Folk po wyszehradzku

W sondzie udział wzięli:

  • Joanna Zarzecka Absolwentka prawa na UMCS w Lublinie, związana ze środowiskiem Orkiestry św. Mikołaja, stała korespondentka Pisma Folkowego, pasjonat tańców tradycyjnych, fotografii i podróżowania.
  • Maria Baliszewska etnomuzykolog, dziennikarz Polskiego Radia, założycielka Radiowego Centrum Kultury Ludowej 1994, laureatka Nagrody im. Oskara Kolberga w 2014
  • Wojciech Knapik Geograf, podróżnik, animator kultury; dyrektor Centrum Kultury im. Ady Sari w Starym Sączu, animator i działacz sektora pozarządowego; pomysłodawca i szef Pannonica Folk Festival w Barcicach (nad Popradem, w szczerym polu).
  • Jan Malisz Muzyk samouk, muzykant wiejski, lutnik, prowadzi wraz ze swoimi dziećmi Kapelę Maliszów.
  • Piotr Majczyna Prawnik, z zamiłowania multiinstrumentalista, wokalista oraz wieloletni pasjonat muzyki etnicznej. Współtwórca Čači Vorba, Aksak Balkan Trio. Dawniej członek i współpracownik wielu lubelskich formacji. Autor artykułów poświęconych muzyce tradycyjnej, audycji w Radio Lublin. Na stałe współpracuje z „Kwartalnikiem Romskim”.
  • Agnieszka Caban Kulturoznawca, romska działaczka, wiceprezes Stowarzyszenia „Romano Waśt”, redaktor naczelna „Kwartalnika Romskiego”, fanka folku, metalu i manele.



    Joanna Zarzecka Absolwentka prawa na UMCS w Lublinie, związana ze środowiskiem Orkiestry św. Mikołaja, stała korespondentka Pisma Folkowego, pasjonat tańców tradycyjnych, fotografii i podróżowania.

    Pierwsze dwie rzeczy, z którymi kojarzą mi się kraje wyszehradzkie to czardasz, a potem upodobanie do sutego biesiadowania z wieprzowiną w roli głównej. Ale o muzyce tu rzecz, więc... czardasz. Najpiękniejszy z tańców ludowych, które znam, odpowiadający naturalnym cechom tancerzy – facet ma okazję się popisywać przytupami, a dziewczyna dużo wirować – wszyscy zadowoleni, a i wygląda pięknie. Czardasz najbardziej kojarzy się z Węgrami (którzy nota bene uczą się go u źródeł – w węgierskich wioskach w Transylwanii, która w obecnym układzie geograficznym leży w granicach Rumunii), jednak jest tańczony i na Słowacji, i w Czechach, a pobrzmiewa i u nas, w muzyce górali podhalańskich i Łemków. Zresztą dziś muzyka grana po knajpach zakopiańskich to głównie piosenki zza południowej granicy. Prawdopodobnie pokrewne elementy tej muzyki zrodziły się na bazie wspólnej historii, ale też zwyczajnej wymiany ludzi i elementów kulturowych funkcjonujących przy nieodległych od siebie granicach. Kiedy jestem na Balu Góralskim w Mostach pod Jabłonkowem na styku Polski, Czech i Słowacji, na parkiecie kipi istne szaleństwo kolorowych strojów, różnych dla każdego mikroregionu, wsi, okolicy, ale muzyka grana przez kolejne kapele z czterech krajów (czterech, bo i Węgrzy są zapraszani) jest w zasadzie taka sama – zaczyna się chodzonym, a potem lecą kolejno poleczki, walczyki, czasem jakieś „weselne tango”, no i czardasze. Na Słowacji są one bardziej skoczne, dynamiczne, te węgierskie płynniejsze, magnetyzujące. Zresztą te węgierskie też są najprzeróżniejsze i kiedy jedzie się na tabor tańca do Transylwanii, to w konkretnej wiosce uczy się dwóch, trzech tańców specyficznych dla danego mikroregionu. Byłam na trzech takich obozach letnich, o innych sporo słyszałam i polecam serdecznie wszystkim, którym się podoba ta muzyka – jest w czym wybierać. Obozy organizowane są przez działające w miastach domy tańca, z których zresztą i nasz polski Dom Tańca wziął swój początek. Informacje (niestety czasami wyłącznie po węgiersku) można znaleźć na stronie folkowego radia internetowego folkradio.hu. Na Słowację bliżej, ale i trudniej zdobyć informacje o wydarzeniach tanecznych. W poszukiwaniu muzyki krajów wyszehradzkich i szeroko rozumianego regionu karpackiego warto zrobić przegląd letnich festiwali w Polsce – od Czeremchy na Podlasiu (Visegrad Wave – Z Wiejskieego Podwórza), po Sądecczyznę (dwie udane edycje festiwalu Pannonica) - co roku da się znaleźć coś ciekawego.



    Maria Baliszewska etnomuzykolog, dziennikarz Polskiego Radia, założycielka Radiowego Centrum Kultury Ludowej 1994, laureatka Nagrody im. Oskara Kolberga w 2014

    Wyszehrad, miasto – symbol porozumienia politycznego czterech sąsiednich państw: Węgier, Czech, Słowacji i Polski, państw postkomunistycznych, jest też symbolem wielu rozmaitych spotkań międzykulturowych, projektów wspólnotowych. Ale czy ta wspólnota jest? I czym miałaby być określana w muzyce tradycyjnej czy folkowej? Każdy z tych narodów ma swoją historię muzyki folkowej i swoje powody takiego, nie innego jej rozwoju. Węgry najwcześniej zatroszczyły się o kontynuację, o odnowienie muzyki tradycyjnej, która z powodów historycznych, a także wielkiego rozkwitu kapel cygańskich w wieku XIX zmieniła się, a następnie została prawie zapomniana. Węgrzy już w latach ‘70. ubiegłego stulecia usilnie pracowali nad jej odnową. Przede wszystkim wprowadzili naukę śpiewu i praktyki gry na tradycyjnych instrumentach do szkół. Stworzyli Domy Tańca – Táncházy, miejsca, w których młodzi ludzie nie tylko uczyli się tańczyć, poznawali muzykę praktycznie, ale też uczyli się ją szanować. Dzięki kolekcjom płytowym, zbiorom (Bela Bartok, Zoltan Kodaly i ich następcy) mieli z czego się uczyć. Był to pierwszy kraj, w którym powstał ruch folkowy zapoczątkowany przez zespoły, które przeszły do legendy, Martę Sebestyen i Muzsikas, Delibab, Sebo, Kolindę. To wzór dla nas jak można dbać o spuściznę pokoleń, nie tracąc walorów artystycznych i popularności. W sensie muzycznym przewaga w muzyce węgierskiej melodii dwu i czteromiarowych, rytmów trójmiarowych jak na lekarstwo. I żadnych mazurów i mazurków, które są idiomem polskim.

    Czechy to kraj, w którym folk zastąpił muzykę tradycyjną, utraconą wcześnie, czyli już w latach ‘50. Zespoły pieśni i tańca nie były tam tak nachalnie promowane jak u nas, na Morawach działały zespoły regionalne, z dużym smakiem i gustem prezentujące rodzimy folklor. Ale to co stanowi czeską odrębność folkową to muzyka z miasta, tworzona współcześnie, nawiązująca do tradycji często tylko mimochodem. Ludowa czy folkowa z powodu bardziej treści niż formy czy repertuaru, bo o „ludzie”, współrodakach. Przykładów mnóstwo, lubię wszystkich wykonawców, ale obawiam się nazywania ich folkowymi, bo źródła w ich muzyce mało.

    Przeciwnie Słowacja, jej górzyste, karpackie położenie, pasterska tradycja, muzykalność codzienna, dbałość na wsi i w miastach o „swoją” muzykę to właśnie cechy, które chętnie widziałabym jako wspólnotowe, wyszehradzkie. To muzyka żywa i w wersji tradycyjnej i folkowej, można ją usłyszeć i w Bratysławie, i w Terchovej, i w Nitrze, gdzie jest nauczana w miejscowym Uniwersytecie (śpiew, gra na instrumentach tradycyjnych, w tym na gajdach). Na koncertach pełno słuchaczy, znają melodie, umieją i lubią śpiewać razem. W słowackiej muzyce folkowej melodie są przede wszystkim dwu i czteromiarowe, jak na karpacki kraj przystało.

    No i Polska. Największa, z najbardziej zróżnicowaną muzyką i tradycją, przewagą rytmów trójmiarowych, ojczyzna mazurka i stylu rubato, wykazująca stylistycznie większe związki z tradycją i muzyką krajów skandynawskich w zakresie muzyki instrumentalnej. Tradycja pieśniowa, zwłaszcza obrzędowa, to już związki ze Słowiańszczyzną, z Ukrainą i krajami bałkańskimi! Ani z Węgrami, ani Czechami, a tylko w pewnym zakresie ze Słowacją.

    Oczywistym łącznikiem stylistycznym muzyki jest „karpackość”, przynależność tradycji górzystego południa Polski do kultury wołoskiej, pasterstwa o podobnym rodowodzie. To właśnie cecha wspólna. To nasz kulturowy Wyszehrad!

    Inny łącznik muzyki tradycyjnej wszystkich krajów wyszehradzkich to przynależność historyczna do Cesarstwa Austro-Węgierskiego i jej efekty kulturowe! Mnogość wspólnych melodii ludowych (tanecznych, popularnych, obyczajowych), wywodząca się z wojska i latami, dziesiątkami lat i setkami kilometrów przenoszona przez wojaków, od Bałkanów po Małopolskę i odwrotnie. Możemy tu i tam wspólnie śpiewać wiele pieśni, w różnych językach.

    Czy zespoły folkowe świadomie nawiązują do własnych tradycji muzycznych? Tak, choć często zachwycają się innymi, jak my Polacy na przykład muzyką węgierską, to jednak grają „swoje”. Jest jednak też wiele ciekawych prób wspólnego muzykowania Polaków i Słowaków (Jan Karpiel-Bułecka i górale słowaccy), Polaków i Węgrów (Joszko Broda i Muzsikas itd.), sięgania przez kapele z południa Polski, zwłaszcza z Podhala, po szeroko pojęty repertuar karpacki, chętnie słuchany w każdych okolicznościach, także w restauracjach. No i wirtuozowski, popisowy!



    Wojciech Knapik Geograf, podróżnik, animator kultury; dyrektor Centrum Kultury im. Ady Sari w Starym Sączu, animator i działacz sektora pozarządowego; pomysłodawca i szef Pannonica Folk Festival w Barcicach (nad Popradem, w szczerym polu).

    O „wyszehradzkości” naszego festiwalu folkowego byłem przekonany „od zawsze”, ale żartobliwie rzecz kwitując, odmiennego zdania był Wspólny Sekretariat Funduszu Wyszehradzkiego, który odrzucił nasze starania o grant (jeszcze jako projekt Okraje). Festiwal Okraje dotacji nie otrzymał i tak narodził się... Pannonica Folk Festival. A ten ostatecznie wyznaczył sobie szersze i bardziej „rozmyte” granice muzycznych zainteresowań. Muzyczna „Pannonia” w naszym rozumieniu to coś pośredniego między tradycją narodów wchodzących w skład byłej Monarchii Austro-Węgierskiej, a bardziej neutralną, bo aż antyczną Pannonią (krainą między Dalmacją a Dacją). To dużo bezpieczniejsze odwołanie. No i jeszcze jedna szansa – Drang nach Sud. Od razu „zaanektowaliśmy” Rumunię i Bałkany!

    Niestety okazało się też, że nie wszystko co w polskim folku ciekawe i wartościowe pasuje do koncepcji naszego Festiwalu. Kapele karpackie – tak, romskie – tak, ale już niekoniecznie kapele z Polski środkowej, co z dużym bólem przychodzi nam tłumaczyć fantastycznym nieraz wykonawcom, którzy chcieliby się pokazać na naszym festiwalu. Dlatego muzyczny środek ciężkości Pannoniki samoistnie przesunął się na południe i obecnie lokalizowałbym go gdzieś miedzy Debreczynem i Suboticą. A metrum 7/8 jakby wzięło górę nad 2/4, przynajmniej w Barcicach nad Popradem. Tę dziwną „deklinację magnetyczną” obserwujemy też w szeroko rozumianym folku. Naprawdę sporo polskich kapel zdradza fascynacje muzyką bałkańską, w drugą stronę działa to znacznie słabiej.

    Podsumowując: nie mam nic do „wyszehradzkich festiwali” czy innych „wyszehradzkich” wydarzeń kulturalnych. Więcej, każdy powód, żeby się spotkać i wspólnie pomuzykować czy potańczyć, jest dobry. Z doświadczenia wiem, że zabawa w towarzystwie naszych braci z Czech, Słowacji i Węgier najczęściej jest przednia. A nasi folkowcy i folk fani w takim otoczeniu szybko „przestają robić” (towarzysko – muzycznie) za pół-Wikingów z Północy. Zwłaszcza, gdy znajdzie się pod ręką flaszeczka Frankovki Modrej czy Palinki! Dlatego folkowy sojusz wyszehradzki niech żyje! I trwa na wieki! Niezależnie od tego jak trwały i skuteczny okaże się projekt polity- czny, jakim jest Grupa Wyszehradzka.


    Jan Malisz Muzyk samouk, muzykant wiejski, lutnik, prowadzi wraz ze swoimi dziećmi Kapelę Maliszów.

    Na pewno istnieje coś takiego jak muzyka Karpat, której wspólnym mianownikiem jest chociażby skład kapeli, czyli słynna trójca: basy, sekund, prym. Ten skład występuje w całych Karpatach w różnych odmianach: duże, małe basy, skrzypce lub altówka, z różnymi domieszkami instrumentów dętych. Trzeba tu powiedzieć, że tak zwane składy rozbudowane z akordeonem, klarnetem, trąbką, pojawiły się w późniejszych czasach. Pierwotnie jednak, ze względu na „ekonomiczność” kapeli składy były minimalne, a optimum była właśnie „trójca”. Drugą rzeczą wspólną omawianej tu muzyki jest sposób grania, tzn. bas, sekund na zmianę, do tego melodia skrzypiec. Ta wspólna cecha występuje w całych Karpatach, za wyjątkiem Podhala, gdzie bas i sekund idą równo, co jest dla mnie zagadką. Te wspólne korzenie muzyczne biorą się na pewno z tego, że Karpaty są terenem granicznym, zlepkiem etnicznym, w którym muzyka ulegała wzajemnym wpływom. Stąd biorą się czardasze u Łemków i Pogórzan, a muzyka pogórzańska jest zbudowana w ten sam sposób jak węgierska, czyli bas, sekund, który to sposób grania zanika powoli, gdy oddalamy się na północ. Trzeba tutaj wspomnieć o wpływie ludności romskiej na muzykę krajów V4, która wędrując, przenosiła różne style z miejsca na miejsce. W dawnych kapelach łemkowskich często grywali cyganie, wręcz były całe kapele Cygańskie, które grywały na weselach łemkowskich, więc musiały dokładnie znać repertuar obowiązujący na danym terenie. Do tego tygla dorzucimy jeszcze kapele żydowskie, które łączyły muzykę różnych kultur w całych Karpatach i mamy komplet. Moja własna „wyszehradzkość” znajduje odzwierciedlenie w moich działaniach muzycznych. Grałem w kapelach pogórzańskich, założyłem kapelę folkową Na Węgierskim Szlaku, z której wyewoluowała Kapela Maliszów, początkowo złożona z pięciu osób, grająca do niedawna „muzykę Karpat”, co zakończyło się „trójcą”, czyli powrotem do korzeni oraz graniem własnych kompozycji, w których można doszukać się również karpackich inspiracji.

    Pozdrawiam serdecznie.



    Piotr Majczyna Prawnik, z zamiłowania multiinstrumentalista, wokalista oraz wieloletni pasjonat muzyki etnicznej. Współtwórca Čači Vorba, Aksak Balkan Trio. Dawniej członek i współpracownik wielu lubelskich formacji. Autor artykułów poświęconych muzyce tradycyjnej, audycji w Radio Lublin. Na stałe współpracuje z „Kwartalnikiem Romskim”.

    Możemy oczywiście mówić o dziesiątkach punktów stycznych, o stuleciach po części wspólnych doświadczeń historycznych, o karpackim tyglu, o zmianach granic i nie respektujących tych zmian zwyczajach i upodobaniach, o wędrujących melodiach. Albo o wspólnych przejściach z cepelią oraz kontrującą ją alternatywą, rewiwalizmem i folkiem. Dla mniej wymagającego zachodniego słuchacza etykietka „środkowoeuropejska” może być wystarczająca. Nas, „tutejszych”, takie ogólne zaszufladkowanie chyba też nie zbulwersuje, podobnie jak dobrze przygotowany merytorycznie (a to niestety duża rzadkość) epizod zachodniego filmu sensacyjnego zlokalizowany „gdzieś w Europie Środkowej”, czyli „z grubsza gdzieś u nas”. Ogląda się go dobrze, dopóki jako widzowie nie jesteśmy zmuszeni zagłębiać się w drugoplanowe szczegóły.

    Jako sąsiedzi rozumiemy i czujemy nawzajem swoją rzeczywistość, kulturę i muzykę, nie tylko folkową, bo właśnie z grubsza rzeczywiście czujemy się wyszehradzcy, podobni. Ale tylko z grubsza, bo już w chwilę po przejechaniu którejś z granicznych przełęczy zaczynamy dostrzegać egzotykę. Budzi się w nas zew podróżnika – odkrywcy i z zaciekawieniem odnotowujemy każdą, najmniejszą nawet odmienność, a tych, im dalej od domu, tym więcej. Doświadczam tego niezmiennie podczas każdego wypadu do naszych wyszehradzkich sąsiadów, podróżując realnie albo w domu ze słuchawkami na uszach.

    „Nasza” muzyka folkowa jest, podobnie jak jej korzenie, w wielu punktach styczna, ale jednak inna, bo w każdym kraju rozwijała się nieco innym tempem, pod wpływem innych bezpośrednich impulsów, nurtów i autorytetów. Czy można więc uzasadnić czymś sztuczne wrzucenie do jednego wora np. czeskiej sceny folk alternatywnej z Ivą Bittovą na czele, folk rockowego Czechomora, profesjonalizmu i różnorodności węgierskich zespołów opartych na solidnych fundamentach Táncház’ów z dopiero kiełkującą, moim zdaniem, słowacką sceną world music? I jak ma się do tego cały wachlarz z naszego własnego podwórka? „Folk wyszehradzki” nie istnieje jako spójny styl i to mnie ogromnie cieszy, bo obserwowanie odmiennych podejść do mocno przeplatających się tradycji jest dla mnie, jako muzyka, który na co dzień obraca się w równie stycznej, a jednocześnie zróżnicowanej wschodnioeuropejskiej muzyce cygańskiej, bardzo inspirujące. Z punktu widzenia słuchacza tak samo – w różnorodności siła. Wierzę natomiast w „folk wyszehradzki” jako platformę do wspólnych działań artystycznych i organizatorskich, czy do wymiany doświadczeń. Tu już trochę się dzieje, a całe mnóstwo jeszcze do zrobienia. „Wyszehradczycy” na tym polu powinni rozumieć się bez słów.



    Agnieszka Caban Kulturoznawca, romska działaczka, wiceprezes Stowarzyszenia „Romano Waśt”, redaktor naczelna „Kwartalnika Romskiego”, fanka folku, metalu i manele.

    Uważam, że uwarunkowania historyczno-kulturowe, a przede wszystkim geograficzne tworzą nie do końca uchwytną ideę wspólnoty kulturowej krajów V4. A zagłębiając się w temat, tworzy go właściwie specyfika pogranicza kulturowego i różnego pochodzenia, nie tylko słowiańskiego, migrujących grup etnicznych, etnograficznych i narodowych. Były one i są nadal nośnikami stylów, nurtów, które próbujemy nazwać. W naturalny sposób przyswajały również elementy napotkanych kultur.

    Natomiast jeśli chodzi o muzyków, kapele folkowe krajów wyszehradzkich, choć nie jestem specjalistką w temacie muzyki folkowej, to myślę, że naturalnie, wielu z nich nieświadomie korzysta z tradycji, która nie jest jednorodna. Z pewnością jest już wielu wykształconych (nawet klasycznie) muzyków grających muzykę folkową, świadomie sięgających do tradycji muzycznych, które doskonale znają i potrafią rozróżnić. Dla mnie typowym przykładem twórców i zespołów nawiązujących do tradycji wyszehradzkiej, z którymi wielokrotnie współpracowałam i które świadomie czerpią z folkloru są: zespół Kałe Bała, wokalistka zespołu – Teresa Mirga, Agata Siemaszko i Kuba „Bobas” Wilk, Čači Vorba.

    Pierwsze skojarzenie dotyczące „wyszehradzkości”, jakie przychodzi mi na myśl w kontekście mojej pracy, to duża szansa na zrealizowanie działań, bogaty, szczególnie w sferze kulturalnej i naukowej materiał, z którego można korzystać i rozwijać w różnych kierunkach. Często bez zastanowienia się nad nim głęboko nawiązujemy do niego, w szczególności organizując różne przedsięwzięcia kulturalne, sięgając po utwory i wykonawców, którzy z kolei wywodzą się z nurtów wyszehradzkich.

    Kolejne moje skojarzenie, subiektywne, które wynika z prywatnych obserwacji osoby, która nie specjalizuje się w temacie wyszehradzkości, ale co ciekawe często z niego korzysta, to ogólnie mała świadomość społeczna tego zjawiska. Sądzę, że oprócz mieszkańców terenów pogranicznych, takie cechy wspólne są szczególnie znane i widoczne wyłącznie dla znawców, badaczy i wielbicieli folkloru krajów wyszehradzkich.



Skrót artykułu: 

W sondzie udział wzięli:

  • Joanna Zarzecka Absolwentka prawa na UMCS w Lublinie, związana ze środowiskiem Orkiestry św. Mikołaja, stała korespondentka Pisma Folkowego, pasjonat tańców tradycyjnych, fotografii i podróżowania.
  • Maria Baliszewska etnomuzykolog, dziennikarz Polskiego Radia, założycielka Radiowego Centrum Kultury Ludowej 1994, laureatka Nagrody im. Oskara Kolberga w 2014
  • Wojciech Knapik Geograf, podróżnik, animator kultury; dyrektor Centrum Kultury im. Ady Sari w Starym Sączu, animator i działacz sektora pozarządowego; pomysłodawca i szef Pannonica Folk Festival w Barcicach (nad Popradem, w szczerym polu).
  • Jan Malisz Muzyk samouk, muzykant wiejski, lutnik, prowadzi wraz ze swoimi dziećmi Kapelę Maliszów.
  • Piotr Majczyna Prawnik, z zamiłowania multiinstrumentalista, wokalista oraz wieloletni pasjonat muzyki etnicznej. Współtwórca Čači Vorba, Aksak Balkan Trio. Dawniej członek i współpracownik wielu lubelskich formacji. Autor artykułów poświęconych muzyce tradycyjnej, audycji w Radio Lublin. Na stałe współpracuje z „Kwartalnikiem Romskim”.
  • Agnieszka Caban Kulturoznawca, romska działaczka, wiceprezes Stowarzyszenia „Romano Waśt”, redaktor naczelna „Kwartalnika Romskiego”, fanka folku, metalu i manele.
Dział: 

Dodaj komentarz!