Każdego można nauczyć tańczyć

Fot. J. Mazur

Basista i tancerz w kapeli Janusz Prusinowski Trio, od blisko 20 lat uczącypolskich tańców tradycyjnych w ramach autorskiego programu uwzględniającegowspółczesne predyspozycje i umiejętności pokolenia pozbawionegożywego kontaktu z muzyką ludową. Współzałożyciel stowarzyszenia„Dom Tańca” i jego kilkuletni prezes. Autor, inicjator oraz organizatorcyklicznych projektów edukacyjno-kulturalnych związanych z muzykąi tańcem tradycyjnym (Dechy, Rzuć blagę i chodź potańczyć na Pragę, TaborDomu Tańca, Korzenie). Jako aktor i choreograf współpracował przez wielelat z teatrem Darka Kunowskiego Scena Lubelska 30/32, a także z TeatremNarodowym w Warszawie („Umowa czyli łajdak ukarany”) oraz TeatremPolskim („Noc”). Pięciokrotny stypendysta MKiDN w dziedzinie tańcai animacji. Z Piotrem Zgorzelskim, tuż po warsztatach tańców polskichdla grupy zaawansowanej podczas festiwalu Wszystkie Mazurki Świata,rozmawiała Joanna Zarzecka.

J. Z.: Powiedz kiedy zetknąłeś sięz muzyką ludową – jak ona trafiłana Ciebie albo Ty na nią?
P. Z.: Ooo! To było strasznie dawno.Z muzyką tradycyjną zetknąłem się jakieś25 lat temu, to chyba był jakiś 1988albo 1989 rok. Tuż po maturze zaczęła sięta przygoda, z tym że pierwsze zetknięciebyło związane z muzyką latynoamerykańską.Zaczęło się od Varsovii Manty– wpadłem na nich dzięki pewnej uroczejdziewczynie, jak w plastelinę i przykleiłemsię. Przyjaźnimy się w sumie po dziśdzień. To były moje początki. Od BogusiaKupisiewicza nabyłem wtedy indiańskiflecik z Boliwii i zacząłem grać. Później byłafletnia pana, a potem sam zacząłem teinstrumenty robić. Następnie, przez kilkalat, funkcjonował zespół Jejant’e, który założyliśmyze Zbyszkiem Gielnickim. I tobyły moje początki z muzyką tradycyjną.Muzyka z Peru czy Boliwii przeżywałana początku lat 90-tych swoje apogeumw Polsce. Studiowało tu wówczas bardzowielu młodych ludzi z Ameryki Południoweji oni, nawet jeśli czasami w swoich rodzinnychkrajach nie grywali, w Polscechwytali za instrumenty, bo okazywałosię, że muzyką można zarabiać na życie.No i my również to wykorzystywaliśmy,jeżdżąc i grając dużo po Polsce, międzyinnymi w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą.

Na festiwalu?
Tak, również w czasie Festiwalu Kapeli Śpiewaków Ludowych. Choć przyznaję,że sam festiwal strasznie mnie nużył,nie lubiłem ani słuchać, ani tańczyć,obserwowałem wszystko z poirytowaniem.Wtedy też poznałem m.in. Orkiestręśw. Mikołaja, Maćka Filipczuka (Lautari,Tęgie Chłopy) Janka Mrówcę (Gardzienice).Oczywiście przyjeżdżałem i grałemteż na Mikołajkach Folkowych w Lublinie.

A kiedy przyszedł taniec?
Po paru latach grania muzyki latynoamerykańskiejcoraz bardziej dochodziłado mnie świadomość, że ja tak naprawdęnigdy nie będę Indianinem i zacząłemsię zastanawiać, gdzie jest ta mojaziemia obiecana, gdzie ja mam pójść, byją odnaleźć? Zacząłem szukać na wschodzie,może Karpaty? Zaczęliśmy łączyćinstrumentarium południowoamerykańskiez repertuarem karpackim, łemkowskimi ukraińskim. To był kolejnykrok. Nadal do polskiej muzyki tradycyjnej,w tym do tańca, podchodziłem jak pies do jeża i pierwsze moje skojarzeniez nią związane to plastikowy zespół pieśnii tańca, wymalowane panienki, cepeliada,niestrojące stare głosy i instrumenty.Przez przypadek, czy może nie przezprzypadek, w 1993 r. poznałem AndrzejaBieńkowskiego - przedstawiać nie trzeba.Poznałem Piotra Dahliga – profesora UW,etnomuzykologa opiekującego się wówczasArchiwum im. Mariana Sobieskiegow Instytucie Sztuki PAN w Warszawie,poznałem Remka Hanaja, JanuszaPrusinowskiego, Adama Struga. Dziękitym osobom i wspólnym rozmowom okazałosię, że to zupełnie inny świat, któregosię nie spodziewałem. Zaczęliśmy spotykaćsię i szukać kierunków, inspiracji, cozrobić z polską muzyką ludową. To byłybardzo inspirujące spotkania. AndrzejBieńkowski zapraszał do siebie na takie„spotkania czwartkowe”. To u niego chybapo raz pierwszy zobaczyłem taniec w wykonaniuwiejskich tancerzy. Przychodziłemdo Andrzeja i pamiętam, że gdy tylkopuszczał nam te swoje nagrania audioczy video nie mogłem zrozumieć, dziwiłemsię, że moje nogi same mi podrygiwały.Całe ciało zaczynało drżeć i wchodziłow pewien rodzaj rozdygotania od któregonie mogłem się uwolnić. Musiałem wstać,wziąć jakąś dziewczynę i kręcić się z niądo upadłego.

Od kogo nauczyłeś się tańczyć? Kimbyli Twoi pierwsi mistrzowie?
To trudne pytanie, bo nie mam konkretnego,jednego mistrza. Ja po prostuchłonąłem taniec od wszystkich, którychspotkałem, czy to wyjeżdżając w teren,czy zapraszając na koncerty do Warszawy(Scena Korzenie w warszawskim klubieRemont, potańcówki Domu Tańca), czy teżkorzystając z wszelkich dostępnych nagrańvideo. Wśród tych pierwszych, najważniejszychspotkań, na pewno należywspomnieć rodzinę Zarasiów z Nieznamierowic,Lipińskiego spod Wieniawy,Bujaka z Szydłowca, rodzinę Metów z Glinyi oczywiście tancerzy z Gałek i Przystałowic.Pewnie dlatego najbardziej bliskiejest mi południowe Mazowsze, szerokiezakole Pilicy. Jednak w mojej historiio tańcu jest jeszcze jedna osoba, któraodegrała bardzo ważną rolę, w tym, żew ogóle oraz co i jak tańczę. I żeby byłozabawniej nie był to Polak, tylko IrlandczykTimmy „The Brit” McCarthy (http://castroller.com/podcasts/Documentary-OnOne/2162085 ; http://catskillsirishartsweek.com/timmy-the-brit-mccarthy/).Śpieszę wyjaśnić, że nie tańczę i nigdynie próbowałem jakoś specjalnie zgłębiaćtajników tańca irlandzkiego. Moja edukacjaw tym zakresie zakończyła się na prostychukładach w Set Dance. W 1993 r. wyjechaliśmyz Januszem Prusinowskim nazarobkowe wakacje, by grać w irlandzkichpubach. To był czas pojawienia sięzaczątków Domu Tańca. Tuż przed wyjazdemdo Irlandii poznaliśmy w WarszawieTimmiego. Miesiąc później odwiedziliśmygo na wyspie - tancerza, muzyka, człowieka,który po prostu mnie zauroczył. Fantastycznieprowadził warsztaty tańca irlandzkiego,tak, że chciało się przy nimbyć i być cały czas. Ekspresja, żart, zaangażowaniew to, co robił, a zarazem spokóji naturalność. U niego tańczyć mógłkażdy, uczył ludzi z pasją bez względuna wiek i budowę ciała. W dodatku byłjeszcze pięknym mężczyzną, mocny, silnyfacet, a nie zniewieściały pan, którypląsa w klubie tańca i nie wiadomo czyto chłop czy baba. To mnie bardzo urzekłoi stwierdziłem, że ja też chcę taki być.Timmy pewnego razu powiedział mi poprzyjacielsku coś w tym rodzaju: „Piotr,widzę że bardzo interesuje cię taniec. Będzieszw tym dobry. Jedź do Polski, nieszukaj nigdzie indziej. W Polsce na pewnoznajdziesz jeszcze prawdziwy taniectradycyjny. Myśmy też byli kiedyś w takimmomencie i kiedy wydawało namsię, że nic już nie ma, odkryliśmy mnóstwopięknej muzyki, mnóstwo pięknychtańców i zobacz, jak teraz szalejemy.” I ztym jego „błogosławieństwem” wróciłemdo Polski i wtedy zaczęły się te spotkaniaz Bieńkowskim i resztą wspomnianego,miłego towarzystwa. Rok później zaczęliśmyzakładać stowarzyszenie Dom Tańcam.in. z Kasią Leżeńską, Januszem Prusinowskim,Remkiem Hanajem, AntonimBeksiakiem. Pierwsze spotkania były organizowaneprzez dwa lata w warszawskimklubie Remont, potem na Jezuickieji wreszcie na Elektoralnej. Na samym początkubyły one robione na scenie i z krzesełkamina widowni - w takiej klasycznejsytuacji widz - artysta na scenie, reprezentującydany region, my bijemy brawoitd. No i ja, organizator, który nakłaniawszystkich wkoło, żeby tańczyli, ale samtego nie robi. W pewnej chwili zdenerwowałamnie taka rola, zwłaszcza, że małokto tańczył, a jak już zaczynał, było towidowisko na miarę Monty Pythona. Tobyło bez sensu, stwierdziłem, że nie o tow tym wszystkim chodzi, więc wyrzuciliśmywszystkie krzesełka, pojawiły się stoły,na stołach jedzenie, atmosfera trochębiesiadna, choć nawet nie, bardziej domowa.Siadaliśmy z muzykami przy jednymstole, gadaliśmy, jedliśmy, piliśmy, wspólnieśpiewaliśmy, graliśmy i tańczyliśmy.

Konwencja weselna
Tak, to było szalenie inspirujące. Ja poprostu przestałem być organizatorem, tylkoco tydzień upajałem się tańcem z tymitancerzami. To oczywiście rodziło teżprzyjaźnie. Trudno nawet powiedzieć, ktobył moim mistrzem czy kimś, kto mniebardziej zafascynował od innych. Chłonąłemkażde spotkanie z podobną energiąi chęcią poznania tych ludzi i nauczeniasię od nich jak najwięcej. W 1995-96 roku razem z Kasią Leżeńską prowadziłemmoje pierwsze warsztaty taneczne. Ale łatwonie było, musiałem w tę pracę wkładaćwiele wysiłku. Teraz to się może wydawaćtrochę dziwne, ale ja na początku,gdy zaczynałem tańczyć, nie potrafiłemodróżnić kroków i rytmu polki od oberka.Przez dłuższy czas wydawały mi się podobne,tylko inaczej się je liczyło.

Takie wyznanie może być bardzo budującedla tych, którzy zaczynają.
Tak było, a potem wszystko się potoczyło,księga się otworzyła, było i jest cudownie.Wtedy szukałem, i w sumie nadalszukam, jeszcze lepszych rozwiązań, byprościej, skuteczniej i przyjemniej uczyć.To były pierwsze warsztaty tańca tradycyjnegow Polsce w formie niestylizowanej.Nikt przed nami tego nie robił. To byłwarsztat i taniec dla każdego, nie na scenę,tylko dla siebie i najbliższych, w zupełnieodmiennym stylu, bez baletowegozacięcia, taniec po prostu, taniec, którymiał rozpalać szaleńczy pęd, improwizację,zapamiętanie się w tańcu, trans.Każdy miał prawo zatańczyć swój własnytaniec, choć oczywiście oparty o szkieletoberka czy kujawiaka. Każdy miał prawoimprowizować i tańczyć po swojemu, alew ramach, które narzuca sama forma tańca,jego puls, rytm i muzyka. Obecnie corazczęściej zaczynam na swoich warsztatachproponować naukę indywidualnychstylów poszczególnych tancerzy, gdyż np.oberek z Nieznamierowic tańczony jestinaczej niż oberek spod Wieniawy.

Opowiedz o filmach uczących oberkaprzez internet, serii, którą przygotowaliście.Kanał Taniec Tradycyjny.pl na YouTube to pewnego rodzajusamouczek. Jak ta inicjatywa powstałai czy prócz oberka planujeciejeszcze inne tańce?
To nie będzie tylko oberek! Mój projektnazywa się Taniectradycyjny.pl,funkcjonuje na razie w formie kanałuna portalu YouTube oraz profilu na Facebook,na których są zamieszczone lekcjetańca (na razie oberka), wideoklipytaneczne oraz inne materiały filmowe,ukazujące polskie tańce tradycyjne z różnychregionów Polski, zwłaszcza w formieniestylizowanej. Jak dobrze pójdzie,jeszcze w tym roku powstanie strona internetowa.Pojawią się na niej zarównomateriały archiwalne, jak i współczesne,dodatkowo przeglądarka wideo, dziękiktórej będzie można zatrzymywać,zwalniać oglądane materiały. Skąd sięwziął pomysł? Nie da się ukryć, że internetzawładnął naszym życiem, niektórychnawet wessał do końca, ale możebyć też wspaniałym źródłem wiedzy.Ponieważ interesuję się innymi kulturamii tańcem tradycyjnymw ogóle, z lubością oglądałemmateriały z innychstron świata zamieszczanew sieci. Szukając w internecie,prawie w ogólenie dostrzegałem materiałówz polskim tańcemtradycyjnym – jeśli już siępojawiały, to głównie zespołypieśni i tańca, a minie chodziło o stylizację.Sam pomysł zrodziłsię około czterech, pięciulat temu. Przez parę latborykałem się z problemem,skąd zdobyć funduszei jak zrobić profesjonalnenagrania. W zeszłymroku udało się pozyskaćz MinisterstwaKultury i z Fundacji Niepodległościodpowiedniefundusze na pilotażoweodcinki. Dzięki tym dotacjom,mogliśmy nakręcićw profesjonalnym studiu,na profesjonalnym sprzęcie, lekcje oberkaoraz kilka teledysków tanecznych.Bardzo pomógł mi przy tym projekcieświetny młody reżyser Tomek Knittel.Projekt nie jest zamknięty, przewidzieliśmygo na wiele lat. Chcielibyśmy,żeby na stronie, prócz lekcji, pojawiałysię także materiały archiwalne, profesjonalnei amatorskie nagrania z różnychimprez, tańce opracowane i stylizowane,a także materiały z różnych zakątkówświata. Lekcje i wideoklipy należytraktować jako punkt wyjściowy, samouczek,jednak finalnie chodzi namw nich o to, by po nauce w domowymzaciszu spotkać się na parkiecie, twarząw twarz z drugim tancerzem. Bo taniecnie istnieje dla samego tańca, ani nie jestwykonywany tylko na pokaz. Taniec jestpo to, by spotkać się z drugim człowiekiem,by współuczestniczyć z innymiw tanecznym pląsie. Tańczymy, spotykamysię, rozmawiamy z innymi ludźmi.Muzyka jest tłem, które umila to spotkanie.Dla mnie muzyka i taniec jest pretekstemdo spotkania się.Chciałabym zapytać o Trio JanuszaPrusinowskiego. Jak zaczęliście graćrazem? Nie grałeś z nimi od początku?
Z Januszem Prusinowskim znamysię od dwudziestu lat. Graliśmy razemw kapeli Domu Tańca. Co do Trio, to baząna początku byli Janusz Prusinowski,Piotr Piszczatowski i Michał Żak. Byłemzapraszany przez Janusza do udziałuw tym projekcie na początku, ale wówczasbył taki czas, że nie chciałem się w toangażować, bo musiałem odpocząć poróżnych własnych zawirowaniach. Kiedynagrywali płytę „Mazurki”, ponowniezaprosili mnie do współpracy i jużtak zostało.

Kwartet Jorgi gra we trzech...No właśnie – oni mają najmniejszykwartet, a my największe trio. Od dwóchlat gra z nami także Szczepan Pospieszalskina trąbce, jako piąty. Tak więc w Trionie byłem od początku, ale z Januszemznamy się od bardzo dawna.

Opowiedz o Waszej ostatniej podróżydo Stanów Zjednoczonych –czyli „tournee światowym”. Czy tobyły koncerty kameralne? Dla kogotam graliście? Czy była to tylkoPolonia, czy pojawiali się ludzie zupełniez zewnątrz?
Dla Polonii graliśmy zaledwie w kilkumiejscach i to były przepiękne spotkania,ale w większości graliśmy dla Amerykanów– zarówno w mniejszych salach, jaki na bardzo dużych festiwalach (m.in. Chicago,Bloomington, Richmond). W przypadkudużych festiwali folkowych byłato publiczność zdecydowanie przygotowanana odbiór muzyki tradycyjnej, któraod wielu lat przyjeżdża na te festiwalei wie czego się można na nich spodziewać.Mimo to i tak miałem wrażenie, że jesteśmydla nich dość egzotyczni. Ciekawe,że mazurkowe improwizacje stawiali narówni z improwizacją jazzową. No i nieodłącznepytanie, pojawiające się bardzoczęsto po koncertach: gdzie jest przysłowiowe„raz” w naszej trójmiarowej muzyce.Bardzo pomocny w odbiorze naszejmuzyki okazywał się taniec. Poprzez niegorozumieli co robimy, wyczuwali energię,naszą radość, a także najważniejsze -do czego ta muzyka służy. Najczęściej odbywałosię to tak, że ja zeskakiwałem zesceny, brałem kilka osób do tańca i rozkręcaliśmypotańcówkę. Trzeba przyznać,że Amerykanie bardzo chętnie wchodziliw interakcję.

Kto organizował trasę?
Dostaliśmy zaproszenie na festiwal,co dało nam możliwość załatwienia wiz.Mieliśmy nawet dwa zaproszenia na dwafestiwale, w dodatku na dwóch brzegachAmeryki i w odstępie trzech tygodni, więcjakoś ten czas trzeba było wypełnić. I tunajwiększą rolę odegrała przy konstruowaniutrasy nasza wspaniała menadżer,którą od ponad roku jest Joanna Wiedro.Finalnie trasa po USA trwała cztery tygodnie,po których zagraliśmy jeszczedwa koncerty w Wielkiej Brytanii. Alena tym nie koniec, bo część kapeli zostałajeszcze w Walii na targach muzycznychWOMEX, promując nasze polskie kapele,m.in. te, które występują na FestiwaluWszystkie Mazurki Świata lub biorąceudział w konkursie Stara Tradycja. Takwięc podczas całej trasy zagraliśmy i poprowadziliśmytrzydzieści parę koncertówi warsztatów. Prawie codziennie graliśmyjeden, dwa koncerty, ewentualniebył warsztat i koncert - gigantyczna praca.Poczuliśmy się jak rockmani, jeżdżącyod miejsca do miejsca. Wyglądało totrochę tak, że wpadamy, godzina przerwy,wychodzimy - gramy, jedziemy dohotelu spać, po czym o czwartej czy piątejwsiadamy do samochodu czy samolotui jedziemy pięćset, sześćset czy tysiąckilometrów dalej, zagrać kolejny koncerto godzinie drugiej.

Czy odpowiada Ci takie życie „gwiazdyrocka”?
Poznaliśmy to i podziwiamy takichludzi. Jest to wbrew pozorom bardzo ciężkapraca. Rozumiemy, że przy dużych,kilkumiesięcznych trasach można trochęsfiksować. My podczas tej całej trasymieliśmy może trzy dni wolne. Nie byłozwiedzania. Ach! Boston, Chicago, NowyJork, Los Angeles, San Francisco, San Diego,Washington itd. - wszystko zza szybysamochodu, raczej przygoda muzyczna.Jest to wspaniała praca i wspaniałedoznania, ale po miesiącu granianon stop i przemieszczania się cały czas,mieliśmy już trochę dość siebie, a zmęczeniebyło niesamowite. Jest to frajda, ale teżniesamowity stres i zmęczenie.

Piotrze, ty niejesteś muzykiemz wykształcenia?
Nie, nie jestem,jestem samoukiem.Myślę,że jestem raczejmuzykantemniż muzykiem.I na pewno jestemtancerzem. To misprawia bardzodużą frajdę, bardzolubię uczyćludzi tańczyć, lubięobserwować,kiedy w nich pojawiasię rytm, harmonia, kiedy zaczynająjuż nie myśleć o krokach, tylko płyną, odnajdująpuls, nie zastanawiają się, gdziejest ta gałka do zmiany kolejnego biegu,nie myślą „co ja mam włączyć, żeby to pojechałodalej”, tylko po prostu zaczynająmieć radość z poruszania się w pulsie muzyki,że zaczynają skupiać uwagę na kontakciez drugim człowiekiem i resztą tańczących.To niesamowite.

Czy każdego można nauczyć tańczyć?
Myślę, że tak. Moim zdaniem 99% ludzipotrafi tańczyć, a strach to często kwestiapsychiki, jakiejś blokady. Mnóstwoosób, które trafiają do mnie na warsztatyjest strasznie zestresowanych, wewnętrzniepospinanych. W pierwszej kolejnościstaram się ich rozluźnić oraz poznać nawzajem,zbudować pewien rodzaj wspólnoty,która się zna i lubi ze sobą przebywać.Kroki i figury są tak naprawdę drugorzędne.Staramy się chodzić, biegać, tupaćdo rytmu, bawić się. Czasem zajmujeto połowę czasu warsztatowego, a potemokazuje się, że w czasie tej zabawy przymuzyce tradycyjnej ci ludzie nauczyli siękilku kroków i już tańczą, i są tym zdziwieni.Ja ich uczę w naturalny sposób.Przecież dawniej też tak było, bo nie byłoszkół muzycznych czy tanecznych, poprostu ludzie się gapili na tańczących, słuchalimuzyki. Taniec to była też nobilitacja.Na zabawę mógł przyjść ten, kto byłzaproszony, wciągnięty. Dzieci nie przychodziłyna zabawę – trzeba było miećumownie szesnaście, osiemnaście lat.Czasem więcej, czasem mniej, to zależałood tego czy dziewczyna podobała sięchłopakom bardziej lub mniej, albo czychłopak był coś w stanie postawić, zapłacićza muzykę. Jeśli chłopak był w staniezapłacić za taniec, to znaczyło, że już dorósł,że już pracuje i zarabia, zatem możnago było zaprosić na imprezę. Dla młodychludzi, niekoniecznie ze wsi, to była nobilitacja– przejście na kolejny z poziomóww społecznej hierarchii, a zarazem inicjacjai wtajemniczenie. W podobnie naturalnysposób na warsztatach okazuje się nagle,że ci ludzie, którzy jeszcze godzinę temunie potrafili chodzić do rytmu, zaczynajątańczyć i cieszyć się zarówno z tańcajak i z bycia z innymi w tym tańcu.

Dziękuję Ci bardzo za rozmowę.
Ja również dziękuję za tę rozmowęi wszystkim tym, którzy ją przeczytali dokońca. Do zobaczenia na jakichś dechach.

Skrót artykułu: 

Basista i tancerz w kapeli Janusz Prusinowski Trio, od blisko 20 lat uczący polskich tańców tradycyjnych w ramach autorskiego programu uwzględniającego współczesne predyspozycje i umiejętności pokolenia pozbawionego żywego kontaktu z muzyką ludową. Współzałożyciel stowarzyszenia „Dom Tańca” i jego kilkuletni prezes. Autor, inicjator oraz organizator cyklicznych projektów edukacyjno-kulturalnych związanych z muzyką i tańcem tradycyjnym (Dechy, Rzuć blagę i chodź potańczyć na Pragę, Tabor Domu Tańca, Korzenie). Jako aktor i choreograf współpracował przez wiele lat z teatrem Darka Kunowskiego „Scena Lubelska 30/32”, a także z Teatrem Narodowym w Warszawie („Umowa czyli łajdak ukarany”) oraz Teatrem Polskim („Noc”). Pięciokrotny stypendysta MKiDN w dziedzinie tańca i animacji. Z Piotrem Zgorzelskim, tuż po warsztatach tańców polskich dla grupy zaawansowanej podczas festiwalu Wszystkie Mazurki Świata, rozmawiała Joanna Zarzecka.

Dział: 

Dodaj komentarz!