Folk na Festynie Edukacyjnym

Podczas Festynu Edukacyjnego Politechniki Warszawskiej (27 maja) na małej scenie umieszczonej koło fontanny między gmachem chemii i fizyki grały kapele folkowe. Jako pierwsi zagrali Jak Wolność To Wolność. Zaczęli szybo i skocznie kawałkiem "Chyba się z tobą ożenię...", a po nim zwolnili nieco rzewnym "Nie mogę znieść myśli, że nie jesteś ze mną..." - przypominającym trochę stare U2, głównie dzięki brzmieniu gitary. Następnie rozbrzmiały rytmy reggae z nastrojowymi solówkami gitarowymi ("Honorowy Dawca Krwi"). Przyspieszyli na dwa "Już o tobie zapomniałem a kapela z dzika rżnie...", by za chwilkę znowu zagrać jak Bono & CO dawno temu - "Wojna owadów" z bluesową solówką gitarową i przejść w płynąco-gwizdane "Nie czytam gazet, nie naprawię lodówki...". Znowu zapodali szybciej, tym razem w rytmie ska - "Bambino" oraz blues-rockowo z najbardziej typowym z typowych "Choć tyle razy już ufałeś jej...". Jeszcze ostrzej zagrali utwór "Do piekła..." i wrócili do folk-rocka - "Na Podolu biały kamień, Podolanka siedzi na nim" (z punkrockowymi naleciałościami). Na koniec zagrali cytat z Broniewskiego, którego melorecytacja przeszła w typowy rock "Nigdy nie spóźnił się na swoją śmierć..." oraz coś a'la The Pouges z klasycznym "La, la, la...", punkowo zakończonym. Szczerze mówiąc JWTW nie zachwycili. Akustyka zawiodła, ludzi było niewiele a i zespół nie zwalał z nóg.

Po długawej nieco przerwie na scenie zameldowała się formacja Samhain. Zaczęli instrumentalnie, trochę skocznie, (akordeon, bęben i flet) zapodając klimat z okolic Bretanii. I tak grali praktycznie cały czas - trochę Szkocji, trochę Irlandii, trochę klimatów galijskich. W paru numerach skrzypaczka śpiewała. Na koniec zapodali dwie wiązanki szkockie (jedną rzewną, drugą nieco żwawszą) oraz dynamiczne brzmienia skrzypcowe. Mimo szybszej końcówki trochę przynudzali - część i tak niewielkiej publiczności po prostu rozpłynęła się.

Prawie godzinę później na scenę, po bojach z akustykiem, wkroczyli Rzepczyno Folk Band, tym razem bez skrzypka i z nowym akordeonistą. Wreszcie rozbrzmiała muzyka, która wyrwała z niedzielnego letargu! Zaczęli z kopem zabawnym "Oj, dana...", by bez zwłoki zagrać "Wiwat" utrzymany w klimatach ska-pochodnych. Następnie mocno perkusyjną "Polkę Galopkę", ale w brzmieniach trochę reggae'owych i funky. "Leć głosie po rosie..." z zabawnie kwaczącą gitarą i okraszone bongosami rozegnało chmury. Rozległ się wstęp jakby wzięty z "Allo, Allo" i przekształcił się w dynamiczne "Wyszła una", po chwili zabrzmiał kawałek, znany z Mikołajów, o chłopie łakomczuchu i j jego gderające żonie ("Masło") utrzymany w reggae'owych nutach, potem "Gajowy" i jeszcze bardzo folkowa "Córuś moja", szybki "Skoczek", apaszowa "Andzia", chlorujące wokalnie "Piknie gro" i na koniec oldschoolowy "Dudek". Nieliczna, ale wierna publika domagała się bisu i była nim, siłą rzeczy, "Lipka Zielona". Tym utworem zakończyła się artystyczna działalność na małej scenie.

Afro Magic Band prosto z Parku Saskiego (gdzie zainaugurowali nowy cykl niedzielnych koncertów promenadowych) przybyli na Plac Politechniki, rozstawili graty i zaczęli płynącym utworem. Właściwie był to tylko prolog, przy którym dostroili się i dopiero po tym lider przywitał zebranych. Zapodał rootsową solówkę, a zespół przeszedł w klimaty mocno perkusyjne, senegalskie "Sebu, Saba!" Od razu zebrali duże brawa, popłynęły rytmy etno - zaciągane wokale "Ee, Ya, Yo..." okraszone fletem i dyskretnym basem, które dość szybko przeszły w bardzo energiczny utwór rodem z Ghany wspomagany saksofonem, a następnie w afro-jazz. Kolejny kawałek zaanonsowały skoczne piszczałki, brzmienie było już bardziej arabskie z mocno schizującą sekcją dętą i zmysłowym tańcem (także brzucha!). Bez wytchnienia grali dalej, przyszedł czas na Gwineę - "Samba Corone" - lider tańczył i tak zaszalał, że aż wywołał lekki deszczyk. Na koniec wykonali kenijskie "Jumbo", czyli kawałek z bardzo pozytywnym przesłaniem - "Djambo, Djambo Uana, Afrika Jote, Akunamatata..." ("Djambo" znaczy w suahili "Cześć", a "Akunamatata" coś w stylu naszego "Będzie git!"). Gorące brawa, bis - wypadli super.

Pół godziny później na scenie pojawiło się VooVoo i bez wdawania się w dłuższe gadki zaczęli grać swoje stare hity. Początkowo jazzowo, z czasem przeszli w rytmy afrykańskie, połączenie reggae, muzyki arabskiej i brzmień klezmerskich. "Nie spać" zagrali już w swoim starym karaibsko-plumkającym stylu, potem posmęcili coś z nowszych rzeczy, przeszli w kawałek o tupaniu, podczas którego Wagiel poszalał przy improwizacjach. W tym momencie na scenie do VooVoo dołączyło dwóch bębniarzy z Afro Magic Band (lider i "bass drummer"), wzbudzając tym żywiołową reakcję publiczności, wspólnie zagrali "Flotę Zjednoczonych Sił". VooVoo dali całkiem dobry koncert.

Cóż można powiedzieć podsumowując? Akustyka generalnie była nienajlepsza. Ludzi niewiele, gdyż równolegle na scenie dużej, umieszczonej na Placu Politechniki odbywały się pokazy zespołów pieśni i tańca, które przyciągnęły większą publiczność. Jako że JWTW i Samhain nie wypadły szczególnie dobrze to Rzepczyno Folk Band grali praktycznie dla garstki znajomych. Znacznie lepiej byłoby, gdyby wystąpili zaraz po zespołach pieśni i tańca a przed Afro Magic Band na dużej scenie. Mała scena była pomyłką organizatorów.

Dział: 

Dodaj komentarz!