Joszko Broda-Posłuchejcie kamaradzi

Jego rodzina mieszka w Beskidzie Śląskim od XII wieku. Jest sławnym synem wielkiego ojca. Niejednokrotnie podkreślał, że do Budapesztu z Koniakowa ma bliżej, niż do Warszawy. Nawet imię ma węgierskie - Joszko Broda.

Brodowie zawędrowali w Beskidy gdzieś ze Wschodu. Od zawsze zajmowali się pasterstwem i muzyką. Ojciec Joszka - Józef, jest genialnym muzykiem i pedagogiem. Gra na ludowych instrumentach dętych, skrzypcach, podziw wzbudza grą na liściu. Uczył się od największych mistrzów swojego regionu, między innymi od Jana Kawuloka z Istebnej. Dla Joszka ojciec zawsze pozostanie pierwszym i najważniejszym nauczycielem.

Nie pamiętam, kiedy zacząłem grać - wspomina Joszko w rozmowie z ks. Grzegorzem Ułamkiem. - Nikt nigdy mnie do tego nie zmuszał. Jak byłem mały, grywałem bardzo często, przez wiele godzin. Lubiłem grać. Pamiętam tylko, że tata zachęcał mnie, bym więcej czasu poświęcał grze na skrzypcach, których za bardzo nie lubiłem. Zawsze wolałem trąbitę, drumlę, fujary. Są takie domy, gdzie malowanie, czy piłka nożna są naturalne... U nas akurat było granie. Całe życie mojego taty było przepełnione graniem.

Teraz ojciec jest dla niego również partnerem w wielu projektach muzycznych. Wspólnie nagrali chociażby płytę z kolędami "Wśród nocnej ciszy" (1999), przygotowaną dla "Caritas" Archidiecezji Gnieźnieńskiej (można na niej usłyszeć między innymi Antoninę Krzysztoń i Mieczysława Szcześniaka). Drugi tego typu projekt stanowi płyta "Jałmużna Postna", którą nagrał wraz z ojcem w lubelskiej Bazylice oo. Dominikanów (2000). Jak wspomina Joszko - Ta płyta powstała w ciągu półtorej nocy przed Izraelem [w czasie podróży do Izraela - przyp. red.] i drugie pół po powrocie. Zaczęliśmy ją nagrywać po środzie popielcowej, a w Wielkim Tygodniu już była w radio. Zarejestrowaliśmy to, co gramy z tatą i to, w czym czujemy się dobrze. Weszliśmy do kościoła i nagraliśmy to tak, jak koncert. Jest to zapis chwili. Myślałem, że to będzie opowieść o poście, ale jest to płyta całoroczna. To naprawdę jest moja pierwsza płyta solowa. Kiedyś myślałem, że do takiej płyty zaproszę wspaniałych muzyków, a tu nagrałem płytę z tatą. Nigdy bym nie przypuszczał, że moja pierwsza płyta będzie miała taki charakter oraz oprawę takich okoliczności. Przywrócenie archaicznych znaczeń brzmieniom mało znanych dzisiaj instrumentów, jak drumla w kuszeniu Jezusa, piszczałka wielkopostna żegnająca ulatującego ducha Zbawiciela, jest ponownym wejściem w wielowiekową tradycję ich funkcjonowania w naszej muzyce. Zdaję sobie sprawę, że ta płyta jest niekomercyjna. Powraca ona do instrumentów, które zostały odebrane muzyce przez ludzi dostosowujących się do wymagań komercji. Każdy, kto robi pierwszą płytę chce ją sprzedać, dotrzeć do publiczności, a to będzie rarytas, gdyż ta produkcja jest niewielka.

Joszko odziedziczył po ojcu talent i pasję, ale skrzydła rozwinął szerzej - gra muzykę folkową, jazzową, rockową. Jest uznanym muzykiem sesyjnym, zaistniał na ponad pięćdziesięciu płytach. Współtworzył wszystkie ważne polskie grupy muzyki chrześcijańskiej (między innymi 2Tm 2,3, Arka Noego, Osiem Błogosławieństw); w 2000 roku założył dziecięcy zespół muzyki religijnej Dzieci z Brodą. Wszystko to dlatego, gdyż Bóg jest jego przewodnikiem po życiu.

Węgry od dzieciństwa były obecne w świadomości Joszka Brody, niektórzy z jego przodków rozumieli lub nawet mówili po węgiersku. Miałem wujka Węgra, nazywał się Joszko Pek - opowiada muzyk w przywołanej wcześniej rozmowie. - Mieszkał po całym świecie, a był wielkim przyjacielem mojej rodziny i ojcem chrzestnym mojego brata. Wujek Joszko przyjeżdżał do Koniakowa magicznym trabantem z silnikiem Volkswagena, a po dwóch dniach wyjeżdżał. Wyjeżdżając, wołał - "Joszko! Jedź ze mną na Węgry!" A ja, brudny od grania w piłkę, wziąłem tylko dwie fujarki, jakieś kieszonkowe, jakieś ubrania i wołam - "Mama, mogę jechać na Węgry?" Ona na to - "Dobra. Masz paszport? Jedź!" - "A tata gdzie jest?" - pytam. Mama mówi - "Przyjdzie, to ja mu powiem". - "To cześć. Przyjadę za dwa tygodnie". I po tych Węgrzech sobie jeździłem. Poznałem tam wspaniałych ludzi. Kwiat kultury tego kraju. Poznałem między innymi Ištvana Martę, który 30 lat temu był twórcą musicalu "Święty Ištvan" - o św. Stefanie. Poznałem środowisko kulturalne, Krzysia Dudzkiego z Budapesztu, wielkiego polskiego grafika.Później młody Broda zauważył w tekstach pieśni z Beskidów słowa o węgierskim rodowodzie i wiele wspólnych cech w muzyce.

W 2003 roku Joszko Broda zrealizował projekt "Brama Morawska", o którym myślał już od kilku lat. Jego efektem była polsko-węgiersko-cygańska płyta "Posłóchejcie, kamaradzi" (nominacja do "Fryderyka" 2005 w kategorii Ento/Folk). Broda nazwał te nagrania "rozmową" z Palem Havasretim (kontrabas), grającym między innymi w zespole Téka oraz Peterem Eri (altówka trzystrunna), członkiem grupy Muzsikás - artystami, których muzyka fascynowała od dziecka. Kiedy się poznaliśmy, wiedziałem, że nie będzie łatwo rozmawiać, ale będzie łatwo grać - twierdzi Broda. Trzecim muzykiem był cymbalista Kalman Balogh. Na płycie znalazły się tematy muzyczne ze Śląska Cieszyńskiego, których część znana jest również na Węgrzech. Prymista - Polak, wprowadzał temat, a sekcja węgierska grała akompaniament. W nagraniach wzięli też udział Józef Broda i siostra Joszka - Katarzyna Broda-Firla. Przebija z nich tęsknota do źródeł, do tych głębi serca, gdzie rozum nie dociera, a życie pulsuje. Muzyka ta jest dowodem wspólnoty kulturowej ludów Karpat do tego stopnia, że Węgrzy, Polacy, Słowacy i Czesi mogą ją uznać za wyrastającą z ich tradycji.

Płyta, którą stworzyli razem ojciec i syn, a także grono artystów, to opowieść o Karpatach, muzyce, wspólnych melodiach, wspólnej kulturze pasterskiej, o korzeniach tego niezwykłego etnograficznego regionu - pisze Maria Baliszewska, kierownik Radiowego Centrum Kultury Ludowej, w recenzji tego krążka. - Składają się na tę opowieść tradycyjne utwory, pieśni opisujące dawny styl życia, brzmienie instrumentów muzycznych, drumli, listka, okaryny, trąbity, fujary, skrzypiec. Tę wspólnotę karpacką tworzą jednak nie tylko muzycy z Istebnej i Koniakowa, ale również artyści węgierscy, grający na swoich instrumentach - cymbałach, lirze korbowej, gardonie, kobzie ośmiostrunnej, które w przeszłości występowały także na obszarze polskich Karpat. Motywy węgierskie w muzyce polskich Karpat i polskie w niektórych częściach Węgier są częste i zrozumiałe. To obszar bliski geograficznie i kulturowo. Tędy w przeszłości biegły drogi pasterzy, kupców, wędrownych muzyków. Ślady przeszłości pozostały w muzyce, obrzędach i te ślady są przywoływane w niektórych utworach - długiej improwizacji "Doliny, doliny", rytmach tanecznych rodem z Węgier w tytułowym utworze "Posłóchejcie, kamaradzi", samym sposobie basowania, brzmieniu zespołu, któremu to basowanie i "cymbałowa muzyka" nadają ton i styl.

Muzyka świeża, doskonale wykonana, tradycyjna, polsko-węgierska opowieść o pasterskim życiu. Są w niej czardasze w wersji popularnej na polskim Spiszu ("Hoja, hoja"), swobodne rytmicznie pieśni "Szumi dolina, szumi groń", taneczne "Sztyry konie we dworze", wspaniała drumlowa improwizacja z towarzyszeniem gardonu i wiele innych melodii i pieśni. To pierwsza taka płyta, poszukująca wspólnych korzeni, poprzez wspólne polsko-węgierskie wykonanie. Warto jej słuchać.

W artykule wykorzystano informacje zawarte w książeczce do CD "Posłóchejcie, kamaradzi" i fragmenty wywiadu ks. Grzegorza Ułamka z Joszkiem Brodą "Bóg wybrał mnie, abym słuchał Jego Słowa", zamieszczonego w "RUaH", 2000, nr 11.

Skrót artykułu: 

Jego rodzina mieszka w Beskidzie Śląskim od XII wieku. Jest sławnym synem wielkiego ojca. Niejednokrotnie podkreślał, że do Budapesztu z Koniakowa ma bliżej, niż do Warszawy. Nawet imię ma węgierskie - Joszko Broda.


Miejsca sprzedaży

Numer ukazał się dzięki:


Dział: 

Dodaj komentarz!