Folk w MOSiRze

Impreza "Wspólne korzenie" reklamowana była w prasie jako "wspaniały koncert pieśni z pogranicza polsko - ukraińskiego" Zachęcona taką rekomendacją wybrałam się 29 października do hali MOSIRu w Lublinie.

Idea zorganizowania koncertu była godna poparcia. Impreza miała charakter charytatywny - podczas koncertu zbierano datki dla ucznia lubelskiej szkoły i studentki z Ukrainy dotkniętych poważnymi chorobami. Jednak jeśli chodzi o formułę koncertu, organizatorzy chyba nie mogli się zdecydować - czy "Wspólne korzenie" mają być raczej rodzinnym festynem, czy też koncertem z prawdziwego zdarzenia, w którym najważniejsza jest muzyka. Wiele wskazywałoby na to pierwsze - samo miejsce kojarzące się bardziej ze sportem niż z muzyką, obecność całych rodzin na koncercie, pokaz mody w przerwie i ... wszechobecne torebki z popcornem. W każdym razie miało być to wydarzenie, rangę którego podkreślała obecność wiceprezydenta miasta oraz zapowiedź retransmisji koncertu zarówno w telewizji lokalnej jak i ogólnopolskiej.

Jako pierwszy zaprezentował się zespół przybyły z Ukrainy. "Barwy Lwowa" wykonały kilka ludowych piosenek, niestety w sposób bardzo amatorski i w mało interesujących aranżacjach. Zespołowi nie udało się poderwać widzów z krzeseł, mimo wykonania pod publiczkę takich standardów jak "Szalała, szalała", czy "Hej, sokoły".

Następna wyszła na scenę lubelska "Kapela Drewutnia". Zespół zagrał bardzo udany koncert, w którym piosenki łemkowskie przeplatały się z ukraińskimi i polskimi z różnych regionów. Oprócz melodii znanych z dwóch albumów zespołu, Drewutnia zaprezentowała też parę nowych utworów. Różnorodność, żywiołowość ich wykonania, bogate instrumentarium i ciekawe aranżacje piosenek, nie naruszające zbytnio ich wersji oryginalnych, dały bardzo dobre efekty. Przy wielu utworach nogi same rwały się do tańca i przed sceną zaroiło się od świetnie bawiących się w rytm folkowych taktów młodych ludzi.

Entuzjazm miłośników folku nieco osłabł przy występie Aidy i zespołu Max Klezmer Band, choć wokalistka bardzo starała się utrzymać klimat dobrej zabawy. Zaśpiewała kilka piosenek w stylu "jazzowo-popowym", w których, tak jak w znanej z płyty "Czar korzeni" i "Pofolkuj sobie!" piosence "Za tobą szalałam", przewijały się motywy zaczerpnięte z muzyki ludowej. W utworach wykonywanych przez Aidę słychać inspiracje melodiami głównie ukraińskimi i żydowskimi, są to jednak bardzo dalekie echa. Ich rezultatem jest muzyka może i przyjemna, ale chyba zbyt głęboko przetwarzająca ludowe źródła, a przez to tracąca na autentyczności i naturalności.

Gwiazdą wieczoru była - w założeniu - Katarzyna Gaertner wraz z zespołem. Jej występ można podsumować jednym słowem: rozczarowanie. Chaotyczny ciąg utworów nie mających prawie nic wspólnego z folkiem w heavy-metalowej, dyskotekowej czy popowej oprawie skutecznie zniechęcił sporą część publiczności do spędzenia reszty wieczoru w hali MOSIRu. Sala pustoszała z minuty na minutę, do końca pozostali najwytrwalsi.

Z imprezy można wyciągnąć pewien wniosek - okazuje się, że publiczność przychodząca na koncert muzyki inspirowanej folklorem chce słuchać folku i nie akceptuje podsuwanych jej "podróbek", mających w założeniu uczynić utwory folkowe łatwiejszymi i przyjemniejszymi. Powinni o tym pamiętać organizatorzy kolejnych edycji "Wspólnych korzeni" (koncert był bowiem zapowiedzią festiwalu, który będzie odbywać się regularnie począwszy od maja przyszłego roku). Pozostaje tylko mieć nadzieje, że na kolejnych koncertach z tego cyklu pojawi się więcej wykonawców grających muzykę nie odcinającą się od tytułowych korzeni.

Skrót artykułu: 

Impreza "Wspólne korzenie" reklamowana była w prasie jako "wspaniały koncert pieśni z pogranicza polsko - ukraińskiego" Zachęcona taką rekomendacją wybrałam się 29 października do hali MOSIRu w Lublinie.

Dział: 

Dodaj komentarz!