Historie krwią pisane

"Praca nad RUTĽ była przeżyciem zgoła metafizycznym, rodzajem objawienia i transu. Nic tu nie było przypadkowe." - z Maćkiem Szajkowskim (aka Szaja Bisurman), pomysłodawcą projektu R.U.T.A., hersztem Kapeli ze Wsi Warszawa., o historii Polski, pogardzie człowieka dla człowieka, funtach i pracy nad płytą "GORE - Pieśni buntu i niedoli XVI - XX wieku" rozmawia Mateusz Dobrowolski.

Właściwie trzeba by zacząć od tego, że praca na RUTĽ przypominała od samego początku rodzaj objawienia, harmonijnego układania puzzli wedle jakiejś szczególnej intuicji. Coś z pogranicza transcendencji.

Olśnienie?
Wewnętrzny głos, dajmonion, gandarw. Bo trafić na trop ludowej pieśni anarchistycznej łatwo nie było.

Nie było łatwo? Przecież od kilkunastu lat zajmujesz się kulturą wsi: praktykowałeś dziennikarstwo w legendarnej "Nowej Wsi", potem była i jest do dziś Kapela ze Wsi Warszawa, współpraca z Muzeum Etnograficznym w Warszawie, RCKL, etc…
Tak, ale kluczem był dla mnie wtedy odchodzący świat muzykantów, ostatnich mistrzów i niesamowita, organiczna energia ich muzyki. Fakt, że ci ludzie wywodzą się z uciskanej i wyzyskiwanej społeczności, ich opowieści o brutalności dworu wobec chłopów jeszcze przed II wojną, przyjęliśmy do wiadomości, ale tematu nie drążyliśmy. Muzykanci też woleli inne, milsze historie, o graniu na weselach, dawnych tańcach i pieśniach, swoich faworytach i konkurentach, folklorze, obyczajach, etc. To przemijające uniwersum ich kultury. A do źródeł innych niż żywy przekaz wtedy z założenia nie sięgaliśmy. Potem przyszły pierwsze sukcesy z KzWW, zagraniczne trasy, w końcu nagroda BBC i totalnie zakręcone lata 2004 - 2006 - 250 koncertów na 4 kontynentach. Czasu na głębsze badania przeszłości było zbyt mało.

Ale na płycie KzWW "Wiosna Ludu" (2001) pojawiają się "Żurawie" ("wróćcie dzieci do domu/ i nie służcie nikomu"), a utwór "Powałem" z albumu "Wykorzenienie" (2004) to już ewidentnie historia anty-pańszczyźniana.
Tak, to świetne teksty. Były istotnym sygnałem i mobilizacją przy poszukiwaniach. Gdy mniej więcej dwa lata temu Kapela zwolniła tempo i nagraliśmy Infinity przyszła wena. Przecież lud musiał śpiewać o swojej tragicznej sytuacji, o nędzy, niewoli, wyzysku i że gdzieś te pieśni są. Pierwsza "kwerenda" wypadła jednak słabo: pieśni ruchu robotniczego, partyzanckie, batalionów chłopskich, poetów rewolucyjnych XIX/XX wieku. Mało tematów prosto ze wsi, wyjętych spod strzechy. Ale fakt, że spotkaliśmy na Suwalszczyźnie taką pieśń jak "Powałem", rebeliancką w treści, dodawał otuchy i nadziei. Jeszcze w czerwcu 2010 nie byłem jednak w posiadaniu żadnego z tekstów, który znalazł się ostatecznie na "Gore", tylko pompatycznych hymnów wolnościowo - rewolucyjnych, albo fraszek w stylu Gustawa Ehrenberga: "Za mych czasów to słynął, kum Bartłomiej Głowacki, od Moskala on zginął - z niego chłopak był chwacki". Rozmawiałem z kilkoma osobami, w tym z Ewą Chomicką i Małgorzatą Orlewicz które umożliwiły mi korzystanie ze zbiorów biblioteki Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Przy tej okazji udało się zaprosić dwójkę młodych ludzi, którzy zgodzili się swój wakacyjny czas poświęcić na benedyktyńską pracę w bibliotekach. Pierwsze utwory zaczęły wychodzić na światło dzienne.

W maju 2010 dochodzi w Warszawie do kooperacyjnego koncertu Dhoad Gypsies i Orkiestry Rivendell…
To ma ścisły związek z RUTĽ. Z braćmi Rogińskimi, Kamilem i Konradem, znamy się kilkanaście lat. W ubiegłym roku realizowali polsko-indyjki projekt DHOAD - RIVENDELL. Udało mi się zorganizować koncert w Polskim Radiu, w studio S-1. Mieliśmy okazję, aby spędzić razem trochę czasu, a ja mogłem zobaczyć, jak Kamil muzycznie koordynuje projekt z Dhoad. Nawiązał się dobry kontakt, w końcu podzieliłem się z nim konceptem RUTY. To był przełom. Zaczęły się kontakty, wymiana muzyki, opracowywanie kompozycji. Od października Kamil przyjeżdżał do mnie do Warszawy z Lubina niemal co weekend i wspólnie pracowaliśmy. Tak się zaangażował, że w żartach zabronił robienia muzyki do RUTY z kimkolwiek innym (śmiech).

Wróćmy na chwilę do czerwca 2010 - koncertu na 25-lecie Armii i gościnnego występu Moskwy…
Kolejna iluminacja. Armia zaprosiła przyjaciół. Był Izrael, Deuter, Kryzys. I Moskwa, która zagrała zjawiskowo: potężne petardy riffów, energia i charyzma Gumy. Pomyślałem sobie wtedy, że jeśli ktoś ma wyśpiewywać hymny chłopskich rebelii, to musi być właśnie Paweł. Nieco zaskoczony, ale od razu wyraził zainteresowanie i pełną gotowość do walki.

Znalazł się kapelmistrz, stanowisko głównego wokalisty też zostało obsadzone. Jaki był klucz doboru reszty składu?
Od początku wiedziałem, że muzycznie całość musi być oparta o kanon hardcore-punk, ale grana na akustycznych instrumentach. Fidele widzę jako gitary elektryczne dawnych wieków - nawet dziś ich ciemne, chropowate brzmienie intryguje, a jak musiały rzęzić 300 lat temu? Dlatego pierwsze zaproszenia i zapytania popłynęły do białogłów - fidelistek: Nygi Jakubek Mamuny (Ani Mamińskiej), z którą zakładaliśmy KzWW, Barnaby Świątek (Sylwii Świątkowskiej), która swego czasu w Kapeli zastąpiła Nygę, gdy ta wyruszyła na pakistański szlak, oraz Infamii Kosy (Joli Kossakowskiej), frontmanki zespołu Mosaic, z którym współpracuję. Każda z niewiast ma swoją technikę i filozofię, każda jest mistrzynią fideli - w RUCIE są jak trzy dzikie, lecz uzupełniające się żywioły. Było też jasne, od samego początku, że jest z nami Konrad Rogiński, (aka Banita Madej), wybitny multiinstrumentalista, świetny saksofonista, perkusjonista, na potrzeby RUTY grający także na klarnecie basowym, tofie (archaicznym kotle) oraz wykonujący, z narażeniem życia, solówki na pile. Konrad i Kamil Rogińscy to bracia, w muzyce są jednością - alfa i omega, ying i yang. Wkrótce dołączył do nas także Harry Watażka (Tomasz Waldowski), ze swoim wielkim, zbójeckim barabanem. Tomasz o RUCIE wiedział jako jeden z pierwszych i od początku wyrażał gotowość. Ekspresja RUTY jest refleksem charyzmy Harrego - bożego szaleńca i wybitnego bębniarza. I Boruta (Łukasz Borowiecki), świetny kontrabasista, poznany przy okazji działań KzWW. Na dosłownie miesiąc przed wejściem do studia, zasilił ruciane szeregi Raban Orda Ordyniec (Rafał Osmolak), jeden z lepszych i niedocenionych gitarzystów sceny metal/HCP, uzupełniając paletę instrumentów o drugi saz (pierwszy obsadził Ronin) i tworząc trzy nowe kompozycje. Spięty (Hubert Dobaczewski) z miejsca przyjął propozycje deklamowania "Lamentu chłopskiego", a Maćko Korba (Maciek Cierliński) opracował go muzycznie wg. autorskiego pomysłu.

A jak na propozycje udziału w projekcie zareagował Robal? No i jak udało się namówić Nikę, która na "GORE..." wraca do śpiewania po prawie dziesięcioletniej przerwie?
Reggeanerator z Vavamuffin, gratulując wydawnictwa, powiedział, że Guma, Robal i Nika to Święta Trójca polskiej muzyki niezależnej - Trinity. Istotnie - to bohaterowie, nieugięci wojownicy w sprawie wolności, niezależności, bezkompromisowości. Robert z miejsca zgodził się na wykrzyczenie utworu "Precz!". Nika po zapoznaniu się z ideą projektu zadzwoniła: "Szaja, mój wujek zakładał zespół ludowy w Szczyrku, chcę z Wami śpiewać!" (śmiech).

Do płyty "GORE..." dołączona jest bogato ilustrowana książeczka z esejami Stanisława Baja i Ewy Chomickiej i wstrząsającymi cytatami z wielu poważnych autorów, ukazującymi przeszłość w kompletnie nowym świetle. Jak "research" przy okazji tego projektu zmienił Twoje wyobrażenie o przeszłości?
Obraz przeszłości, jaki funkcjonuje w świadomości Polaków, ma dwa podstawowe źródła: okrojoną naukę historii w szkołach, z której zostają w głowie pojedyncze, uogólnione hasła i mnóstwo abstrakcyjnych informacji, głównie nic nie znaczących dat oraz popkulturę - literaturę i filmy, które mają, dzięki swej plastyczności, niesamowitą moc budowania w głowach określonych wyobrażeń i mitów. W popkulturze historycznej rządzi niepodzielnie duet Sienkiewicz-Mickiewicz, z ich "krzepiącą" wizją przeszłości, z rycerzami bez skazy, Zosią na łączce, bociankami na dworku, dobrymi panami - obrońcami narodu. Dla mnie pierwszym sygnałem, że "coś tu nie gra", była w młodości lektura opisów Zaporoża i Siczy kozackiej w "Ogniem i mieczem", gdzie Sienkiewicz przedstawiał kozaków jako bezmyślną tłuszczę, czerń, bestie i zwyrodnialców. PRL, który z jednej strony podkreślał "walkę klas", jaka miała miejsce na polskiej wsi, propagował komunistyczny nacjonalizm, odwołując się także do Sienkiewicza - to wtedy powstały monumentalne ekranizacje dwóch części Trylogii. Po '89 r. obserwowałem więc ze zdumieniem, jak zalewa nas historiografia i publicystyka pełna hurra-optymizmu, megalomanii, opiewania "kraju bez kolonii", "złotej wolności", "kraju bez stosów", "demokracji szlacheckiej". Z jednej komunistycznej skrajności w drugą, narodowo-martyrologiczną.

A jak było naprawdę?
I Rzeczpospolita oprócz swych blasków i potęgi, była wielką wewnętrzną kolonią, obozem pracy przymusowej, w którym niewielka, 10-cio procentowa grupa oligarchów, klika, która podzieliła kraj na własne strefy wpływów i żerowała na katorżniczej pracy 80-ciu procent ludności. Niewolnictwo, którego doświadczyły narody obu Ameryk czy Afryki, było udziałem ludu w naszym kraju. Władzę sprawowali nieudacznicy, ignoranci nie mający pojęcia o rządzeniu własnym dworem, a co dopiero państwem. Panowie, mający w nosie przestrzeganie jakiegokolwiek prawa, doprowadzili kraj, wielkie europejskie imperium, do upadku gospodarczego i politycznego, a naród na skraj nędzy ekonomicznej i moralnej. Dziw bierze, że, w porównaniu do Europy Zachodniej, polski chłop burzył się tak rzadko.

A rola Kościoła w tej historii?
Haniebna. Kościół był pierwszą instytucją stojącą na straży status quo feudalizmu i niewolniczej pańszczyzny. Panowie nicowali poddanych przemocą fizyczną, Kościół gnębił ich daninami, dziesięcinami oraz w sferze ducha. "Teologia strachu", którą tworzył i podsycał wizjami piekielnymi, wykreślała sprzeciw i bunt ze świadomości. Głoszono, że chłopi pochodzą od przeklętego syna Noego, Chama, którego potomkowie do końca świata muszą niewolniczo pracować. Ba, jeszcze na początku XX wieku Stronnictwo Ludowe w Galicji, głoszące dwa podstawowe hasła: reformy rolnej i edukacji mas chłopskich, było prześladowane przez Kościół: odmawiano członkom SL rozgrzeszenia, wypominano ich z ambon, wyzywając od komunistów i żydowskiego pomiotu, nie pozwalano być świadkami przy ślubach, głoszono, że czytanie ich gazet zagrożone jest ekskomuniką, itd. Nic dziwnego: piśmienny chłop mógł zacząć czytać Biblię i konfrontować ją z rzeczywistością, samodzielnie myśleć, a co za tym idzie - decydować o swoim losie. Mógł pisać skargi, a Kościół był wówczas głównym posiadaczem ziemi, która w przypadku planowanej po odzyskaniu niepodległości reformy rolnej w jakiejś części miała przejść w ręce ludu. W Polsce wytworzyła się "religijność pańszczyźniana", co możemy obserwować do dziś.

Morał?
Stanisław Staszic w swoich pracach z końca XVIII wieku, a Jakub Bojko sto lat po nim, postawił bardzo ważną tezę: duch pańszczyzny odciśnie się bardzo mocno na przyszłych pokoleniach. R.U.T.A. jest wskazaniem na praprzyczynę naszych narodowych przywar, frustracji, problemów, obecnej kondycji społecznej. Tą praprzyczyną jest pogarda człowieka wobec człowieka, z której rodzi się wszelkiej maści wyzysk i niesprawiedliwość.

Morałem i bonusem na płycie są dwa hiddentracki, archiwalne, autentyczne ludowe wykonania dwóch pieśni buntu.
Wstrząsające nagrania, udostępnione przez Jacka Jackowskiego i ISPAN, za co dziękuję. To taki bonus dla nie-przekonanych, a zwłaszcza dla tych, którzy będą narzekać, że oczekiwali "wersji bliższych oryginałowi". (śmiech)

W internecie ukazał się klip Łukasza Rusinka do utworu "Z batogami na panów". Rysowany ręcznie film odnosi się bezpośrednio do teraźniejszości. Buntujący się chłopi są zestawieni z alterglobalistami, pacyfikująca ich policja z XIX-wiecznym wojskiem…
Kontusze i pasy słuckie zastąpiły dziś garnitury i białe kołnierzyki. Zmieniły się metody: dzisiejsze atrybuty niewoli to inwigilacja, kamery monitoringu, podsłuchy, sięgające 80% podatki - ukryte i jawne, dyktat ponadnarodowych koroporacji, bezkarność polityków i niczym nowotwór rozrastająca się biurokracja. Do tego propaganda, manipulacja i natręctwo popkultury, w ramach której promowane są produkty przeznaczone bardziej dla troglodytów, niż dla ludzi.

W tekstach na płycie mnóstwo sytuacji krwawych, pełno przemocy, wieszania, rąbania siekierami. Czy R.U.T.A. nie jest próbą gloryfikacji przemocy wobec wyzyskujących?
Dobór tekstów na płycie "GORE" to próba pokazania człowieka doprowadzonego do ostateczności. Do stanu, w którym pozostaje już tylko złapać siekierę i powstać, walczyć i wieszać. Ale znając historię i kontekst pieśni wiemy, że sami chłopi traktowali je jako "mentalne" wieszanie, symboliczne "zrucanie z kazalnicy", odreagowanie od pokoleń nabrzmiałych emocji, ran, cierpień. To był krzyk w obronie ludzkiej godności, próba podważenia systemu kastowego, werbalnego wyzwolenia się spod "ekonomskiego" bata i pańskiej władzy, i odwołanie się do świata, w którym, jak pisze Wiesław Myśliwski, byli jedynie wolni - do słowa.

Cały anglosaski, dylanowski folk, to protest-songi.
A nasz folk dotąd w ogóle nie poruszał tej tematyki! Tylko gąski, wianki, byśki, kózki, Jasie i Kasie. R.U.T.A. powraca do założeń ruchu folkowego na świecie - sprzeciwu wobec zastanej sytuacji. To wolnościowe hymny tej ziemi. Są dalekie w formie od dylanowskich ballad, choć duch jest ten sam, bo tutaj wylana przez chłopów krew i przelane przezeń łzy jeszcze nie wsiąkły w ziemię. To temat, który ciągle porusza.

Jak folkowi, punkowi i jazzowi muzycy odnaleźli się w estetyce "hardcore-u ludowego"?
Bez problemów. Wszyscy, choć każdy z innej bajki, okazali się pełni inwencji i zaangażowania, tworząc zgraną załogę. Kamil, który czuwał nad instrumentalną stroną projektu, otrzymał ode mnie kilka klasycznych punkowych płyt. Analizował je pod kątem harmonii, rytmów, skal, czym zaskakiwał najlepiej obeznanych w temacie. Spokojnie mógłby napisać książkę o teorii muzycznej hard'core punka. Tę muzykę przekładał później wedle liryki rucianych pieśni. Opracowane na saz kompozycje były znakomitym punktem wyjścia, dostały nawet osobną nazwę: "funty". Pozostawało dodać do nich wokale, co robiliśmy razem. Reszta załogi podeszła do sprawy profesjonalnie, wykazując przy tym wielki entuzjazm. Przy żadnym innym projekcie nie pracowało mi się tak sprawnie i szybko - mieliśmy może 10 prób przed wejściem do studia. A w studio S-4 w Polskim Radiu świetną atmosferą. Nieoceniony Wojtek Przybylski nas realizował i rewelacyjnie wykonał swoją robotę.

Płyta to mniej niż pół godziny muzyki.
Tematu nie wolno było przegadać. W tych słowach, w tych pieśniach pisanych krwią i cierpieniem oraz w tej muzyce, niepodobnej do niczego, co wcześniej powstało, jest taka dawka energii, emocji, że każda sekunda więcej mogłaby doprowadzić do nieodwracalnych zmian w systemach nerwowych odbiorców (śmiech).

W jaki sposób promujecie album "Gore"?
Pierwotny plan zakładał: "zero egzemplarzy prasowych, zero wywiadów, zero informacji w internecie. Pełna konspira." (śmiech). Cieszy mnie bardzo pozytywny odbiór RUTY wśród krytyki muzycznej i słuchaczy. Wszędzie, gdzie się pojawiamy, słyszę konkretne, ciekawe recenzje. Materiał nie pozostawia nikogo obojętnym.

Skrót artykułu: 

„Praca nad RUTĽ była przeżyciem zgoła metafizycznym, rodzajem objawienia i transu. Nic tu nie było przypadkowe.” – z Maćkiem Szajkowskim (aka Szaja Bisurman), pomysłodawcą projektu R.U.T.A., hersztem Kapeli ze Wsi Warszawa., o historii Polski, pogardzie człowieka dla człowieka, funtach i pracy nad płytą „GORE – Pieśni buntu i niedoli XVI – XX wieku” rozmawia Mateusz Dobrowolski.

Dział: 

Dodaj komentarz!