- Gdyby jak Piłsudski porównać Polskę do obwarzanka, można powiedzieć, że to, co najsmaczniejsze jest na brzegach, a nie w środku - podkreśla Waldemar Sulisz, organizator Europejskiego Festiwalu Smaku. Waldemara Sulisza spotykam przy ul. Złotej, na patio kawiarni Pożegnanie z Afryką. Właśnie przybiegł z kolejnego spotkania związanego z organizacją Europejskiego Festiwalu Smaku. W powietrzu unosi się zapach kawy, a nad nami lata Franka de Mille. Bo w miejscu, gdzie rozmawiamy, pojawi się i ona, i Stan Borys. Z tomikiem wierszy przyjdzie też Ernest Bryll. A to nie wszystko.
Co Pan dzisiaj jadł?
Miałem przed chwilą spotkanie. Właściciel restauracji skusił mnie na coś, co nazywało się faworkami z kurczaka. Miało być zjawiskowo, wyszła zakąska do piwa.
Faworki mają coś wspólnego z kuchnią Lubelszczyzny?
Pewnie pojawiały zawsze przy konkretnym święcie, ale nie tylko na Lubelszczyźnie, a w całej Polsce.
A jak Pan myśli: istnieje coś takiego jak "smaki folkowe"?
To ja muszę Panią zapytać: co to jest folk? Folk w muzyce? Wtedy odpowiem.
Odrębność kulturowa, tradycja
Jest dużo potraw na Lubelszczyźnie, które odnoszą się do tradycji.
A jakie to potrawy?
Tradycyjna kuchnia na Lubelszczyźnie jest wielokulturowa. Nasze położenie, niezwykła historia i przenikanie się Wschodu i Zachodu powodowało, że to co było w ludzkich sercach, umysłach, religii, przekładało się na to, co gościło na stole. I na co dzień, i od święta. Lubelszczyzna to jeden z niewielu regionów, gdzie można odnaleźć smak ruski, ukraiński czy smaki Tatarów. To tutaj zachowały się cmentarze tatarskie. Jest cała gmina - Studzianka, gdzie dziewczęta mają piękne, skośne oczy. To pamiątka po Tatarach. Zachowały się też tradycyjne dla Tatarów potrawy. W Zamościu jest nawet ul. Ormiańska i ornamentyka w tej estetyce. Kościoła już nie ma, ale zachowała się Madonna Ormiańska, która strzeże spokoju Zamościa. Można skosztować potraw ormiańskich w jednej z tamtejszych restauracji. W tym roku na Europejskim Festiwalu Smaku pokażemy kuchnię polskich Olendrów, którzy żyli i mieszkali w Sławatyczach nad Bugiem, kuchnię Hucułów - ich już nie ma, została po nich tylko muzyka i potrawy, w tym przepyszne pierożki z bryndzą. Z kolei w Motyczu pod Lublinem zachowała się tradycyjna kuchnia Szwedów. Po lewej stronie Wisły nie ma takich rarytasów.
Czyli mamy szczęście?
Tak. Gdyby jak Piłsudski porównać Polskę do obwarzanka, można by powiedzieć, że to, co najsmaczniejsze jest na brzegach, a nie w środku. Tak samo jest z Lubelszczyzną: gdyby Polskę podzielić na tereny po lewej i prawej stronie Wisły, to ta prawa strona jest ciekawsza. Są tu dwie zaginione Atlantydy: Lubelszczyzna i Podlasie, czekające jeszcze na odkrycie, na swój smak, na to, że tutejsze niezwykłe dania wejdą do menu w restauracjach. O ile dzisiaj mamy przyjemność delektować się folkiem w muzyce, to nie mamy tego szczęścia, żeby przyjść do restauracji i zamówić danie "folkowe", bo takiego nie ma. Jesteśmy skazani na danie w postaci niemieckiego forszmaku, flaków, dania rodem z PRL, schabowego po lubelsku, który jest taki sam w każdym regionie Polski. Gdzieś przebił się tylko gryczak. No i lubelska, a dokładniej biłgorajska żurawinówka. Polacy mają już przesyt kuchni chińskiej, wietnamskiej i szukają kuchni rdzennej, polskiej. Tak jak w Lublinie muzyka folkowa ma swój festiwal i święto, tak pojawił Europejski Festiwal Smaku - dopiero trzeci, jeszcze młody.
A skąd pomysł na festiwal?
Z wykształcenia jestem teatrologiem. Nigdy nie myślałem, że zamiast tak jak kiedyś robić teatr, zajmę się kuchnią i będę próbował ją odkrywać. Jeżdżąc dużo po Europie z Leszkiem Mądzikiem widziałem, że są takie miejsca, gdzie odbywają się festiwale łączące sztukę, muzykę i smak. Potem widziałem takie festiwale w Polsce, np. w Poznaniu. Okazało się, że są to wielkie festyny, gdzie gra muzyka, najczęściej na skrzypkach, jest trochę bardzo dobrej żywności ekologicznej, gdzie na Starym Mieście ustawione są ogromne blaszane niecki, dusi się golonka, do której pije się piwo. Pomyślałem, że tak w Lublinie być nie może i zapragnąłem zrobić inny festiwal, pokazać dobry smak. Pomyślałem, że będzie to festiwal dobrego smaku w życiu, w sztuce i na stole. Zawsze próbujemy zaprezentować, jak niezwykła jest kuchnia Lubelszczyzny. Pokazujemy ludzi, którzy sami, w domach, odkrywają własną kuchnię, z przekazów swoich babć, dziadków... W tym roku proponujemy także warsztaty, na których można nauczyć się komponowania smaków na podstawie tradycyjnych receptur. Poza tym jest też sztuka. Moimi konikiem zawsze były wystawy. Tak było w tamtym roku, dwa lata temu, tak będzie i tym razem. W tym roku wystawa "Polaków portret własny. Od kuchni.", czyli XVII-wieczny barok na portretach i na obrazach, rysunkach. Z Madonną, którą król Jan III Sobieski miał pod Wiedniem.
I jest muzyka, prawda?
Jest, za chwilę o niej powiem. Bo jest też słynny teatr STS (Studencki Teatr Satyryków). Po raz pierwszy jest dobra literatura. Mamy dwa spotkania. Jedno dla pań, czyli Małgorzata Kalicińska i "Dom nad rozlewiskiem". No i mój ukochany Ernest Bryll z tomikiem "Na ganeczku snu". Te spotkania odbędą się w miejscu gdzie rozmawiamy. Będzie też kino, gdyż film o Stanie Borysie "Wolność jak płomień" dostał II nagrodę na prestiżowym festiwalu w Hollywood, więc będzie spotkanie z reżyserem-Iwoną Sadowską. No i jest moja ukochana muzyka. Chcieliśmy stworzyć ciekawą scenę muzyczną. Pokażemy bardzo dobre polsko-ukraińskie trio Dagadana. Przyjadą i zaśpiewają moją ulubioną piosenkę "A kiedy śpisz, ja idę w tango". Zaprosiliśmy Michała Hochmana, który dla starszych mieszkańców zaśpiewa "Konika na biegunach" i po raz pierwszy pieśni żydowskie. I dwie perełki: Franka de Mille, bohaterka folkowych Gadek. Ale to zupełnie niecodzienna historia. Franka przysłała do mnie maila, że znalazła stronę Festiwalu w sieci i napisała, żebym jej coś o nim opowiedział. Nie wiedziałem kim ona jest. Mało tego: zadzwoniłem do przyjaciela pracującego w redakcji polskiej gazety w Londynie i spytałem czy zna kogoś takiego. Odpowiedział, że nie. I nagle okazało się , że Franka ma wielu przyjaciół w Polsce, fanów w Trójce, ktoś pisze blog
Miałem jej płyty. Bardzo się spodobała Piotrowi Franaszkowi, szefowi Departamentu Promocji i Turystyki Urzędu Marszałkowskiego w Lublinie. I w tym miejscu bardzo mu dziękuję za opiekę, bo to dobry duch festiwalu. No i potem Franka sama napisała do prezydenta Włodzimierza Wysockiego i wysłała mu płytę. Prezydent zadzwonił do mnie: "Panie redaktorze, jakaś piosenkarka z Londynu przysłała mi płytę i napisała, że chce zagrać na festiwalu w Lublinie". Zapytałem ją: "Dlaczego pani chce przyjechać do Lublina?" A ona przeczytała gdzieś legendę o Archaniele Gabrielu, który sfrunął na Plac po Farze. I koncert jest. Z tym, że jest jedna wielka tajemnica, bo nikt nie wie jak naprawdę Franka de Mille wygląda.
A w internecie nie ma jej zdjęć?
Nie ma. Ona zasłania się portretami, starymi rycinami, jest grafikiem. W akcie rozpaczy napisałem do jej menadżera: "Czy Franka naprawdę istnieje?" Ale ona istnieje i ma wielu fanów w Trójce. Przed koncertem w Lublinie będzie gościem Piotra Barona. Cieszę się także tym, że oprócz muzyki zajmuje się również fotografią i grafiką.
Wspólne zainteresowania
Tak, to także moja wielka pasja. W muzyce Franki są elementy muzyki folkowej, ale też i barokowej. Z Franką de Mille gra chyba Dorota Gralewska, polska skrzypaczka - zobaczymy czy się pojawi.
Będzie się można o tym przekonać na Europejskim Festiwalu Smaku. Przyjść i zobaczyć.
Dokładnie. Niecierpliwie czekam na ten koncert. Będzie niezwykły. Kilkadziesiąt razy słuchałem płyty de Mille. Ale ona jest z jednej strony. Po drugiej stronie jest Stan Borys, artysta wykonujący muzykę mojej młodości. Będzie obchodził w Lublinie 70. urodziny. Zadzwonił do mnie jakiś czas temu młody fotograf, znalazł mnie na facebook-u i mówi: "Błagam, da mi pan szansę fotografowania Stana Borysa na koncercie?". "Przepraszam, ale ile pan ma lat?"-spytałem. "25"- odpowiedział. "To raczej muzyka pana rodziców" - dodałem. On na to: "I moja". "A dlaczego pana?" - dopytywałem. "Bo to ostatni z wielkich: nie żyje Niemen, został on. A poza tym ma fantastyczny głos." - odpowiedział tylko. Tak więc będzie pięć niesamowitych koncertów. Okazało się, że jest szansa, aby na części benefisowej pojawił się Ernest Bryll, bo Stan Borys śpiewa co najmniej dwie piosenki tego poety, w tym do musicalu Katarzyny Gertner. Pojawi się znakomity aktor Karol Strasburger, Franka chce zaśpiewać dla Stana...
Ernest Bryll był dość niedawno w Chatce Żaka. Bryllowanie się podobało.
Tak, tak. Ja byłem w szoku kiedy słuchałem nocnego benefisu Ernesta Brylla w Trójce. To był szok. Wielkie brawa. I Franka napisała, że miała takie marzenie, żeby kiedyś zaśpiewać ze Stanem Borysem. Dałem mu płytę Franki. On powiedział, że nie miał czasu słuchać, że takich początkujących piosenkarek jest wiele. Powiedziałem: "Niech pan nie mówi hop, bo musi pan zobaczyć ją na żywo, jakie to jest misterium." On jest ostrożny i woli poczekać. A Franka de Mille, która już pojawiała się w waszym piśmie i która zresztą w Polsce ma wielu przyjaciół z folkowego kręgu, nagle stała się takim aniołem Festiwalu. Kiedyś Archanioł Michał sfrunął tutaj, żeby wręczyć księciu Leszkowi Czarnemu miecz i powiedzieć: "Ty wygrasz", tak nagle Franka de Mille nie wiadomo skąd
z Londynu
z Londynu, sfrunęła do Lublina. Chce zagrać pierwszy koncert w Polsce. Stanęliśmy przed dużym wyzwaniem, bo Festiwal ma skromny budżet. Tylko anioły pomagają połączyć koniec z końcem. To Franka de Mille cały czas trzyma kciuki. Ona nie wręcza miecza, ale trzyma coś w dłoniach, może serce i cały czas tłumaczy mi, że wszystko będzie dobrze, żeby się nie martwić. Uśmiecha się do nas wszystkich. Już nawet mi się śniła. Myślę, że nie zrobiłbym festiwalu, gdybym nie miał tylu przyjaciół. U mnie gotują za darmo gwiazdy znane z telewizji. Był Makłowicz. Teraz za symboliczne pieniądze przyjeżdża Paweł Loroch. Karol Strasburger bez honorarium. Budżet składa się z pieniędzy, których jest mało, ale przede wszystkim z wielkich serc. Kiedyś jeden z jurorów, ks. Tomasz Lewniewski, proboszcz kazimierskiej fary, zapytany przez Piotra Bikonta: "Z czego pochodzi dobroć nalewki?", odpowiedział: "Z dobroci ludzi, którzy ją tworzą". To samo dotyczy Festiwalu i Franki de Mille. Bez otwartych serc ludzi nie byłoby tego Festiwalu. Nie sztuka zrobić dobry festiwal kiedy ma się 500 czy 700 tys. Kiedy się ich nie ma, żeby zrobić dobry festiwal, większy niż ubiegłoroczny, tylko dobroć i otwarte serca na dłoni pomogą go zrealizować. A Franka de Mille lata teraz nad nami, przysłuchuje się rozmowie i mówi: "Ok!". Ś. p. Prof. Władysław Panas, znakomity badacz Brunona Schulza, mój profesor teorii literatury, powiedział: "Napisz przewodnik o Lublinie". I piszę. Jedną z postaci będzie Archanioł Michał. Profesor przeczytał mi esej Józefa Czechowicza "Niewidzialny kościół" i powiedział: "Czytaj to na swoim festiwalu." Będziemy czytać ten tekst. Roman Kravczenko chce nawet zrobić taką akcję: kamerą z XIX wieku będzie fotografować niewidzialny kościół, o którym pisał Czechowicz. To będzie miejsce, gdzie wystąpią Franka de Mille i Stan Borys.
Ostatnie przygotowania do Festiwalu
W tym roku Festiwal ukierunkowany jest na Wschód, Stan Borys jest Karaimem, w przyszłym zaś będzie to Rumunia, bo chcę obracać tę oś Festiwalu. Za rok Rumunia, Huculi, planujemy pokazać niezwykłe smaki i muzykę. W tym toku Stan Borys, muzyka religijna, Norwid. Podczas pierwszego Festiwalu Stanisław Sojka śpiewał Hymn do miłości Św. Pawła. Potem zapanowała absolutna cisza, a kiedy siedzieliśmy w Old Pubie przy winie, Stanisław Sojka powiedział, że za rok chciałaby oceniać nalewki albo konkurs kulinarny. I dodał: "Bardzo boję się koncertów w plenerze, ale nigdy nie miałem tak skupionej publiczności jak w Lublinie." Miał wtedy ze sobą tylko pianino Yamaha. Chcę, aby w przyszłym roku powróciła żywiołowa, energetyczna muzyka. Chciałbym, aby całe miasto tańczyło. I jak dobrze pójdzie, będzie duża gwiazda. Teraz Franka i Stan Borys, który powiedział: "Panie Waldemarze, kończę 70 lat, mam życie twórcze zaplanowane na następne 25" Każdego rana budzi się i dziękuje, że są przede Nim nowiutkie 24 godziny i to od niego zależy jak ja je przeżyje. Stan nauczył się smakować życie godzina po godzinie, a w każdej godzinie każdy kwadrans, a w każdym kwadransie każdą minutę. Jest taka ciekawostka: Stan Borys wejdzie do Muzeum Czechowicza na pokaz filmu "Wolność jest jak płomień". On nie wie, że tu jest dzwoneczek Czechowicza. Ale my go naprowadzimy i myślę, że ten dzwoneczek zadzwoni, bo taka jest legenda, że w chwilach niezwykłych sam dzwoni, a jak jeszcze przyjdzie Franka to zadzwoni dwa razy.
Cały festiwal opleciony magią
Magią, alchemią, bo smak to alchemia. Wszystko się przeplata. Jest ta łagodność popołudniowej sjesty, kiedy można przysiąść przy Karaimach albo Tatarach, zjeść coś, napić się potem kwasu chlebowego z Litwy albo skosztować greckiego wina. Potem spotkać się z poezją, filmem i tak łagodnie przeżyć piątek, czekać na Frankę, a potem dać się porwać w noc nalewek. A w niedzielę zasłuchać się w Stana Borysa, który mówi: Stop, zatrzymaj się w biegu...
- Gdyby jak Piłsudski porównać Polskę do obwarzanka, można powiedzieć, że to, co najsmaczniejsze jest na brzegach, a nie w środku - podkreśla Waldemar Sulisz, organizator Europejskiego Festiwalu Smaku. Waldemara Sulisza spotykam przy ul. Złotej, na patio kawiarni Pożegnanie z Afryką. Właśnie przybiegł z kolejnego spotkania związanego z organizacją Europejskiego Festiwalu Smaku. W powietrzu unosi się zapach kawy, a nad nami lata Franka de Mille. Bo w miejscu, gdzie rozmawiamy, pojawi się i ona, i Stan Borys. Z tomikiem wierszy przyjdzie też Ernest Bryll. A to nie wszystko.