Folkowa noc z piątku na poniedziałek

Drodzy Przyjaciele!

Miło nam Was gościć i raczyć przez trzy dni muzyką wielu kultur i narodów. Jak co roku, staraliśmy się przygotować program, który dałby Wam maksimum satysfakcji, wrażeń i dobrej zabawy. Mam nadzieję, że atmosfera ubiegłych edycji festiwalu Folk Fiesta Era GSM zostanie odświeżona w umysłach naszych stałych, wspaniałych słuchaczy i zadziała mocno na tych, którzy po raz pierwszy do nas przybywają. W dużej mierze to Wy (nasi Goście) decydujecie o powodzeniu naszego przedsięwzięcia. Naszą pracę ocenicie sami. My oraz Artyści zapewniamy, że walczyliśmy i walczyć będziemy do ostatniej kropli potu dla Waszej satysfakcji. Życzę dobrej zabawy i wygodnych butów. Nie stój - fiestuj!

Krzysztof Kubański, Dyrektor Festiwalu, lipiec 2000

Te słowa, skierowane do wszystkich uczestników tegorocznej Folk Fiesty Era GSM, można było znaleźć w ładnie wydanym folderze festiwalu witającym przybywających do Ząbkowic Śląskich fanów folku. Zapowiedź dobrej zabawy okazała się ze wszech miar słuszna.

A folkowano w Ząbkowicach już po raz jedenasty. W 1989 roku nikt jeszcze chyba nie przypuszczał, że skromny koncert trzech zespołów grających muzykę indiańską przerodzi się w festiwal dużego kalibru. O randze wydarzenia świadczy jego dzisiejsze członkostwo w międzynarodowym European Forum of World Wide Music Festivals, a także (a może przede wszystkim) wielotysięczne szeregi publiczności nadciągającej do Ząbkowic z całej Polski. Ząbkowice Śląskie to miasteczko chyba dość spokojne na co dzień, ale wszyscy przyzwyczaili się już do tego, że spokój ten zostaje każdego roku zakłócony na jeden lipcowy weekend, przez tłumy przyjezdnych folkowców, którzy wiedzą - co jest grane! Ludziska nie zawiedli się i tego roku, bowiem program festiwalu przedstawiał się imponująco. Były melodie klezmerskie, bretońskie podskoki, zapierająca dech w piersi muzyka z Rumunii, a nawet z dalekiej Afryki.

Dobrym wzorem lat ubiegłych koncerty rozgrywały się na trzech frontach. Na Dużej Scenie, ustawionej na dziedzińcu zamku, grały zespoły o wysokim stopniu rozgrzewalności tłumów. Tam właśnie odbył się otwierający festiwal koncert "Folk'n'Roll", wystąpił wówczas "Village of Peace", formacja o międzynarodowym składzie, wyraźnie odznaczająca się sympatią dla Kriszny. Przedstawicielami sąsiadów zza południowej granicy byli panowie z zespołu "Ceskomor", hojnie rozdający ludowe melodie czeskie w wykonaniu , rzecz jasna, folkowo - rockowym. W ramach "Folk'n'Roll" nie zabrakło legendarnej już "Orkiestry na Zdrowie" Jacka Kleyffa. Na deser pozostawiono braci Golców z podbeskidzkiej Milówki z ekipą. Górale zagrali kawałki ze swojej pierwszej płyty, a dołączyli do tego premierową piosenkę z kolejnego krążka. Jak za każdym razem, tak i teraz kapela ujawniła charyzmę i energię błyskawicznie udzielającą się publiczności.

Na Dużej Scenie w sobotę, drugiego dnia trwania festiwalu, wystąpiła uznawana za "wielką damę" irlandzkiej sceny muzycznej już od lat 70 - tych (irlandzkiego odrodzenia folkowego) Geraldine MacGowan. Wokalistka była założycielką legendarnej formacji Oissin, a na Fieście wystąpiła z towarzyszeniem Chrisa Jonesa i Briana O'Connora. Urzekła słuchaczy wspaniałym głosem i żywiołową grą na bodhranie, a miała trudne zadanie ponieważ występowała pierwsza. Nie do końca udało się jej rozruszać nieliczną zmokniętą widownię, tym bardziej, że wciąż język angielski nie jest naszą mocną stroną. Kolejną atrakcją był zespół o składzie kubańsko-polskim - "Jose Torres & Combinacion Latina" (czy nie on powinien zagrać pierwszy?) serwujący gorące, żywiołowe przeboje muzyki latynoamerykańskiej z la bambą, quantanamerą i "Kubą - wyspą jak wulkan gorącą" na czele. Była to muzyka dla wszystkich - niezła konferansjerka prowadzona z humorem łamaną polszczyzną, piękna wokalistka, gibcy tancerze, nieco kiczowate, falbaniaste wdzianka niektórych muzyków - widowiskowy sprawny występ. Z lubelską "Orkiestrą p.w. św. Mikołaja" publiczność przeszła z kolei w klimat swojskich melodii Słowiańszczyzny - polskich, łemkowskich, huculskich, znanych z czterech albumów zespołu. Zaprezentowała także kilka nowych piosenek, mających znaleźć się na kolejnej płycie "Z dawna dawnego". Po Mikołajach na scenę zamaszyście wkroczyła rumuńska "Fanfare Ciocarlia", grupa dwunastu muzyków pochodzących z małej wioski Zece Prajini na pograniczu rumuńsko - mołdawskim. Rozmach, niespożyta energia, szalone i porywające rytmy z Rumunii, Bułgarii, Turcji, Macedonii, a wszystko to na instrumentach dętych. Uff! Orkiestra z prawdziwego zdarzenia! Jako ostatni tego dnia wystąpiły "Brathanki", oczekiwane przez dużą część ząbkowickiej publiczności. Tłum na zamkowym dziedzińcu wyraźnie zgęstniał, folkowcy usunęli się na bok. Zahipnotyzowana publiczność wymachiwała rękami, śpiewała "Czerwone korale". Zespół dał dobry koncert, "przyczepić się" było można jedynie do sztucznych ruchów i przylepionego uśmiechu wokalistki. Dziewczyny z zespołu Jose Torresa i Yat - Kha radziły sobie o niebo lepiej.

W niedzielę największa ze scen należała do czterech zespołów brawurowo dotrzymujących kroku swoim poprzednikom. "Muzykanci" do swojego występu dołączyli tańce w wykonaniu sympatyków warszawskiego Domu Tańca, a także zaprosili do wspólnego śpiewania Łemkinię Julię Doszną, Romów z zespołu Kałe Bała i Dorotheę Hegeduess przygrywającą na klarnecie. Muzykanci wzięli na swoje barki nie lada zadanie przeniesienia atmosfery zabawy na sceniczne deski. Nie do końca im się to udało, całość była nieco sztywna. Spektakl przypominał realizowane przez lokalne telewizje przedstawienia w ramach festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu. Trudno jest na scenie wyjść poza konwencję koncertu, która jednak sprawdza się najlepiej. Ale kiedy zamknęło się oczy - muzyka - balsam dla duszy.

Jako następna zaprezentowała się pochodząca z Syberii "Yat-Kha" - założona przez Alberta Kuvezina występującego również w zespole "Huun Huur Tuu". Grający tu muzycy postanowili zerwać z muzyką tradycyjną i połączyć ją z ostrym prawie punkowym brzmieniem, czym zyskali sobie fanów nie tylko wśród miłośników folku. "Yat-Kha" niewątpliwie należy do tych zespołów, które "robią wrażenie": gardłowy śpiew i współbrzmiący z nim łagodniejszy głos wokalistki, tradycyjne syberyjskie stroje i egzotyczne instrumenty. Ich występ stanowił mistrzowskie połączenie tradycji z brzmieniem elektronicznym. I owego piorunującego wrażenia nic nie było w stanie zamącić. Nawet nagły półgodzinny brak prądu podczas ich koncertu nie ostudził emocji (w tym czasie, korzystając z okazji i nastroju, uaktywniło się kilka samorodnych dość awangardowo wyglądających ekip bębniarskich). "Yat-Kha" zadbała o tłumaczenie tekstów swoich pieśni, stąd wiadomo, że śpiewali a to o piechurze samotnie przemierzającym bezkresną Syberię, a to znów o młodzieńcu, który wymykał się matce do swojej najdroższej, mieszkającej w sąsiedniej wiosce. W ich repertuarze były również ballady poświęcone wydarzeniom z dziewiętnastowiecznej historii Syberii - pełne patosu, z szamańskimi jakby zawołaniami wyjątkowo zgodnie współgrały ze scenerią - nocą zapadającą nad ruinami ząbkowickiego zamczyska.

Po Azji przyszła kolej ponownie na Rumunię, tym razem pod postacią "bandy rozbójników", czyli "Taraf de Haidouks". To wiejski ludowy zespół cygański z wioski w pobliżu Bukaresztu, choć od dziesięciu lat więcej czasu spędza koncertując po całej Europie (uważni widzowie pamiętają go z zeszłorocznego sopockiego festiwalu). Skład zaprezentował się w wielu konfiguracjach, dzięki czemu koncert był niezwykle różnorodny. Publiczność przyjęła go bardzo życzliwie, a ich bałkańskie melodie rozkołysały ją wcale nie mniej niż "Fanfare Ciocarlia".

"Argile" było ostatnim zespołem występującym na Dużej Scenie w niedzielę, a zarazem zamykającym festiwal. Muzycy grupy pochodzący z wielu krajów (Mali, Ghana, Niemcy. Nw. Gwinea, USA) żywiołową afrykańską muzyką, i tudzież takim tańcem bawili wytrwałą część słuchaczy do trzeciej nad ranem!

Klub Festiwalowy, umiejscowiony w podziemiach zamku, gościł muzykę równie dobrze rozkręcającą, wymagającą jednak pewnej dozy kameralności. Wystąpił tam Chris Jones z Anglii -wspaniały recital w klimacie przypominającym Boba Dylana. Niejeden gitarzysta mógł się tu wiele nauczyć. Były polskie "Karpaty Magiczne", niebanalnie operujące dźwiękiem i "Jorgos Skolias & Bronek Duży". Ten ostatni, duet wokalisty i puzonisty okazał się eksperymentalną muzyczną wędrówką poprzez różnorodności folkloru. Nie lada gratkę mieli wielbiciele muzyki klezmerskiej, zagrały dla nich: "Kroke" - nieustannie potwierdzający swój mistrzowski poziom, i ich nieco młodsi koledzy po fachu, dobrze zapowiadający się "The Cracow Klezmer Band". Mówiąc o Folk Fieście, nie sposób nie wspomnieć o zespole "Sierra Manta", pochodzącym z Ząbkowic Śląskich i będącym świadkiem narodzin idei samej Fiesty. "Sierra Manta", należąca do klasyki folku inspirowanego muzyką andyjską, zaprezentowała na swoim koncercie w Klubie Festiwalowym odmłodzone stylistycznie oblicze - w duchu słowiańskim. Największe brawa zebrała za wykonaną w swoim "sierramantowskim" stylu instrumentalną konopielkę.

Trzecią scenę stanowił Namiot, rozbity pod murami zamku i będący polem do popisu dla szczecińskiej "Dikandy", która po raz kolejny postawiła na żywioł i spontaniczność, a również dla słoweńskiej "Amali" prezentującej cygańskie melodie z Bałkanów. Tradycyjną muzykę bretońską zagrał, zaraz po prowadzonych przez siebie warsztatach, zespół "Breizh", co dało świetną okazję do natychmiastowego wypróbowania zdobytych uprzednio umiejętności tanecznych. I jeszcze raz na żydowską nutę, tym razem w Namiocie - "Di Grine Kuzine". Ta niemiecka kapela ma opinię "gangsterów berlińskiej sceny klezmerskiej" i trzeba przyznać, że na Fieście sprawiała podobne wrażenie: ubrani w czarne garnitury, kapelusze, chłodny wyraz twarzy, a przy tym jednak ciepła i uduchowiona muzyka z Bułgarii, Turcji, Macedonii rodem.

Na trzech scenach koncerty odbywały się jednocześnie, dlatego też iście folkową zwinnością musiał wykazać się ten, kto chciał posłuchać wszystkich kapel. Trzeba było z programem i zegarkiem w ręku przemykać tu i tam, co utrudniało rozlokowane wszędzie i w nadmiarze nieproszone błocko (wywożone po nocach sprzed sceny przez organizatorów), będące skutkiem prawie nieustającego deszczu. Z drugiej zaś strony podzielenie koncertów pomiędzy trzema scenami dało możliwość przeglądu większej ilości wykonawców i zaprezentowania ich muzyki szerszej publiczności.

Jak na prawdziwy festiwal przystało nie mogło zabraknąć na Folk Fieście Era GSM innych atrakcji poza koncertami. Organizatorzy pomyśleli nawet o dzieciach, przygotowując dla nich program "Mała Fiesta". W jej ramach odbył się spektakl z muzyką na żywo w wykonaniu Rivendella. Nietuzinkowym urozmaiceniem w ramach festiwalu okazały się projekcje filmów (tylko za 4 zł!) w miejscowym kinie - "Buena Vista Social Club" i "Tango". Najwięcej jednak emocji wzbudziły nieodłączne warsztaty taneczne prowadzone przez "Muzykantów", kładących nacisk na tańce polskie z chodzonym na czele, którzy znakomicie dyrygowali wcale niemałą grupą chętnych do nauki oraz zespół "Breizh", przyuczający do pląsów w stylu bretońskim. U podnóża zamku nie zabrakło wszelakich kramów z rękodziełem artystycznym, były też stoiska folkowych wydawnictw fonograficznych i prasowych.

Chociaż Ząbkowice zapewniły przyjezdnym zaplecze noclegowe - pola namiotowe, schroniska, niemała część publiczności "rozbiła obóz" wprost na małej scenie. Wprawdzie na bazę gastronomiczną nie można było narzekać - królowały piwo i knysza, zabrakło w naszym mniemaniu czegoś wyjątkowego, pasującego do folkowego charakteru imprezy. Wciąż przypomina mi się serwowana na lubelskich Mikołajkach Folkowych kasza gryczana wypiekana w prawdziwej starej kaszarni, a na dodatek podawana w liściu kapusty zamiast tekturowej tacki.

Ciekawe, co będzie za rok?

Skrót artykułu: 

Drodzy Przyjaciele!

Miło nam Was gościć i raczyć przez trzy dni muzyką wielu kultur i narodów. Jak co roku, staraliśmy się przygotować program, który dałby Wam maksimum satysfakcji, wrażeń i dobrej zabawy. Mam nadzieję, że atmosfera ubiegłych edycji festiwalu Folk Fiesta Era GSM zostanie odświeżona w umysłach naszych stałych, wspaniałych słuchaczy i zadziała mocno na tych, którzy po raz pierwszy do nas przybywają. W dużej mierze to Wy (nasi Goście) decydujecie o powodzeniu naszego przedsięwzięcia. Naszą pracę ocenicie sami. My oraz Artyści zapewniamy, że walczyliśmy i walczyć będziemy do ostatniej kropli potu dla Waszej satysfakcji. Życzę dobrej zabawy i wygodnych butów. Nie stój - fiestuj!

Dział: 

Dodaj komentarz!