byłoby z powodzeniem obdarzyć kilka osób. Autor legendarnej fuzji reggae z polską muzyką góralską.

fot. z arch. autora: Włodzimierz Kleszcz w Karrot Kawa i Kultura

Dodaj komentarz!