Kazimierz – podróż sentymentalna

fot. J. Magierski: Ignacy Bednarz na festiwalu kazimierskim w roku 1975. Ze zbiorów Pracowni Archiwum Etnolingwistyczne IFP UMCS

Festiwale związane z muzyką i kulturą tradycyjną mają swoich zwolenników i przeciwników. Przeciwnicy to zwykle ci, którzy folkloru nie cenią w ogóle, kojarzy im się z kiepską jakością, a jego magii, siły przekazu, związku z tradycją nie są w stanie zauważyć i docenić. Zwolennicy za to są wymagający i oczekują zdarzeń niecodziennych, nawet egzotycznych! Zwykle nie są zawiedzeni, zwłaszcza w Kazimierzu, choć festiwali w Polsce jest mnóstwo, niemal każda gmina chce mieć i ma swój, mniejszy lub większy, często niejeden. Szczególnie tam, gdzie folklor jest żywy (południe Polski), a wykonawcy świetni i jest ich dużo. Najpiękniejszy jednak jest kazimierski Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych, w tym roku czterdziesty dziewiąty. Wyjątkowy, niepowtarzalny, o wielkich zasługach dla podtrzymania kultury ludowej, ulokowany pośród zabytkowej architektury i pięknej przyrody.

Kiedy po raz pierwszy tam pojechałam i miałam okazję słuchać, obserwować i nagrywać ludowych muzyków-śpiewaków i instrumentalistów, a było to w 1973 roku, spotykałam artystów wielkiej miary, dla których muzyka była częścią ich życia, powodem do dumy, środkiem wyrazu, łącznikiem między „dawnymi a nowymi laty”. Dzielili się z publicznością, nami częścią samych siebie. Samoucy dawali tu całe koncerty, a podczas nagrań (a nagrania Polskie Radio prowadziło niemal od początku trwania festiwalu i robi to do dzisiaj) nie było nigdy dość czasu na zarejestrowanie wszystkich melodii. Umawialiśmy się na kontynuację w domach lub w studiu, ale nie zawsze to się udawało. Pamiętam z tamtego okresu wielkie, legendarne już kazimierskie postacie – Stanisława Klejnasa, zawodowego ludowego muzykanta niewielkiego wzrostu, uśmiechniętego, który z dumą opowiadał, że nic innego w życiu nie robił, tylko grał na weselach i zabawach, a proszono go na nie w promieniu stu kilometrów od Raducza, gdzie mieszkał. Kiedy grał, spod jego palców płynęły melodie modalnych oberków, mazurków, pamiętał ich setki. Nigdy nie dostał znaczącej nagrody na festiwalu, ale co roku wyróżnienie za tworzenie atmosfery! Inny muzyk – Wojciech Sowa, skrzypek z Piątkowej, wsi położonej na Pogórzu Dynowskim, wygrywał lekko wspaniałe, wolne oberki oparte na skalach modalnych, melodie weselne, ogrywki weselne, polki. Basztę musiał oddać starszemu muzykantowi z Lubelszczyzny, Józefowi Sulowskiemu, samemu zadowalając się tylko I nagrodą (1976). Muzyka obu tkwiła jeszcze korzeniami w wieku XIX. Radością było jej słuchanie!

Ignacy Bednarz, w cywilu organista kościoła w Nowej Wsi, charyzmatyczny skrzypek znający setki melodii z Roztocza, zawsze zanurzony w dźwiękach, w swoim świecie (laureat Baszty 1978) był kwintesencją romantyzmu tej muzyki. Był Michał Ciupak, Józef Góra, Bronisław Dudka, Marian Bujak, Józef Górowski, Jan Hołubowski, Tadeusz Szostak, Tomasz Skupień i wielu jeszcze, widzę ich twarze, słyszę muzykę… Jakoś łatwiej mi wspominać wykonawców z tamtych lat, choć przecież i teraz nie brakuje świetnych muzyków, ale czy ich styl jest tak prawdziwy, a muzyka tak przejmująca jak tamtych?

Wśród śpiewaków i śpiewaczek dominowały śpiewaczki weselne, które niewiele lat wcześniej pełniły ważną rolę w swojej wsi. Dość wspomnieć zmarłą kilkanaście lat temu Annę Malec, urodzoną na początku ubiegłego stulecia i jej pieśni weselne, których uczyła się od swojej babci urodzonej w pierwszej połowie XIX wieku. Modalna skala, wąski ambitus melodii, swobodna rytmika, teksty z dawnymi nazwami sprzętów i magicznych ziół uświadamiają rodowód tych pieśni, liczących sobie z pewnością kilkaset lat. Wspominam też Helenę Goliszkową i jej ogromny repertuar ballad i pieśni dziecięcych, widzę jak podczas nagrania, świadoma wagi chwili, stoi wyprostowana, na głowie chustka, śpiewa pieśń za pieśnią, wiedząc, że w ten sposób przechodzi do historii… W uchu mam jeszcze ciepły głos Marii Gumieli z Szarowoli, jej kołysanki i pieśni korowajowe, Halinę Szelestową i jej kołysanki, Wojciecha Sołtysa i jego „Moją chudobeckę” oraz wielu, wielu innych, spotkanych w Kazimierzu mistrzów muzyki ludowej. Było ich kilka tysięcy? Na pewno nie mniej. Osobowości, indywidualności, przewodnicy po dawnej kulturze ludowej, muzyce, obrzędach…

My wszyscy, którzy mieliśmy okazję ich słuchać, możemy czuć się szczęśliwi. To było dotknięcie prawdy, czasu, wieków.

Nie bez powodu wracam do tych nazwisk, do tych pieśni. Ma ten festiwal oraz jego pomysłodawcy i organizatorzy wielką zasługę w przedłużeniu życia muzyki ludowej. Bo bez Kazimierza – imprezy, która dla większości wykonawców była celem samym w sobie, a występ tutaj nobilitował i nobilituje – być może już nie mielibyśmy okazji słuchać pieśni często ze średniowiecznym jeszcze rodowodem czy melodii pamiętających być może czasy Chopina i jego spotkań z ludową kapelą. Jest to wciąż jedyne tej rangi, gromadzące wysokiej klasy muzyków i śpiewaków, wydarzenie. Wracam więc do tamtych nazwisk, ponieważ wykonawców związanych z naturalnym przekazem, z funkcją użytkową muzyki, jest coraz mniej. Odchodzili każdego roku, nie pozostawiając z reguły następców. O nich teraz walczymy na tym festiwalu. Chcemy, by młodzi ludzie opuszczający wieś nie zapominali o swoich korzeniach, by zobaczyli w nich dobro i siłę.

By pieśni, tańce nadal żyły w miarę naturalnym – nawet jeśli tylko w festiwalowym – obiegu. I cieszmy się festiwalami, gdziekolwiek są!

Maria Baliszewska
dziennikarka, etnomuzykolog, twórca Radiowego Centrum Kultury Ludowej.

Skrót artykułu: 

Festiwale związane z muzyką i kulturą tradycyjną mają swoich zwolenników i przeciwników. Przeciwnicy to zwykle ci, którzy folkloru nie cenią w ogóle, kojarzy im się z kiepską jakością, a jego magii, siły przekazu, związku z tradycją nie są w stanie zauważyć i docenić. Zwolennicy za to są wymagający i oczekują zdarzeń niecodziennych, nawet egzotycznych! Zwykle nie są zawiedzeni, zwłaszcza w Kazimierzu, choć festiwali w Polsce jest mnóstwo, niemal każda gmina chce mieć i ma swój, mniejszy lub większy, często niejeden. Szczególnie tam, gdzie folklor jest żywy (południe Polski), a wykonawcy świetni i jest ich dużo. Najpiękniejszy jednak jest kazimierski Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych, w tym roku czterdziesty dziewiąty. Wyjątkowy, niepowtarzalny, o wielkich zasługach dla podtrzymania kultury ludowej, ulokowany pośród zabytkowej architektury i pięknej przyrody.

Dział: 

Dodaj komentarz!