Gen-DOS

Tuwińska formacja folkmetalowa Gen-DOS w drugiej połowie marca odwiedziła Polskę. Syberyjczycy zagrali kilka koncertów, między innymi w Tarnowie, Krakowie, Wrocławiu, Ostrowie Wielkopolskim, Koźminie Wielkopolskim i Warszawie. Poza tym lider grupy, Gienadij Czamzyryn, prowadził w górach warsztaty śpiewu khoomei.

Okiem rockmana. Na koncercie w Ostrowie Wielkopolskim, 22 marca, najpierw pojawił się sam Genadij Czamzyryn i początkowo odprawiał jakiś "szamański rytuał" - grał na dzwonku, blaszanym bębenku i śpiewał, co trwało kilkanaście minut. Zanim nadszedł cały skład - gitara, bass i perkusja, zastanawiałem się, co tam robię, bo te wszystkie dziwnie instrumenty i tyleż dziwny śpiew raczej z rockiem (na który się nastawiłem) nie miały wiele wspólnego. Na szczęście, gdy weszła reszta zespołu, wszystko przybrało formę, na którą liczyłem. Mocne uderzenia i porządny kawałek przedniego folk-metalu! Doskonale spisali się dźwiękowcy. Każdy instrument został bardzo dobrze nagłośniony. A koncert trwał około stu minut, czyli tyle, ile koncerty trwać powinny (a nie jakąś tam godzinkę...).

Okiem folkowca. 31 marca formacja zagrała w Warszawie. Koncert rozpoczął się solowym, szamańskim występem lidera grupy, Genadija Czamzyryna. Na początek zabrzmiał tylko (a właściwie aż) śpiew gardłowy i drumla, potem Czamzyryn zapodał schizoidalno-stepowo-transowe dźwięki na wiolonczeli (niby europejski instrument, ale w stylistyce muzyki azjatyckiej wyszła niesamowita różnica), cały czas śpiewając gardłowo wokalizy. Gdy wprowadzona w trans publika zaczęła lekko falować, "szaman" odłożył wiolonczelę i dwa ostatnie kawałki zagrał na specyficznym rodzaju cytry, przez co klimat stał się bardziej zbliżony do folku... chińskiego czy mongolskiego - a w tak zwanym międzyczasie Czamzyryn palił zioła i zapodawał transowe szamańskie klimaty... Niedługo potem lider począł walić w wielki, szamański bęben i w tym momencie dołączyli do niego basista (z Tuwy) oraz gitarzysta i bębniarz (Rosjanie). Od tego momentu Gen-DOS ruszyli szybciej i zręcznie balansowali pomiędzy thrashem, płynącym trip-hopem, jazzem, brzmieniem gothic (w rozumieniu azjatyckim, czyli bliższym na przykład chińskiemu Fall Insects niż naszym Delightom) i ciężkim rockiem. Zespół co jakiś czas zaskakiwał karkołomnymi (ale świetnie skomponowanymi) zmianami typu wolny thrash-reggae-jazz-doom w obrębie jednego kawałka. A lider, miast typowego dla cięższych odmian metalu growlingu, przez cały czas prezentował trzy rodzaje śpiewu gardłowego.

Na plus należy zaliczyć to, że Gen-DOS nie ograniczył się ani do własnych kompozycji, ani do folkloru tuwińskiego, ale zagrał też kilka numerów rodem z okolic Tuwy - w tym z sąsiedniej Chakasji i bodajże jeden kawałek po rosyjsku. W przeciwieństwie do materiału z płyty "Schizo i.d." muzycy nie używali tu elektroniki, ale brzmieli bardzo ciekawie i znacznie ciężej niż na krążku. Pozytywnie zaskoczył też basista Gen-DOSów, legenda tuwińskiego rocka Aleksiej Saaja (znany między innymi z grupy Yat-Kha), który non stop pruł na basie. On i Czamzyryn to dwie charyzmatyczne osoby w zespole.

Na marginesie. Gdy Gen-DOSi zaraz na początku trasy pojawili się w jednym z warszawskich hoteli, zaniepokojona ich nietypowym wyglądem recepcjonistka zaalarmowała policję, że w hotelu są terroryści. Na szczęście sprawa została szybko wyjaśniona i trasa koncertowa Gen-DOS w Polsce odbyła się bez przeszkód...

Skrót artykułu: 

Tuwińska formacja folkmetalowa Gen-DOS w drugiej połowie marca odwiedziła Polskę. Syberyjczycy zagrali kilka koncertów, między innymi w Tarnowie, Krakowie, Wrocławiu, Ostrowie Wielkopolskim, Koźminie Wielkopolskim i Warszawie. Poza tym lider grupy, Gienadij Czamzyryn, prowadził w górach warsztaty śpiewu khoomei.

Dział: 

Dodaj komentarz!