Wywiad z Sayanem Bapa - liderem grupy Huun Huur Tu. (23.04.2007)
Na świecie właściwie nie ma już miejsc, gdzie nie dotarlibyście z Waszą muzyką. Gdzie gra się Wam najlepiej?
Wszędzie spotykamy się z dużym zainteresowaniem. Jednak zdecydowanie najlepiej gra się u nas - w Tuwie. Każde miejsce na ziemi ma swoje znaczenie i odmienny klimat. Pomimo setek tysięcy przejechanych kilometrów widzimy, że trudno porównać do siebie poszczególne państwa, a co dopiero kontynenty. Wszędzie jest inaczej, za każdym razem odkrywamy coś nowego, interesującego, niezwykłego. Ostatnio graliśmy koncerty w Afryce, w Kenii, gdzie zaproszono nas do ogromnego, prywatnego rezerwatu, w którym, jak w wielkim zoo, zgromadzone były różne gatunki zwierząt i roślin. Taki mikrokosmos na kilku tysiącach hektarów. Sztuczny świat stworzony przez bogatą Europejkę w biednej Afryce. Stanowiący jej azyl i wyobrażenie tego pradawnego, magicznego lądu ale kompletnie odrealniony, otoczony zasiekami, niedostępny tubylcom. Wydaje się, że taka iluzja istnieje wszędzie, otacza nas na wielu poziomach. Tylko różnie się manifestuje. Buddyzm mówi, że złudzenia kreują ten świat. Jedynie step nie jest iluzją.
Współpracowaliście z wieloma fenomenalnymi artystami, takimi jak: Frank Zappa, Ry Cooder, The Chieftains, czy Kronos Quartet ... Chciałem zapytać właśnie o Franka Zappę - jaki on był z waszego punku widzenia?
Spotkanie z nim to był krótki epizod, ale ważny dla nas z powodu stosunku do tak zwanych gwiazd show-biznesu. Mieliśmy przed tym pewne obawy, bo sława o nim dotarła i do nas na stepy, do Tuwy. Jego utwory śpiewane były gardłowo przez młodych. Być może dowiedział się o tym i zaprosił nas do Ameryki. Wydawało się, że spotkamy zarozumiałego jegomościa, który każe robić nam dziwne rzeczy. Ku naszemu zdziwieniu poznaliśmy zupełnie normalnego faceta. Z dużą wyobraźnią, ale kompletnie zwyczajnego. Odnieśliśmy wrażenie, że to my jesteśmy większymi ekscentrykami (śmiech). Zappa ujął nas swoją serdecznością, naturalnością. Co najważniejsze, nie wykazywał żadnych cech, jakie mogliśmy sobie wyobrażać u gwiazd tego formatu. Mieszkał w Beverly Hills w ogromnej rezydencji, miał królewski majątek, a jednocześnie nie robiło to na nim wrażenia. Choć spotkanie nie było długie, potraktowaliśmy go jak wielkiego nauczyciela. Jego największymi atrybutami w spotkaniu z nami była skromność i pokora. Brak ego, żadnej wyniosłości. To cechy wyjątkowych ludzi. Duchowo był nam bratem. Mamy to szczęście, że pracowaliśmy z wielkimi artystami, ale zawsze, czy to w wypadku Siergieja Starostina, Angelite i innych, znajdowaliśmy uniwersalny język poprzez muzykę i porozumienie dusz.
To był Wasz trzeci przyjazd do Polski. Jakie tym razem mieliście wrażenia?
Polacy są nam bardzo oddani. Koncert na Uniwersytecie Warszawskim zgromadził chyba rekordową publiczność. Ponad 1500 osób słuchało nas w wielkim skupieniu. Wasz kraj się zmienia i każdy przyjazd tu przynosi nowe doświadczenia. Przez chwilę zwiedzaliśmy piękne, warszawskie Stare Miasto. Wasza tradycyjna kuchnia również jest znakomita. W Polsce mamy wielu wielbicieli i uczniów, którzy studiują śpiew gardłowy, co również bardzo nas cieszy. Natomiast, niestety, spotkaliśmy się tutaj z ogromnymi restrykcjami przy odprawie na lotnisku. Celnicy stwarzali problemy, zabrali nam bębny, kazali zdejmować struny szukając nie wiadomo czego. Podobnie było w Czechach. Śmialiśmy się, że im mniejszy kraj, tym większe kontrole. Do Polski wrócimy we wrześniu na warszawski festiwal "Skrzyżowanie Kultur". Wystąpimy w specjalnym programie razem z naszymi ulubionymi artystami Moscow Art Trio i bułgarskim chórem Angelite. Rzadko gramy w tym składzie, dlatego będzie to coś niezwykłego. Zapraszam i... do spotkania!
Wywiad z Sayanem Bapa - liderem grupy Huun Huur Tu (23.04.2007)