Folklor w folklorze

W sobotę aż do późnych godzin wieczornych czekałam na przybycie skinheadów. Na próżno, a szkoda, bo gdyby przyjechali, to z pewnością byłoby o czym pisać, niekoniecznie do gazety folkowej. Tegoroczny Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu przyciągał nie tylko zwolenników tego rodzaju muzyki, ale i subkultury młodzieżowe. Można więc było przy okazji występów artystycznych zobaczyć swoisty współczesny folklor - już nie wsi, ale miasta. Stąd właśnie tytuł tego artykułu.

W ogóle pisząc o kazimierskim festiwalu, nie sposób pominąć tę kwestię. Bez zbędnej przesady mogę powiedzieć, że zrobił na mnie wrażenie nic tylko imprezy muzycznej, ale i zlotu punków. W dodatku większość czasu spędziłam w ich, że tak się wyrażę, bezpośredniej bliskości, usiłując sporządzić jakiś materiał na temat tegorocznego festiwalu. W ten sposób powstała sonda, w której przygotowaniu wzięłam udział jako "straż tylna". Pytanie wiodące brzmiało: "Po co przyjechałeś (-aś) do Kazimierza". Tradycyjnie naszych interlokutorów można było podzielić na grupy, w obrębie których odpowiedzi były prawie identyczne. Według hippisów, którzy wcześnie przybyli tu na zlot prawdziwy, ale trochę przedłużyli pobyt, główną rolę odgrywał czynnik "atmosferyczny". Tylko z rzadka odmawiali oni podania przyczyny, i to pod w miarę szczerymi, zrozumiałymi pretekstami ("Nie chce się nam gadać").

Przedstawiciele ruchu punk byli dużo mniej komunikatywni. Od nich nie udało nam się uzyskać żadnej konkretnej odpowiedzi. Tym bardziej, że w piątek około trzeciej, to jest w porze naszej sondy przeważnie już nas nie dostrzegali. Z góry więc przepraszam miłośników tej subkultury, że sonda wypadła na ich niekorzyść. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że sami są sobie winni. Tyle, że nie powinni się potem dziwić, że społeczeństwo ich nie lubi bardziej niż "czystych" skinheadów.

Rozbudowane wypowiedzi zdarzały się raczej u osób starszych (choć także i u "młodzieży artystycznej"). Z rozpędu wpadłyśmy jeszcze z magnetofonem do kilku sklepów i wypytałyśmy ich pracowników, jak w czasie festiwalu idzie interes. Oczywiście najbardziej wartkie odpowiedzi uzyskałyśmy w sklepach monopolowych. Przyszło nam w związku z tym do głowy, żeby jeszcze porozmawiać z Policją, ale widok czterech chłopa, rosłych i silnych, obudził w nas obawę, że przez pozbawionych poczucia humoru, a drażliwych przedstawicieli władzy możemy zostać zgoła niewłaściwie potraktowane (jako, że zawsze obrywa niewinny). Też nas chyba instynkt nie zawiódł, bo następnego dnia zobaczyłam, jak policja zgarnia do wozu dwóch najspokojniejszych w świecie - wcale nie dlatego, że naćpanych - chłopaków za picie wódki przy stoliku najsłynniejszej kazimierskiej piekarni, podczas gdy okolice: rynku zaścielały całe tłumy pijanych i naćpanych. Takie scenki nie nastrajają pozytywnie do przedstawicieli służb.

Jednak to nie nad nimi miałam się dzisiaj "znęcać" w moim jak zwykle: zjadliwym artykule. Tematem wiodącym jest wszak festiwal w Kazimierzu. Problem w tym, że jako osoba pracowita niewiele czasu spędzałam na samych koncertach. Tak więc mój obraz przesłuchań nie jest na tyle pełny, żebym mogła napisać cokolwiek o moich faworytach - temat ten więc omijam. Jak zwykle będę musiała sięgnąć do tegorocznych nagrań festiwalowych na kasetach i przesłuchiwać, przesłuchiwać ...

Co innego z teatrami ludowymi, tych bowiem widziałam sporo i bardzo mi się podobały. Ci ludzie grają niezwykle naturalnie: i równie spontaniczna i naturalna była reakcja widowni.

Spora jej część - ta część, wywodząca się sama z zespołów konkursowych - komentowała akcję na scenie w sposób świadczący o tym, że podobne lub identyczne sytuacje należały do jej codzienności. Ot, takie na przykład odczynianie mroków nad dzieckiem wywołało falę uwag w rodzaju: "Tak było" albo "Tak trzeba". To żywy dowód, że pewne elementy kultury ludowej nie dały się na szczęście wykorzenić z pamięci.

I może właśnie dlatego kazimierski festiwal nic robi wcale wrażenia gigantycznego skansenu, w którym na scenę wychodzą starzy ludzie niczym umalowane kukiełki. To zrozumiałe, że kultury ludowej w takiej postaci, jaka tutaj jest prezentowana, nie da się zachować w całości, bo wszystko przecież ulega zmianie. Tutejszy festiwal daje jednak pewien obraz, a przede wszystkim pokazuje, że wielu ludzi chce pamiętać o przeszłości, że uznaje ją za cenną. Nie po to, aby ją przywrócić, ale żeby wiedzieć, skąd się wywodzimy. Zdaje się, że konieczność taką rozumieją i młodsze. pokolenia na wsi. Dowodem tego jest chociażby konkurs "Duży - Mały" czy udział w imprezie coraz młodszych solistek.

W przeciwieństwie jednak do konkursu nie najlepsze wrażenie wywarł na mnie - i chyba nie jestem tu odosobniona - koncert na trzydziestolecie festiwalu. W znacznej mierze przyczyniło się do tego nagłośnienie. Nie wiem, jak do tego doszło, ale specjaliści musieli się chyba bardzo starać, żeby koncertu nadawanego na dużym rynku, nie było dobrze słychać w ŻADNYM tegoż rynku punkcie. Z tej części programu więc zrezygnowałam dobrowolnie, tym bardziej, że i sami występujący choćby z racji wieku nie byli już tak znakomici, jak w latach, kiedy zdobywali nagrody.

Natomiast rewelacją był dla mnie występ zespołu Trebunie Tutki. Tu i akustyka była lepsza, i jakość programu, do którego włączono także utwory z nowej, dopiero się ukazującej płyty, świetna. Zmierza ona jeszcze bardziej w stronę reggae, ale że jest zagrana pięknie, a przy tym z poczuciem humoru, te nie-swojskie elementy nie będą chyba nikomu przeszkadzać. W każdym razie nie zawadzało to z pewnością grupie widzów zgromadzonych pod sceną - a to kulturalnie pogujących, a to bawiących się w bardziej skomplikowane figury taneczne. Koncert był więc i piękny od strony muzycznej - i ciekawy wizualnie. Zespół miał jeszcze raz wystąpić koło północy, w trakcie zabawy ludowej, jednak ja już tego występu nie widziałam. W zabawie bowiem, jako osoba stateczna - jak przystało na reportera tak szacownego pisma - udziału nie brałam. Przywiozłam za to niezapomniane wrażenia z wyżej wspomnianego koncertu oraz znad Wisły, którą w sobotę można było prawie przejść w bród. W ogóle w sobotę niespodzianie pogoda dopisała i było tak, jak na festiwalu ludowym być powinno - ciepło, wesoło, ludno i hucznie. Z całej więc imprezy "na trzydziestolecie" najgorzej wypadły właśnie obchody trzydziestolecia. Poza tym jednak wszystko było akuratnie, czego kazimierskiemu festiwalowi i na przyszłość życzę.

Skrót artykułu: 

W sobotę aż do późnych godzin wieczornych czekałam na przybycie skinheadów. Na próżno, a szkoda, bo gdyby przyjechali, to z pewnością byłoby o czym pisać, niekoniecznie do gazety folkowej. Tegoroczny Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu przyciągał nie tylko zwolenników tego rodzaju muzyki, ale i subkultury młodzieżowe. Można więc było przy okazji występów artystycznych zobaczyć swoisty współczesny folklor - już nie wsi, ale miasta. Stąd właśnie tytuł tego artykułu.

Dodaj komentarz!