Kalendarium

Prawdopodobnie łany jęczmienia i pszenicy po raz pierwszy zaszumiały na polskich ziemiach 5000 lat p.n.e. Żyto pojawiło się tysiąc lat później, wyhodowane ponoć z chwastu w pszenicy i jęczmieniu. Dlatego też można bez żadnej przesady twierdzić, że praca w polu towarzyszyła człowiekowi praktycznie od zawsze (pomijając okres łowiectwa i zbieractwa ludów prymitywnych). Najważniejszym jej etapem były żniwa, które rozpoczynał niegdyś krótki zażynek, a kończyły rozśpiewane i wystrojone dożynki. Zażynek odbywał się na polu, gdzie gospodarz pozdrowiwszy żniwiarzy nieodzownym "Szczęść Boże", wyciągał flaszkę i częstował zebranych trunkiem, nie omieszkając wylać go trochę na zagon. W rogu zagonu kładziono również kawałek chleba na obrusie, by plon był okazały. Twierdzono bowiem, że kto ma żytko, ma wszystko. Po drobnym poczęstunku przystępowano do pracy. Pierwszy ruszał kosiarz, którego nazywało się przodownikiem. Jeżeli żęto sierpami, pierwsza szła postatnica, również przewodząca żniwującej gromadzie.

Pracę na polu, zwykle żmudną i ciężką, uprzyjemniano sobie okolicznościowymi pieśniami i zabawami, które w specyficznej formie kończyły także cały okres żniw. Na Mazowszu na przykład nie ścinano kilku ostatnich kłosów, lecz związywano je, kładziono między nie kamień, kromkę albo parę monet i otaczano kwiatami. Następnie żniwiarze chwytali za ręce i nogi jedną z dziewcząt, która po raz pierwszy uczestniczyła w żniwach i kręcili się z nią wokół tegoż bukieciku, żeby go "oborać". Zabawa ta, zwana "strojeniem przepiórki", miała uzmysłowić, iż ptak ten jest nietykalny. Wszędzie podczas igraszek po skończeniu żniw, nie dawano spokoju ekonomom i polowym. Krępowano ich powrósłami, bito wiązką chwastów i żądano okupu. Jeśli na horyzoncie pojawił się dziedzic, czekała go podobna przyjemność.

Najważniejszą jednak uroczystością po zakończeniu żniw były dożynki. Oprócz tej najpowszechniejszej nazwy święta plonów funkcjonują jeszcze gdzieniegdzie i inne określenia, jak na przykład "obżynki", "wyżynki", "ograbek". Znany jest także termin "wieńcowiny" pochodzący od wieńca zbożowego, najważniejszego akcesorium tego wyjątkowego dnia, oczywiście obok wypieczonego z nowego ziarna chleba.

Wieniec o kształcie potężnej, piramidalnej czapy lub korony, splatano najczęściej z żyta i pszenicy. Tym bowiem zbożom przypisywano właściwości magiczne. Pszenica odpowiednio honorowana odwdzięczała się bogatymi plonami w roku przyszłym. Żyto zaś pozostawało w tajemniczych związkach ze światem duchów. Słowianie wschodni obsypywali nim wynoszoną z domu trumnę, aby zmarły, zajęty liczeniem ziaren, nie zdążył wrócić i straszyć w domu przed zapianiem kura o północy, kiedy to duchy tracą wszelką moc. W całej prawie Europie panowało przekonanie, że konającego człowieka należy położyć na żytniej słomie, aby doznał ulgi i łatwiej skonał. Ale musiała to być słoma prosta, bez węzłów, które wiążą duszę z ciałem i utrudniają rozłąkę. Żydzi polscy kładli na żytniej słomie człowieka zmarłego, żeby odcierpiał za grzechy na miejscu (słoma go kłuła) i nie musiał w tym celu włóczyć się po świecie.

Wróćmy jednak do naszego wieńca. Najpowszechniejszymi ozdobami, które weń wplatano były gałęzie leszczynowe, obsypane orzechami i jarzębina. Leszczyna to symbol obfitości, jarzębina zaś jest strażniczką czystości i zatknięta za obraz nad łóżkiem młodzieńca czy dziewczyny, odpędza od nich nieprzyzwoite myśli i zachcianki. Poza tym do dekoracji służyły także kwiaty, mirt, bukszpan, sitowie, świecidełka...

Wieńce pleciono tuż przed dożynkami albo w dniu dożynek rano i święcono w kościele, przeważnie na Matkę Boską Zielną. Po chrześcijańskiej ceremonii pokropienia wodą Święconą przez kapłana, wieniec przechodził dodatkowo, jakby na wszelki wypadek pogański zabieg polewania wodą zwyczajną. Miało to zagwarantować przyszłym plonom dostateczną ilość deszczu.

Niekiedy, po mszy, niesiono wieniec do sołtysa, który przywiązywał do niego koguta. Kiedy ptak zapiał, wszyscy naokoło cieszyli się gdyż była to zapowiedź obfitych zbiorów. Potem ruszano wreszcie paradnie do dworu. Wieniec niosła zwykle na głowie postatnica, chyba że była mężatką. Wówczas honor ten przypadał którejś z panien, a niekiedy przodownikowi. Zdarzało się, że na czele pochodu szedł tzw. złodziej, czyli żniwiarz, który najlepiej spisywał się w robocie. Szedł on w wywróconej na wierzch sukmanie, ze snopkiem na ramionach i małym wieńcem z jeżyn, wciśniętym na czoło niby cierniowa korona. Obok dreptały trzy lub cztery baby w wieńcach z pokrzyw, ostu czy kąkolu. Dochodząc do bramy dworskiej, oblewano postatnicę wodą, żeby później nie omijał zasiewów deszcz. Następnie cały zgromadzony przed dworem pańskim lud zaczynał śpiewać. Koncert milknął, kiedy w drzwiach ukazywał się dziedzic w towarzystwie małżonki oraz plebana. Wystrojony i uroczysty, wysłuchawszy przemowy kogoś znaczniejszego spośród żniwiarzy odbierał wieniec i chleb na talerzu. Następnie chlustał wódką z kieliszka na postatnicę, rzucał przybyłym jakąś sumkę i zasiadał w fotelu, by jak co roku nastawiać ucho na przypochlebne rymowanki, które wyśpiewali wieśniacy. Po takich pochwałach dziedzic zapraszał przybyłych do poczęstunku. Rozpoczynała się: wówczas uczta zwana wyżynkiem, a jeśli odbywała się ona po siewach, co też praktykowano - okrężnem. Wódka, piwo, chleb, pierogi z serem, coś z mięsa stanowiły podstawowe składniki dożynkowego jadłospisu. Zwyczaj nakazywał, by przy stołach dwór siadał obok chłopów. Po uczcie dziedzic szedł w poloneza z sołtysową, a jejmość z sołtysem. Nieraz gdy chłopom nie dymiło się jeszcze nadmiernie z czubów, ci najsprytniejsi wspinali się na wierzchołek dobrze wysmarowanego mydłem słupa lub biegali trzymając w zębach łyżki z jajkiem.

Dożynki urządzali nie tylko dziedzice swoim kmiotkom, czy zamożni gospodarze rodzinie i najętym żniwiarzom, ale i całkiem biedni rolnicy sami sobie. Na Kaszubach odprawianie dożynek jeszcze w XIX wieku uważano za obowiązek niemal religijny.

Dożynki są jedynym świętem rolniczym, które nie tylko nie uległo powszechnemu w ostatnich czasach zanikowi obrzędów, ale urosło do rangi uroczystości ogólnonarodowej. Rolę gospodarza przejęła głowa państwa, zaś rolę przodowników najlepsi rolnicy w kraju.

Skrót artykułu: 

Prawdopodobnie łany jęczmienia i pszenicy po raz pierwszy zaszumiały na polskich ziemiach 5000 lat p.n.e. Żyto pojawiło się tysiąc lat później, wyhodowane ponoć z chwastu w pszenicy i jęczmieniu. Dlatego też można bez żadnej przesady twierdzić, że praca w polu towarzyszyła człowiekowi praktycznie od zawsze (pomijając okres łowiectwa i zbieractwa ludów prymitywnych). Najważniejszym jej etapem były żniwa, które rozpoczynał niegdyś krótki zażynek, a kończyły rozśpiewane i wystrojone dożynki. Zażynek odbywał się na polu, gdzie gospodarz pozdrowiwszy żniwiarzy nieodzownym "Szczęść Boże", wyciągał flaszkę i częstował zebranych trunkiem, nie omieszkając wylać go trochę na zagon.

Dodaj komentarz!