Jazda przez Skrzyżowanie

Tegoroczne Skrzyżowanie Kultur wypadło gdzieś w Afryce. Doroczny, piąty już, warszawski festiwal muzyki etnicznej zmienia swoje oblicze - od otwartego, spontanicznego przeglądu kapel folkowych z bliższej i dalszej okolicy do biletowanej imprezy o ambitnych planach muzycznych wobec tak zwanego "przeciętnego widza".

W dniach 13-19 września pod brezent namiotu, bo nie pod strzechę, zawitały zespoły z krajów tak egzotycznych jak: Brazylia, Kuba, Indie, Senegal. Już inauguracja festiwalu dała sygnał, że w tym roku przede wszystkim miała dominować muzyka afrykańska oraz bardziej komercyjne oblicze muzyki świata. Jako pierwszy wprowadził publiczność w afrykańskie rytmy balladowy gitarzysta Tcheka (Wyspy Zielonego Przylądka) wraz ze swoim kameralnym, trzyosobowym zespołem. Natomiast główna gwiazda wieczoru, czyli Youssou N'Dour, zaprezentował się na scenie razem z całą gromadą swoich muzyków - i śmiało można powiedzieć, że było to prawdziwe show, które poderwało nieskorą zazwyczaj do szaleństw publiczność Kongresowej do dwugodzinnego tańca.

Festiwal był skonstruowany tak, że codziennie występowały dwa zespoły w podobnym klimacie muzycznym, przy czym jeden lub dwa utwory wykonywały wspólnie, w sposób bezpośredni i naturalny "krzyżując" swoje kultury muzyczne.

Poniedziałkowy koncert bossa nova - fado zgromadził tłumy. O ile o koncercie Márcio Faraco z Brazylii niewiele można powiedzieć, poza tym, że był fatalnie nagłośniony w przedniej części sali (zresztą, bossa nova wydaje się już nazbyt odległa od korzennych klimatów), o tyle portugalska Ana Moura, gwiazda fado, dała fantastyczny popis. Prócz wspaniałego głosu i dobrze skrojonego, urozmaiconego repertuaru, Ana Moura ujęła publiczność bezpośredniością i miłym kontaktem. Wszyscy na sali bez problemu śpiewali z artystką "cantu fado" i słali entuzjastyczne oklaski.

Trzeci dzień festiwalu był jednym z największych eksperymentów w jego dotychczasowej historii, zarówno od strony stylistycznej, jak i organizacyjnej (brak krzeseł). Pierwszy raz pod namiotem SK zagościli przedstawiciele kierunku zwanego etno-rapem, i to od razu nie byle jacy, bo obsypany nagrodami, pochodzący z Kuby zespół Orishas i senegalska raperka Sister Fa. Ta druga wypadła na scenie dosyć blado i bez typowego dla raperów ostrego przekazu, wypłaszając część publiczności. Z kolei Orishas porażali wręcz swoją energią i zaangażowaniem. Zagrali oryginalne połączenie rapu z tradycyjną muzyką kubańską; taka fuzja dla polskiej publiczności była zupełnie nowym doświadczeniem. Niezależnie od kontrowersji wokół tego koncertu trzeba przyznać, że frekwencyjnie odniósł ogromny sukces (świadczyły o tym tłumy tańczące pod sceną salsę oraz parokrotne bisy).

Następnego dnia polski zespół Kwadrofonik wprowadził słuchaczy w zupełnie odmienną stylistykę - bardziej subtelną dźwiękowo, rodem wprost z filharmonii. Ciekawym momentem koncertu było wspólne zagranie dwóch utworów z gwiazdą wieczoru - z marokańską grupą Chalaban. Zespół przyjechał "na zastępstwo", zamiast bardziej tradycyjnej formacji Master Musicians of Jajouka. Chalaban łączący w swojej muzyce wpływy arabskie i afrykańskie, współczesne i tradycyjne instrumenty, miejskie i ludowe motywy zaprezentował szeroko pojmowane world music z elementami folk-rocka, jazzu, a i miejscami nawet z echem bałkańskiego turbofolku..

W czwartek muzycznie przenieśliśmy się na południe Europy, choć wystartowaliśmy w Polsce. Najpierw zespół Mosaic przedstawił swój orientalny styl grania polskiej muzyki ludowej na sposób dawny. Następnie udanie zmierzył się w jam session z muzykami Al-Andaluz Project inspirującymi się wielokulturowością Półwyspu Iberyjskiego z okresu średniowiecza. Połączenie wypadło barwnie i myślę, że również inspirująco dla Mosaica.

Al-Andaluz Project był dla mnie (JZ) absolutnym wydarzeniem festiwalu. Połączenie wszystkich klimatów iberyjskich wokół cieśniny gibraltarskiej w osobach trzech wokalistek - śpiewających pieśni średniowieczne, sefardyjskie i śródziemnomorskie - było strzałem w dziesiątkę. Koncert był opowieścią o dawnych czasach i teraźniejszych tęsknotach ludzi żyjących w autentycznym tyglu kulturowym zachodniej Hiszpanii. Płyta, równie dobra jak koncert, mimo "europejskiej ceny", rozeszła się tego wieczoru, jak przysłowiowe świeże bułeczki.

Piątek należał do Indii - zagrała Indialucía, łącząca muzykę indyjską z flamenco, okraszona garścią nowoczesnych bitów, oraz Vishwa Mohan Bhatt, który grając przez godzinę jeden utwór pokazał laikom, co znaczy prawdziwa indyjska raga.

Festiwal zakończył się w sobotę występem Farafiny z Burkina Faso oraz popisem uczestników warsztatów muzycznych prowadzonych podczas festiwalu.

Ogólne wrażenie pozostało takie, że festiwal oddalił się od muzyki folkowej, czy ludowej tradycyjnie pojmowanej w stronę klimatów uniwersalnych. Taka zmiana ma przyciągnąć nową publiczność, ludzi z tak zwanej "szerokiej widowni", jednak mamy wrażenie, że Warszawa, niejako zyskując nową jakość, straciła fajny, bezpretensjonalny festiwal folkowy.

Skrót artykułu: 

Tegoroczne Skrzyżowanie Kultur wypadło gdzieś w Afryce. Doroczny, piąty już, warszawski festiwal muzyki etnicznej zmienia swoje oblicze – od otwartego, spontanicznego przeglądu kapel folkowych z bliższej i dalszej okolicy do biletowanej imprezy o ambitnych planach muzycznych wobec tak zwanego „przeciętnego widza”.

Dział: 

Dodaj komentarz!