Folk jest podłużny

Odbudować w wyobraźni rzeczy, których już nie ma i dopełnić nimi obraz rzeczywistości - to piękne zadanie. Spróbujmy.1
Józef Czechowicz

Zajmując się folkiem można dojść do wniosku, że nie jest on żadnym konkretnym rodzajem muzyki czy nawet jakąś sztywną filozofią przetwarzania folkloru, ale rodzajem drogi. Dla każdego może się ona zaczynać i kończyć w innym miejscu, ale zawsze oznacza odkrywanie nowych obszarów. Ściślej mówiąc, jest to nie tyle dystans, co "wektor", kierunek poszukiwań i rozwoju skierowany na tradycję, folklor. Jeśli zdecydujemy się zamienić go w ruch, wkroczymy na drogę folku.

Folkowa intencja

Oczywiście, koncepcja "drogi" jest dość uniwersalna, bo poznawanie czy uprawianie każdego rodzaju sztuki wymaga podjęcia jakiejś wędrówki przez kolejne kręgi wtajemniczenia. Folk jednak już z samej swojej natury jest "podłużny", bo jest metasztuką, wskazuje na coś poza sobą samym.

Mimo tej szczególnej zachęty do wędrówki, ona sama nie jest ani odruchowa, ani obowiązkowa. Dystans, który folk ukazuje pomiędzy nami a światem kultury ludowej może przecież być zwykłą miarą odległości od obiektu, który obojętnie mijamy. Cała sztuka polega na tym, aby ów dystans był odległością "do", a nie "od". Kiedy stojąc na polu widzimy na horyzoncie dom, sam ten fakt o niczym przecież jeszcze nie przesądza. Wszystko zależy od naszej intencji - czy będziemy chcieli do niego dojść. Folk jest taką właśnie intencją.

W tym miejscu nasuwa się rozbrajające, ale wartościowe pytanie - dlaczego? Po co mielibyśmy dokądkolwiek iść? Wyjaśnienie tego nie jest łatwe, więc najlepiej zachować się jak mistrz Zen i odpowiedzieć z uśmiechem Mony Lisy - Ponieważ pytasz, więc na pewno nie zrozumiałbyś odpowiedzi.


Niewygodny wymiar

Niestety, dla ludzi postronnych folk jawi się jako twór czysto estetyczny (wyłącznie przez swą muzyczną manifestację) i można się obawiać, że takim chce go widzieć większość odbiorców. Dlatego też jego "podłużny" wymiar pozostaje ukryty. Cóż, przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Otacza nas estetyzm, który zniechęca do odbioru kultury na głębszych poziomach, gdzie kształtuje się nasz stosunek do świata i wyznawane wartości - a tam właśnie rodzi się "folkowa intencja".

Niełatwo o niej mówić, gdy przez folk rozumiemy zwykłą sumę zjawisk muzycznych nawiązujących do kultury ludowej, obserwowalnych niejako "na zewnątrz" nas. W tej istniejącej "poza nami" czysto estetycznej przestrzeni toczy się gra pozornych artystycznych prowokacji i kontestacji, konkurencja sezonowych ideałów, które można oglądać i wybierać jak w sklepie. Jedynym kryterium jest chwilowa "podobalność".

W tej przestrzeni folkowe przesłanie jest niestety mało "podobalne". Przyzwyczajeni do łatwych podbojów współcześni konsumenci mogą być rozczarowani folkiem, ponieważ nie poddaje się on łatwo, jak kulturowe "fastfoody", lecz wymaga dłuższego przeżuwania. Konsumenci nie są bowiem przygotowani na drugi, "podłużny" wymiar artystycznych artefaktów, nie wiedzą, że z konsumentów mogą stać się wędrownikami.


Folkowy uniwersalizm

Jeżeli wyobrazimy sobie folk jako drogę, przede wszystkim odkryjemy, że każdy ma swoją - do odkrycia, do przejścia. Nastąpi automatycznie relatywizacja kryteriów oceny obserwowalnych zjawisk folkowych i naturalna potrzeba autorefleksji: Na ile ja sam jestem w tę drogę zaangażowany?

Nasz zmysł obserwacji wyrobiony w ocenianiu innych doznaje konfuzji, bo nagle folkowe wydarzenia, takie jak koncerty, płyty czy festiwale, przestają być tylko autorskimi "malunkami", zamkniętymi dziełami sztuki, ale stają się przede wszystkim stopklatkowymi ujęciami samych autorów w ich relacji do kultury ludowej. Widzimy na nich tylko jakiś statyczny układ, zamrożony ruch. Aby móc go określić, jesteśmy zmuszeni najpierw ocenić własną relację do kultury ludowej i wynikającą z niej folkową kompetencję.

Taki "rachunek sumienia", jak można się domyślić, każdy powinien zrobić sam. Warto natomiast zwrócić uwagę na inny fakt, który pozwoli uogólnić dalsze rozważania - jeżeli folk jest drogą, każdy może się poruszać po niej własnym środkiem transportu i tak, jak sam potrafi. Wynika z tego, że folk to nie tylko muzyka, ale również inne, bardzo różne obszary zainteresowań, takie jak na przykład sztuki plastyczne, wizualne, turystyka, teatr i dziennikarstwo.

Folk to przede wszystkim refleksja - a refleksji można poszukiwać i wyrażać ją na bardzo wiele sposobów.


Wszyscy jesteśmy folklorystami

Intencja podjęcia folkowej wędrówki nie jest związana z żadnym konkretnym miejscem, można ją rozpocząć z dowolnego punktu. Ale czy istnieją jakieś przewodniki, mapy, które pomogłyby podejść do sprawy metodycznie?Owszem, gdyby chcieć iść zgodnie z mapą, najlepszym punktem startowym jest rozróżnienie pojęć "folkloru" i "folkloryzmu". Słowa te od razu kojarzą się z nieładnym przymiotnikiem "folklorystyczny", ale są proste i trafiają w sedno. Bardzo precyzyjnie wyznaczają przestrzeń folkowej wędrówki, a także zrównują status wszystkich wędrujących, szczególnie w dziedzinie sztuki.

Ich znaczenie wyczerpująco opisali uczestnicy rozmowy o folkloryzmie, która odbyła się 13 grudnia 1983 w lubelskim WDK. W jej zapisie czytamy, że folklor jest wiedzą i twórczą artystyczną umiejętnością pewnej społeczności2, która w swoich treściach i formach stanowi odbicie społecznego podłoża, warunków życia i samego życia tej społeczności. Folkloryzm zaś polega na celowym stosowaniu w sytuacjach bieżącego życia wybranych treści i form folkloru3. Folklor jest więc stwarzany samoistnie, "nieświadomie", przez jedną społeczność, a folkloryzm tworzy się poprzez świadome wykorzystanie owego folkloru przez inną społeczność. Folklor jest twórczością "przedrefleksyjną", powstaje spontanicznie4, a folkloryzm czyni obcą kulturę przedmiotem refleksji, dostrzega różne jej elementy i wybiera jedne, a odrzuca inne.

Mamy więc tu do czynienia z rodzajem "kulturowej zasady nieoznaczoności"5, wedle której "obserwator" nie może jednocześnie należeć do folkloru oraz do kultury, która obszar folkloru wyodrębnia i poddaje refleksji. Folklor jest związany z danym kontekstem (geograficznym, gospodarczym, historycznym, społecznym, kulturowym) i zmienia się (bądź w ogóle znika) wraz z nim. Wszelkie próby jego przejmowania, odtwarzania, interpretowania czy przekształcania przez osoby "z zewnątrz" są przykładami folkloryzmu.


Sztuka drogi

Nie każdy folkloryzm jest w ścisłym sensie tego słowa folkiem. Folkloryzm bezmyślny czy propagandowy nie zasługuje na to miano. Każdy jednak folkloryzm w jakimś sensie w folku się zawiera, gdyż jest obejmowany jego refleksją. W takim rozumowaniu ziszcza się folkowy uniwersalizm, który wszystko uzależnia od obecności "podmiotu myślącego", charakteryzującego się intencją "do" kultury ludowej.

Choć nie zawsze folkloryzm bywa folkiem, to odwrotnie - jest zawsze. Każdy folk jest folkloryzmem i w tym wyraża się równość wszystkich wędrujących tą drogą. Niestety, z zasady "kulturowej nieoznaczoności" wynika, że owa równość dotyczy niezbyt przyjemnego faktu - otóż folkowa wędrówka nie ma żadnego celu osiągalnego w sensie "topograficznym" - jest właściwie celem sama w sobie.

Tym razem nie ma po co brnąć w filozoficzne kalambury. Sens słowa "droga" jest po prostu dwuznaczny. Nie chodzi tutaj o "trasę", która kończy się jakąś "metą", lecz drogę w sensie "zwiedzania". Folk jest właściwie nie tyle drogą, ile samym wędrowaniem. Jego celem jest wszystko, co w międzyczasie nam się przydarzy, a ściślej, co dzięki temu się w nas zmieni.


Folk jako nauka pieczenia ciastek

Skojarzenie ze sobą tak rozumianego folkloryzmu i folku jest o tyle pożyteczne, że z jednej strony uczy nas pokory, zaś z drugiej dowartościowuje - i nie chodzi tu o żadną wybraną grupę ludzi, lecz o wszystkich.

W kategorii "muzyka" do folkloryzmu będą się zaliczać zarówno zespoły "pieśni i tańca", jak i te rekonstruujące muzykę ludową, akustyczne grupy folkowe i czysto komercyjne zespoły poprockowe. Na tym poziomie wszyscy są równi. Niech to ostudzi spory, czyja przygoda z folklorem jest bardziej "autentyczna". Nikt przecież nie pyta, które zwierzę jest "bardziej" ssakiem - krowa czy wieloryb6.

Folkloryzm czyni w jakiś sposób bezradnymi zarówno tych, którzy jedyny dostęp do kultury ludowej widzą w osobistych, głębokich i zarezerwowanych dla wąskiego grona spotkaniach z żyjącymi jeszcze ludowymi twórcami, jak i tych, którzy głoszą potrzebę swobody przekształceń folkloru w imię wolności ekspresji lub zachowania jego "duchowego" charakteru.

Dowartościowujące działanie folku (jako wędrówki) polega zaś na tym, że nadaje on folkloryzmowi wyższy sens sprowadzony do bardzo osobistego wymiaru. Folk otwiera przed wszystkimi drogę i daje możliwość odnalezienia w niej osobistej frajdy z robienia czegoś świadomego i prawdziwego - choć niekoniecznie poważnego i na dużą skalę.

Naukowy podział na folklor i folkloryzm wynika z próby racjonalnego poradzenia sobie z sytuacją współczesnego obserwatora kultury ludowej, który pada ofiarą "paradoksu ciastka" - nie może go zjeść i jednocześnie go mieć. Jedynym nienaukowym sposobem obejścia tego paradoksu jest umiejętność pieczenia własnych ciastek. I to jest właśnie folk.


Piekarnik czy cukiernia?

Owo "pieczenie własnych ciastek" to, w skali całego kraju, trwający od kilkunastu lat okres rozwoju - szczególnie wśród ludzi młodych - spontanicznego zainteresowania folklorem i poszukiwaniem żywych form jego obecności w naszym życiu, sposobów jego odczuwania przez współczesną wrażliwość. Nie chodzi tu o żadne wydumane eksperymenty, ale o przeżywanie przygód z folklorem, stwarzanie na swój własny użytek sytuacji, które w jakiś sposób zderzałyby nas z przeszłością, tradycją, ludową innością.

W tym sensie za folkową można uznać działalność około stu zespołów i solistów, kilkunastu festiwali, kilku teatrów oraz wielu innych inicjatyw, takich jak warsztaty, konferencje, dyskusje, audycje radiowe i telewizyjne, wyprawy, wydawnictwa itp. Każde z tych działań jest inne. Prowadzą one nieustanny i niezwykle intensywny dialog ze sobą i z innymi obszarami kultury, starając się odpowiedzieć na pytania: Czy i jak kultura ludowa będzie odziedziczona przez przyszłe pokolenia? Co nasi potomkowie będą rozumieli przez słowo "tradycja" i czy będą potrafili odnieść je do siebie?

Dylemat ciastka - zjeść czy mieć - jest już czysto teoretyczny. Po ciastku kultury ludowej zostało tylko trochę okruszków i dokumentacja jego wyglądu, zapachu, smaku. Szkoda, ale czy jednak w folklorze nie chodziło bardziej o pieczenie niż o jedzenie? Zastanówmy się - przecież ludowa tradycja nie polegała na dziedziczeniu ciastek, ale samej sztuki kulinarnej. Obecnie ciastek mamy w bród, niektóre nawet z niebieską galaretką.

Ale jeżeli przez ludowe inspiracje rozumiemy wizyty w cukierni, to jesteśmy w dużym błędzie.


Wmówiona moda

Dlatego, jeżeli ktoś próbuje nam wmówić, że mamy obecnie do czynienia z modą na ludowe inspiracje, należy uprzejmie, acz stanowczo zaprzeczyć. Wszystko, co się z nią wiąże, dotyczy przecież zaledwie paru polskich zespołów, które zupełnie nie są reprezentatywne dla tego gatunku.

Nie umniejszając ich sztuki, trzeba przyznać, że swoją popularność w dużej mierze zawdzięczają medialnej atrakcyjności, "mocnemu uderzeniu" i ogólnej koncepcyjnej martwicy rynku rozrywkowego, która zmusiła firmy wydawnicze do zajęcia się nowym rodzajem produktu*.

To jest moda rozgrywająca się pomiędzy lobby cukierniczym i amatorami słodyczy. Mało kto zauważa, że samodzielnie upieczony placek drożdżowy jest o wiele więcej wart niż orzechowy torcik na wagę. W cukierni nikt nawet na niego nie spojrzy. A jednak w świąteczne dni swoje, choćby nawet z zakalcem, smakuje lepiej niż kupione. I chyba właśnie gdzieś tutaj - na przecięciu ciastkowej metafory i reliktów naszych rodzinnych tradycji - tkwi tajemnica.

Oczywiście wspomniane zespoły (jak również i pewne grono popularyzatorów kultury w mediach, na przykład Marek Sierocki, kierownik artystyczny koncertu "Muzyka Świata" w Sopocie, czy Nina Ternentiew, kierownik II programu TVP) przyczyniają się do krążenia folkowych "mikroelementów" w organizmie polskiej kultury, ale jest to działanie marginalne, jeśli się zna i rozumie funkcjonowanie całości ruchu folkowego.

Niestety, "moda" jest zgrabnym słowem, które w tych okolicznościach samo się narzuca. Łatwo dać się mu zwieść. Wszyscy wymądrzają się na ten temat, chwalą, krytykują, dziwują, skąd się owa "moda" wzięła, ale nie zauważają, że kręcą się zaledwie po powierzchni tego zjawiska, nie wychodząc z utartych stereotypów pojęciowych. Biorąc pod uwagę polski kompleks na punkcie swojskości, można się nawet spodziewać, że wyjście folku z cienia w takiej formie w dalszej perspektywie przyniesie mu więcej niechęci niż sympatii.

Ten stan rzeczy jest oczywiście do zaakceptowania, bo wiele dziedzin kultury istnieje dla wąskiej grupy zainteresowanych. Nigdzie nie jest powiedziane, że inspiracje kulturą ludową muszą zdobyć wielką popularność. I być może właśnie ten fakt należy podkreślać, zamiast - z komercyjną wylewnością - nazywać modą coś, co zaledwie zaznacza swoją obecność.


Folk i dziennikarze

Skutkiem myślenia w kategoriach folkowego uniwersalizmu jest nie tylko rozszerzenie pojęcia folku na różnorodne inicjatywy artystyczne i pozaartystyczne, ale również zrównanie ich w prawach i obowiązkach. Szczególnym zmianom podlega tu status dziennikarzy, którzy dotychczas zabierali głos z wygodnej loży "arbitrów dobrego smaku", a teraz sami podlegają takiemu arbitrażowi.

Muszą oni zejść z piedestału swoich autorytetów stając się wędrowcami jak inni, choć z drugiej strony ich eksponowana pozycja w mediach stawia ich w roli przewodników-opiekunów, którzy powinni mieć więcej doświadczenia i wiedzy niż inni.

Jeszcze dwa-trzy lata temu można było ulegać złudzeniu, że moment wypłynięcia folku na szersze wody będzie przypominał przejęcie pałeczki w sztafecie - media odbiorą cały dorobek folkowego światka i poniosą kaganek oświaty dalej. Okazuje się jednak, że nie. Dziennikarze jak zwykle piszą gładko, pewnie i autorytatywnie, ale z ich wypowiedzi wyraźnie przeziera niewiedza i bezradność.

Jakiś czas temu obwieścili oni "otwarcie" neoludowej mody, ale teraz nie za bardzo wiedzą, co z nią zrobić, a co gorsza, zaczynają się już nią nudzić. Proste pytanie postawione kiedyś na "Mikołajkach Folkowych" - Co zrobić z folklorem? - pozostaje aktualne, na dzień dzisiejszy po prostu nie wiadomo, co.

Tematy ważne w mediach nie istnieją. Nikt nie zwraca uwagi słuchaczy na przykład na to, że głośne zespoły etno-folkowe śpiewają przede wszystkim własne teksty autorskie lub adaptacje, głównie humorystyczne i nawet nie dotykają choćby problemu obrzędowości muzyki ludowej. Ot, raz na ludowo!

Potwierdza się fakt, że w dziedzinie folku nie ma prawd objawionych i każdy musi sam przejść własną drogę rozwoju wrażliwości i wiedzy. W sumie dziennikarze są nawet w utrudnionej sytuacji, bo zajmują się głównie pisaniem i czytaniem. Oczekuje się zaś od nich wyrobionej opinii na każdy temat. Ale jak tu pisać o pieczeniu ciastek, jeżeli się nigdy tego nie robiło?

Póki co, folk w Polsce jest więc utożsamiany wyłącznie z falą zainteresowania muzyką etniczną zapoczątkowaną przez występy Serba z polską gwiazdą amerykańskiego soulu i disco. Dyskusje na ten temat obracają się wokół tematów raczej oklepanych - kryzysu w muzyce pop, wielkości nakładów płyt, górali, praw autorskich, disco polo, biesiadności, ludyczności itp. Zachodzi obawa, że jeżeli nie pojawią się w nich jakieś nowe wątki, które pogłębią ten publiczny dyskurs, dziennikarze odtrąbią "koniec" folkowej mody i wyleją dziecko z kąpielą.


Dziennikarze i wędrówka

Na zakończenie warto przytoczyć kilka wypowiedzi na temat inspiracji kulturą ludową zaczerpniętych z wiodących tytułów prasowych.

W trwającej od paru lat dyskusji prowadzonej na łamach "Polityki" najpierw pojawił się głos, że termin "folklor" potrzebny jest tylko do rekonstrukcji historii, a nie opisu rzeczywistości7. Rok później pytano z troską: Czemu polska młodzież chętniej słucha ludowych melodii Irlandii (...) niż tematów z Podhala?8, by potem ubolewać: Nie po raz pierwszy (...) polska kultura oficjalnie próbuje odświeżyć swoją ofertę zwracając się w stronę folkloru. Czyni to jednak bez umiaru9. Na koniec w rubryce "Niskie loty" skrytykowano cały numer "Czasu Kultury" (nr 4/2000) poświęcony folkowi - za traktowanie tematu zbyt rozlegle10.

Po przedostatnim festiwalu w Sopocie natomiast, folkowy specjalista z "Gazety Wyborczej" napisał: Dzisiejszy folk to zespoły grające muzykę ludyczną (czyli 'zabawową') i eklektyczną (nie potrafią powiedzieć, czy dany motyw muzyczny pochodzi z Żywiecczyzny, Ukrainy, Serbii czy może Wietnamu)11. To już nie są nawet nieścisłości, lecz kalumnie.

Ostatnio pewien profesor filozofii w rozmowie na temat tworzenia pozytywnego modelu kultury masowej powiedział: Zrezygnowaliśmy z tego, by przyjąć kulturę wysoką jako kulturę własną. Przez wiele wieków kultura niska była lokalna i przywiązana do tego, co dzieje się w danym miejscu. Nikomu nie przychodziło do głowy, żeby folklor stał się standardem i probierzem wszelkich wartości. Dziś lansuje się folklor bez folkloru. To znaczy - nadaje się folklorowi, czyli niskim wartościom, marnemu smakowi, przyziemnej, hedonistycznej i materialistycznej postawie życiowej rangę wzorca12.

Trudno połapać się w tym pojęciowym chaosie i nawet szkoda tracić czas na polemikę, bo właściwie każde zdanie tej wypowiedzi zasługuje na sprostowanie. Kto jak kto, ale profesor filozofii mający ambicję publicznego zabierania głosu na aktualne tematy powinien wiedzieć, że pojęć kultury "niskiej" i "wysokiej" nie używa się do jej wartościowania, ponieważ nawet kicz jest już zjawiskiem zrehabilitowanym. O coś w tej wypowiedzi na pewno chodzi, ale w oczy rzuca się przede wszystkim bolesna rozbieżność pomiędzy wysokością autorytetu, a niskością jego specyficznej, inteligenckiej i "miastowej" arogancji.

Bardzo trafnie skomentował tę rozmowę parę numerów później Mariusz Szczygieł, ten sam, który prowadził kiedyś talk-show w Polsacie "Na każdy temat" i który go z premedytacją porzucił. Jego samokrytyczna, demaskatorska, a przy tym krótka i logiczna wypowiedź jest wprost szokująca. W jej podsumowaniu autor pisze: Tak więc o inteligencie rozumiejącym masy, na którego czeka profesor Jacek Hołówka, radziłbym zapomnieć. Inteligent za kilka lat nie będzie miał ochoty kogokolwiek rozumieć. Ani bezrobotnych, ani słuchaczy disco polo. Będzie cechować go wyłącznie obojętność i arogancja. Jedyne, co będzie dla niego ważne, to jego własna wąska specjalizacja (a więc ucieczka od ogólnohumanistycznej wiedzy) i własne konto13.

Są też jednak głosy świadczące o pogłębianiu refleksji i pojawieniu się pewnych przewartościowań. Przykładem tego może być esej krytykowanego wcześniej Mirosława Pęczaka "Sami swojscy. Lud lubi ludowe kawałki"14. Tekst jest dość pokrętny i przedstawiając jego główną myśl można narazić ją na przeinaczenia i nadinterpretacje. Generalnie, autorowi wyraźnie nie podoba się chorobliwa wręcz wśród Polaków potrzeba swojskości. Jej symptomami jest upodobanie do biesiadności i lokalności, a rewersem niechęć do obcych, przy czym autor wytyka mediom i rozmaitym grupom interesu (polityka, rozrywka) umiejętne, acz beztroskie podsycanie tych masowych gustów i wykorzystywanie ich do własnych celów.

Z drugiej strony jednak Pęczak zwraca też uwagę na wykorzenienie, poczucie zagubienia i utratę kulturowej tożsamości. Pojawiają się pozytywne odwołania na przykład do "surowej oryginalnej frazy góralskiej" czy Józefa Brody, który W przerwach między popisami zapraszał wszystkich do Koniakowa. Czynił to w sposób sympatyczny i niewymuszony.

Eseista jeszcze nie potrafi połączyć tych faktów w jeden wątek, rozpraszając się na rozmaitości przykładów, jeszcze próbuje podkreślać negatywne stereotypy lokalności (prowincjonalizmu) i biesiadności (próżnej zabawy), ale już stara się wskazywać na realne problemy, szuka ich przyczyn i wyczuwa, gdzie może kryć się sposób na ich rozwiązanie.

Na pewno takich przykładów można znaleźć więcej. Nie ma co ukrywać, że powyższe cytaty zostały wybrane dość tendencyjnie (nie wspominają na przykład, że Robert Leszczyński bardzo lubi żywiołową, akustyczną Drewutnię, a krytykuje plastikową i mdłą muzykę hiszpańskiej Hevii). Trzeba przyznać, że w kręgach opiniotwórczych kiełkuje myśl, iż amatorska "chłopomania" może być częścią jakiegoś szerszego i ważnego zjawiska, w którym udział biorą całe warstwy społeczne.

Rodzi się troska o przyszłość i pytania o wartość przeszłości, odrzuca się slogany jak zbyt ciasną pojęciową wylinkę, zauważa się rolę kontekstu jako czynnika kształtującego postrzeganie rzeczywistości. Pęczak w swoim eseju pisze: Przypominam stare zdarzenia [czyli spotkanie z Józefem Brodą przed trzydziestu laty - przyp. aut.], by uświadomić sobie i innym, że artystyczną swojskość i lokalne koloryty postrzegać można rozmaicie w zależności od czasu i miejsca. To już coś.

Przydałby się teraz jakiś współczesny Sokrates, akuszer wewnętrznej wiedzy, który chodząc po redakcjach mediów zadawałby dziennikarzom proste pytania i konfrontując odpowiadających z ich zdaniem, pomógłby im wreszcie urodzić wnioski, które już powoli się wyłaniają**.

Moda jest sferą kultury, gdzie czas płynie szybciej, następuje zmęczenie materiału. Jednak stawką w tej grze na medialnej giełdzie nie są losy show-biznesu czy przemiany masowych gustów, ale coś o wiele subtelniejszego i ważniejszego - pogłębienie naszej wrażliwości na folklor jako przykład tradycji, czyli czegoś, co łączy nas z przeszłością, a czego coraz bardziej będzie brakować.

Odsyłając go do lamusa pozbywamy się potencjalnego źródła własnej tożsamości. Jesteśmy częścią kultury globalnej i nie chcemy izolować się w jednoczącej się Europie, ale spotykać się z innymi bez szkody dla siebie mogą tylko społeczności o silnym poczuciu własnej wartości, wolne od ksenofobii wynikającej ze słabości kulturowego "ja". Tylko tacy ludzie mają też coś do zaoferowania innym. Jeśli nie uda się nam odkłamać, ożywić i oswoić wizerunku naszej kultury ludowej, stracimy szansę na zakotwiczenie, zdając się na dryf z prądami światowej kultury masowej***.


Przypisy:
1 "Koń rydzy", Józef Czechowicz, Wydawnictwo Lubelskie 1990, "Słowa o Lublinie - dawnym mieście".
2 "Twórczość Ludowa", nr 4/6, 1987.
3 Józef Burszta (tamże, s. 75).
4 Jerzy Bartmiński (tamże, s. 85).
5 Fizyczna zasada nieoznaczoności Heisenberga głosi, że nie można określić ściśle i równocześnie pewnych par wartości, np. położenia i prędkości elektronu.
6 Chyba krowa...?
7 "Żegnaj Konopielko", artykuł Piotra Sarzyńskiego, "Polityka", nr 23/1996.
8 "Obce klimaty", artykuł Piotra Witwickiego, "Polityka", nr 37/1997.
9 "Górala żal", artykuł Mirosława Pęczaka i Mariusza Czubaja, "Polityka", nr 38/2000.
10 Mirosław Pęczak, "Polityka", nr 42/2000.
11 Robert Leszczyński, "Gazeta Wyborcza", z dn. 21.08.2000.
12 "Druga Inwazja Głupoty", rozmowa z prof. Jackiem Hołówką, "Polityka", nr 30/2001.
13 "Zbite lustro", polemika Mariusza Szczygła, "Polityka", nr 33/2001.
14 "Polityka", nr 9/2001.


* Te dwa akapity, i następne, do początku roku 2004 dużo straciły na aktualności. Boom na inspiracje ludowe w kulturze masowej i publicznym dyskursie skończył się, nie ma już nawet czego komentować. To jednak potwierdza, że był tylko "boomem" i niczym więcej. Postawione tu problemy i pytania pozostają aktualne. [Przyp. aut. do nr 50. "GzCh"].
** Niestety, nikt taki się nie znalazł. Dziś z napięciem obserwuję pracę u podstaw, jaką na tym polu wykonują pracownicy Radiowego Centrum Kultury Ludowej, zapraszając różnych dziennikarzy do jury Folkowego Fonogramu Roku. [Przyp. aut. do nr 50. "GzCh"].
*** Istnieją badania potwierdzające, że wrogi stosunek do "innych", uleganie negatywnym stereotypom, koreluje z tym, jak postrzegamy samych siebie. Poczucie niższości wewnątrz rodzi poczucie wyższości na zewnątrz. Nasz własny wizerunek pogarsza wiele czynników, na które nie zawsze mamy wpływ, ale na pewno polepsza go poczucie silnej tożsamości kulturowej, czyli coś w rodzaju "zakorzenienia". Nie mylić z uczuciami narodowo-prawicowymi. [Przyp. aut. do nr 50. "GzCh"].

"Gadki z Chatki", nr 33/34 (2001)
Skrót artykułu: 

Zajmując się folkiem można dojść do wniosku, że nie jest on żadnym konkretnym rodzajem muzyki czy nawet jakąś sztywną filozofią przetwarzania folkloru, ale rodzajem drogi. Dla każdego może się ona zaczynać i kończyć w innym miejscu, ale zawsze oznacza odkrywanie nowych obszarów. Ściślej mówiąc, jest to nie tyle dystans, co "wektor", kierunek poszukiwań i rozwoju skierowany na tradycję, folklor. Jeśli zdecydujemy się zamienić go w ruch, wkroczymy na drogę folku.

Dział: 

Dodaj komentarz!