Gdybym miał gitarę, tobym na niej grał…

Muzeum Historii Gitary

Fot. tyt. i w tekście Muzeum Historii Gitary: 1) Muzeum Historii Gitary, 2) Pipa (Chiny), 3) Guembri (Afryka Północna)

Śląski pisarz Janosch uczy nas, że czasami trzeba objechać cały świat, by najlepiej poczuć się we własnym domu. Czasami jeździ się i jeździ, szuka i szuka, by tuż pod własnym nosem, a mianowicie przy ulicy Krzywej 4 w Katowicach, znaleźć tak fantastyczne miejsce jak Muzeum Historii Gitary. Prowadzą je wspólnie panowie Leszek Kwaśniewicz i Tomasz Cierpisz. Mnie podjął ten pierwszy, ale też od niego wszystko się zaczęło.

A zaczęło się mniej więcej trzydzieści lat temu. Już wtedy pan Leszek, wówczas jeszcze student Filii Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie, interesował się instrumentami muzycznymi i grał w zespole folklorystycznym najpierw na skrzypcach, a gdy brakowało gitarzysty, to i na gitarze. Wprawdzie bardziej interesował go jazz, ale że z grą w zespole folklorystycznym wiązał się wyjazd na Portoryko, to ostatecznie postawił na folk. Po Portoryko, które zafascynowało go zgodnym współbrzmieniem najprzeróżniejszych instrumentów, przyszła kolej na inne egzotyczne kraje, a z każdej takiej podróży starał się przywieźć jakiś instrument na pamiątkę. Jednocześnie pewnego dnia zobaczył w „Teleexpressie” krótki reportaż o Tadeuszu Szwordonie z Ostrowa Wielkopolskiego, największym w Polsce kolekcjonerze nietypowych instrumentów muzycznych. Spotkanie z panem Tadeuszem dało mu wyraźny impuls do dalszego rozwijania swojej kolekcji.

Minęło kilka, może kilkanaście lat, pan Leszek już dawno skończył studia i zaczął prowadzić kwartet smyczkowy dla dzieci. Ojcem jednej z grających pod jego okiem dziewczynek okazał się być pan Tomasz Cierpisz, inżynier, ale i gitarzysta amator, który podpatrzył kolekcję pana Leszka i połknął bakcyla. I to jak – o ile pan Leszek sprowadzał po jednym, po dwa instrumenty rocznie, o tyle pan Tomasz w ciągu roku wzbogacił wspólną już wtedy kolekcję o kolejnych dwadzieścia. A że najwięcej na świecie jest instrumentów szarpanych, to postawili właśnie na nie. Tu trzeba zaznaczyć, że wiele instrumentów, kupionych w złym stanie, panowie osobiście odrestaurowali. Wreszcie postanowili wziąć udział w którejś z kolei edycji konkursu „Lokal na kulturę”, w którym ludzie zainteresowani działalnością kulturalną mogą się starać o tani lokal użytkowy od miasta – i w ten sposób mniej więcej cztery lata temu[1] w centrum Katowic otworzyło swoje podwoje Muzeum Historii Gitary.

Eksponaty, których początkowo było czterdzieści, a obecnie jest około stu, pochodzą z całego świata i reprezentują wszystkie techniki wykonawcze. Poza jedną jedyną bandurką, taką, jaką kiedyś prezentował grający na krakowskim Rynku sumiastowąsy Kozak, są to wyłącznie instrumenty lutniowe – mają struny, pudło rezonansowe i szyjkę, a żądany dźwięk osiąga się, stawiając palce na podstrunnicy i w ten sposób skracając strunę. Najstarsze pochodzą z Gruzji – na panduri grywano już sześć tysięcy lat temu w Asyrii – i z Afryki Północnej – takiego fakrounu czy guembri zaczęto używać mniej więcej tysiąc lat później. Niespodziewaną kontynuacją tych ostatnich są amerykańskie banjo, które sprowadzani z Czarnego Lądu niewolnicy budowali z rzeszota i gryfu od zniszczonej gitary.

Oglądając wystawę, możemy obserwować, jak ewoluowały kołki, kształty szyjki czy budowa strun, które – zdarzało się – tworzono z tak niezwykłych materiałów jak jedwab, końskie włosie czy jelito wielbłądzie, najlepiej niskosolone. Podwójne struny posiada mandolina, zresztą nie tylko ona. Wietnamski đàn nguyệt budowało się z drewna paulowni, drzewa znanego z tego, że w tropikalnych warunkach Azji Południowo-Wschodniej może przyrastać nawet do trzech metrów rocznie, z kolei prawdziwe ukulele zrobione jest z hawajskiego drewna koa. Pudło rezonansowe długo jednak zamykała zwierzęca skóra, gdyż drewno było drogie. Perski tar ghafghaz (w użyciu od XVIII wieku) miał pudło obciągnięte osierdziem, co jego dźwiękom miało nadawać właściwości lecznicze. W Gruzji pudła brały kształt po owocach albo wręcz były to owoce, w sitarze czy brazylijskim berimbeu (w użyciu od XIII wieku p.n.e., o ile to jeszcze instrument lutniowy, a nie zwykły łuk muzyczny, choć – niespodzianka – z jedynej struny-cięciwy można wydobyć aż dziewięć dźwięków) za pudło rezonansowe służyła tykwa, we wspomnianym fakrounie – skorupa żółwia, a w boliwijskim charango armadillo (od XIX wieku) – pancerz pancernika. O ile przyzwyczajeni jesteśmy, że z dużego pudła rezonansowego wydobywa się dźwięk niski, a z małego – wysoki, o tyle w Kaszgarze pożądaną wysokość dźwięku uzyskiwało się, budując rabab z dłuższą lub krótszą szyjką, a pudło pozostawiając mniej więcej tej samej wielkości.

Moje serce zabiło mocniej przy instrumentach z Turcji i Grecji – sazie czy bağlamie, bo to chyba z grubsza to samo, bouzouki i arabskim z pochodzenia oudzie. Prawdziwym zagłębiem instrumentów lutniowych okazuje się jednak być Portugalia, gdzie każdy region ma swój własny, charakterystyczny dla siebie typ lutni, mają je też Azory i Madera. Tuż obok dumnie się prezentuje siedmiostrunowa gitara rosyjska, w użyciu od XVIII wieku, a więc starsza gitara klasyczna Torresa. Jest też prawdziwa kobza, do wglądu zwłaszcza dla tych, którzy myślą, że kobza to ten instrument, na którym grają szkoccy górale. Pan Leszek opowiada anegdotę o tym, jak to w XVII wieku cerkiew zakazała gry na instrumentach, by nie prowokować dzikich zabaw. Muzykanci grający na domrach usłuchali i rzeczywiście spalili swoje instrumenty, aż domra zanikła i dwieście lat później trzeba ją było odtwarzać. Natomiast kobziarze zaczęli swój instrument odpowiednio przycinać, by już nie można było mówić, że to kobza. W ten sposób powstała bałałajka.

Osobną atrakcją muzeum jest to, że przy wielu eksponatach pojawiają się obszerne, literackie wręcz opisy. I tak dowiadujemy się z nich, że po gitarę coimbrę nasz niestrudzony kolekcjoner[2] pojechał do Bragi na motorze – ponad trzy tysiące kilometrów w jedną stronę! – bouzouki przewiózł żaglówką z Rodos do Pireusu, zaliczając po drodze dwa sztormy, a kazachską dombrę odebrał wprawdzie w Katowicach, ale za to owiniętą we fragment zasłony z Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Z humorem opisuje swoje niepowodzenia w konserwacji starych instrumentów, raz nawet w przypływie zniechęcenia postanowił pożegnać mandolinę portugalską „w sposób wykorzystujący wartość energetyczną drewna”. We Lwowie drogę do sklepu muzycznego wskazywał z pomnika sam Adam Mickiewicz, a na waldzitherze, „cytarze leśnej” grywał podobno Marcin Luter. Ciekawa jest też opowieść o vihueli po mariachim, który po tym, jak musiał zagrać na weselu swojej wielkiej miłości, popełnił samobójstwo. Vihuela przyniosła nieszczęście i nasz muzealnik musiał ją oddać do sklepu, co sprzedawczyni przyjęła ze zrozumieniem – nie był pierwszy.

Na eksponowanych instrumentach można zagrać, wszystkie są sprawne. Wśród gości muzeum, pojawiających się mniej więcej w liczbie dwóch osób tygodniowo (w zimie mniej[3]) przeważają turyści zagraniczni. Na zwiedzanie trzeba się umówić telefonicznie pod numerem 513 680 268 lub 601 669 717. Bilet kosztuje 50 złotych, ale mogą na niego wejść cztery osoby, więc warto zwiedzać grupowo.

Maciek Froński

 

[1] Co piszę w lipcu 2020 roku.

[2] Piszę „nasz niestrudzony kolekcjoner” czy „nasz muzealnik”, gdyż opowieści pochodzą od obu panów, ale nie zawsze wiadomo, która od którego.

[3] Zima to w ogóle zły okres dla instrumentów, spada wilgotność względna powietrza i drewniane elementy często odklejają się lub nawet pękają.

 

Sugerowane cytowanie: M. Froński, Gdybym miał gitarę, tobym na niej grał…, "Pismo Folkowe" 2020, nr 150 (5), s. 21-22.

Skrót artykułu: 

Śląski pisarz Janosch uczy nas, że czasami trzeba objechać cały świat, by najlepiej poczuć się we własnym domu. Czasami jeździ się i jeździ, szuka i szuka, by tuż pod własnym nosem, a mianowicie przy ulicy Krzywej 4 w Katowicach, znaleźć tak fantastyczne miejsce jak Muzeum Historii Gitary. Prowadzą je wspólnie panowie Leszek Kwaśniewicz i Tomasz Cierpisz. Mnie podjął ten pierwszy, ale też od niego wszystko się zaczęło.

Fot. M. Froński: Muzeum Historii Gitary

Dodaj komentarz!