Kalendarium

Jesień była i jest do dzisiaj najlepszą porą swatań i weselisk. Nim na drzewach zaczęły czerwienić i żółcić się liście baby prześcigały się w zestawieniu par i wyznaczaniu dat ślubów. Ale nad tymi upojnymi plotkami i domniemaniami zawsze górował rozum gospodarza. Do niego należały najważniejsze decyzje. To on pozwalał lub nie pozwalał synowi na żeniaczkę, a gdy miał córkę na wydaniu, niejako publicznie dawał znać ewentualnym kandydatom na zięciów, że mogą przysłać swatów. Malował wówczas, często bez wiedzy żony i córki, na płotach lub bramach białe ciapki. Znaczyło to, że w danej chałupie dziewucha nie powinna dłużej marnować się w panieńskim stanie. Wianek na żerdzi, mirty w oknach, ruta w ogródku również świadczyły o gotowości pójścia panny przed ołtarz. Pierwsza wizyta swata i kawalera odbywała się zwykle w czwartek lub sobotę późnym wieczorem i zwana była swatami, zwiadami, pytankami lub dowiedzinami. Prawie w całej Polsce było w zwyczaju, że swat lub swatka, przychodząc w towarzystwie kawalera i kołacząc do drzwi, udawali podróżników lub kupców, którzy jakoby poszukują zbłąkanego gąsiora lub chcą nabyć jałówkę. Wnet po wejściu przybysze wyciągali litrówkę i prosili o kieliszek. Wówczas następował rozstrzygający moment. Albo bowiem kieliszek się znalazł i oznaczało to, że chłopak może liczyć na przyjęcie, albo też gospodarze niby to tłumaczyli, że naczynie się gdzieś zapodziało, a w rzeczywistości dawali do zrozumienia kandydatowi na męża, by szukał szczęścia gdzie indziej. Gdy nie podawano kieliszka, goście żegnali się szybko i czasem jeszcze tej samej nocy ruszali ku innym, może łaskawszym progom. Jeśli jednak oczekiwany kieliszek znalazł się sprawy toczyły się zgoła inaczej.

Znamienne, że w rytuale swatów nie mogło się obyć bez przywołania panny zza pieca, gdzie siedziała ukryta od czasu przyjścia gości. Miała ona objawić swą wolę. Jeśli panna przypadła z płaczem do ramion matki albo całowała ojca po rękach, nie biorąc wódki do ust, znaczyło to, że zalotnik jej się nie podoba i dziewczę trzeba będzie namawiać do szczęścia. Jeżeli natomiast upiła z podanego sobie kieliszka połowę, a resztę przekazywała kawalerowi, oddychano z ulgą. Świadczyło to bowiem, iż godzi się na małżeństwo. Kolejną kwestią do omówienia była sprawa posagu i wiana. Jednak tu panny niewiele miały do powiedzenia. Prawo wsparte zwyczajem, z dawien dawna nie pozwalało im w ogóle domagać się posagu, jeśli żył ojciec. Mimo to ojcowie zwykle posagi dawali, pilnując zasady, by każda córka, która nie sieje ruty, otrzymała jednakowy. Po trudnych bojach majątkowych, nieraz wymagających paru wieczorów, pito obficie i zdrówkowano.

Swaty starano się utrzymać w tajemnicy. Kiedy jednak wizyta u oblubienicy zakończyła się zgodą, przystępowano do działań jawnych. Szczęśliwiec , którego wyswatano śpieszył zwykle w jeden z najbliższych wieczorów do wybranki na zaręczyny. Towarzyszyła mu oprócz swatki lub swata rodzina, bliżsi znąjomkowie oraz muzykanci. Po przekroczeniu progu domu przyszłej narzeczonej goście zasiadali przy suto zastawionym stole. Mimo to wódkę i chleb musiał przynieść kawaler. Zanim rozpoczęło się przyjęcie młoda para musiała zjeść po kawałku owego chleba z solą lub serem. Był to zarazem wyścig, bowiem zwycięstwo w tej konkurencji miało wróżyć kto w przyszłości lepiej będzie wywiązywał się z obowiązków gospodarczych. Zaręczyn dokonywał ktoś upatrzony na starostę wesela. Różnie się one odbywały. W niektórych okolicach młodzi kładli ręce na talerzu z chlebem i serem, co miała przynosić pomyślność, a starosta wiązał im dłonie chustką i kropił wodą święconą. Po dokonaniu zarękowin urządzano tzw. targ o wieńce. Baby nagabywały wówczas narzeczonego, by wyłożył godziwą sumkę na owe wieńce czy wianki dla narzeczonej.

Skrót artykułu: 

Jesień była i jest do dzisiaj najlepszą porą swatań i weselisk. Nim na drzewach zaczęły czerwienić i żółcić się liście baby prześcigały się w zestawieniu par i wyznaczaniu dat ślubów. Ale nad tymi upojnymi plotkami i domniemaniami zawsze górował rozum gospodarza. Do niego należały najważniejsze decyzje. To on pozwalał lub nie pozwalał synowi na żeniaczkę, a gdy miał córkę na wydaniu, niejako publicznie dawał znać ewentualnym kandydatom na zięciów, że mogą przysłać swatów.

Dodaj komentarz!