Festiwal pieśni archaicznej

"Najstarsze świadectwa kultury muzycznej, jakie zachowały się do dziś w naszej części Europy, w tym na Lubelszczyźnie, są najstarszymi świadectwami muzyki europejskiej w ogóle" - czytamy we wstępie do folderu I Międzynarodowego Festiwalu Najstarsze Pieśni Europy, który odbył się w Lublinie w dniach 29-30 października.

"W tym wymiarze my, mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej możemy mówić o wielkim szczęściu; trudno o podobny zbiór archaicznych pieśni w innych częściach Europy. Są to pieśni, których powstanie sięga czasów tworzenia i formowania się naszego języka. Jest to początek kultury polskiej. Mimo to prastare polskie, białoruskie, litewskie, ukraińskie, rosyjjskie pieśni sięgające X-XI wieku nie są, nawet nam, tak znane, jak XIX wieczne hiszpańskie flamenco czy portugalskie fado."

Autor tych słów, Jan Bernad, organizator Festiwalu, który wspólnie z Moniką Mamińską prowadzi Fundację "Muzyka Kresów", jest niezwykle zaangażowanym miłośnikiem ludowej tradycji, jej znawcą i propagatorem. Jego refleksje na temat miejsca folkloru we współczesnym świecie są pełne troski o jedność i prawdziwość skarbu ludowej tradycji, której przerwany przekaz stara się podjąć na nowo. Za wszystkim, co robi Jan Bernad stoi wieloletnie doświadczenia i przemyślenia czyniące z niego filozofa kultury i uważnego acz krytycznego obserwatora współczesności. Taki też był Festiwal Najstarsze Pieśni Europy. Starannie dobrane zespoły wokalne występujące bez nagłośnienia stworzyły w sali lubelskiego Centrum Kultury wyspę archaicznej muzyki, w której było miejsce również na słowo i myśl.

Festiwal miał dość bogaty program, na który składały się koncerty polskich grup śpiewaczych (z Rozkopaczewa i Rudy Solskiej), dyskusja panelowa "Twórczość a odtwórczość w kontekście pracy nad pieśniami archaicznymi", podsumowanie wcześniej odbywających się warsztatów i litewska zabawa. Głównymi atrakcjami Festiwalu były jednak koncerty trzech zagranicznych zespołów: litewskiego kwartetu wokalnego żeńskiego Trys Keturiose, ukraińskiego Drewa i rosyjskiej Russkoj Muzyki.

Litwinki wystąpiły w bardzo prostych, wręcz surowych, szarych sukniach i zaraz po pierwszym utworze poprosiły, aby nie klaskać. Wyglądało to na fanaberie, ale z każdą pieśnią stawało się jasne, że brawa są na tym koncercie rzeczywiście konwencją niepotrzebną. Litwinki śpiewały sutartiny. Jest to bardzo archaiczna i niestety martwa już wielogłosowa forma wokalna, która polega w skrócie na nakładaniu się na siebie i przeplataniu kilku prostych melodii ze słowami i refrenami składającymi się z sylab np. "ta-ta-to". Dźwięki te naśladują melodie wygrywane na skoduczi, litewskich instrumentach w formie pojedynczych rurek, z których składa się fletnia Pana. W sutartinach występuje wiele współbrzmień sekundowych (popularnie odbieranych jako fałsze), które charakterystyczne są dla starodawnej harmonii. Podobno najbliższym rejonem świata, w którym można spotkać podobne formy muzyczne jest Afryka. Zgodnie z tradycją sutartiny śpiewane są i grane wyłącznie przez kobiety i ten "feministyczny" klimat było wyraźnie czuć na koncercie.

Dziewczyny śpiewały stojąc naprzeciw siebie, w niektórych utworach zamieniały się miejscami, chodziły dokoła, przytupywały i obracały trzymając się parami pod ręce. Ten taniec, który przypominał czasem dziecięcą zabawę a czasem pogański rytuał, współgrał z pieśniami, w których śpiewaczki wymieniały się głosami, podejmowały zwrotki ze słowami i schodziły na monotonne refreny robiąc miejsce kolejnej "fali". Powstawał w ten sposób kojący strumień dźwięków o kołyszącym rytmie, który przywodził na myśl dźwięki natury - śpiew ptaków, morskie fale. Ponad godzinny koncert mógł niektórych znudzić, ponieważ sutartiny nie są pieśniami dla ludzi ukształtowanych przez kulturę MTV. Jednak dzięki surowej prostocie strojów i choreografii, transowości i rezygnacji z oklasków powstał niezwykły nastrój, tło na którym każda subtelność rzucała się w oczy - mocniejszy przytup, zmiana intonacji lub barwy śpiewu. Koncert unikalny, nie do powtórzenia na dużej scenie z nagłośnieniem dla rozbawionej publiczności.

Koncert Drewa był jak zwykle niezwykle ciekawy, ale niestety pozbawiony "hitów" znanych z ich nagrań. Pamiętając poprzedni lubelski koncert tej grupy można nawet powiedzieć, że zespół tym razem się nie rozkręcił. Odziani w swoje proste, ale "rasowe" chłopskie stroje, charakterystyczni z wyglądu, śpiewacy Drewa jak zwykle nawiązali dobry kontakt z publicznością i ze swobodą zastępowali się w głosach, kiedy okazało się, że piosenka zaczęta została za wysoko. Najciekawsze były pieśni z Połtawszczyzny, w których chór śpiewał wprost monumentalną ścianą dźwięku, wieloma skomplikowanymi głosami, które nam wydają się nie do zapamiętania, wykonując przy tym karkołomne równoległe zejścia w dół, chyba bardzo charakterystyczne dla tego regionu. Ciarki chodziły po plecach.

Zespół Drewo jest klasykiem muzyki archaicznej i sztuki chóralnego śpiewu ukraińskiego, a także wzorem, jak zachowywać tradycyjne wartości ludowych śpiewów. Na początku swego istnienia Drewo zgłębiało styl śpiewaczy Polesia Kijowskiego, które po 1986 roku zostało włączone do "zony czarnobylskiej". Ten przykład ilustruje jak ważna jest praca wykonywana przez zespoły i organizacje takie jak Drewo i Fundacja "Muzyka Kresów". Może to banał, ale na naszych oczach, nieuchronnie wraz ze śmiercią starych ludzi odchodzą stulecia przekazywanej z pokolenia na pokolenie tradycji. Dla naszych czasów najbardziej charakterystyczna jest zmiana. Być może tylko dzięki takim działaniom w przyszłości dzieci nie będą musiały szukać znaczenia słowa "tradycja" w słownikach wyrazów obcych.

Russkaja Muzyka pokazała repertuar o wiele bardziej zróżnicowany i żywy - żeby nie powiedzieć "popularny" - niż Trys Keturiose i Drewo. Trzech mężczyzn i trzy kobiety ubranych w historyczne stroje świąteczne chłopów Południowej Rosji i Kozaków podbiły publiczność już pierwszymi piosenkami z pogranicza rosyjsko-ukraińskiego. Była gra na bezotworowych piszczałkach (taka sama jak w Sopocie u Farlanders!) i śpiew przypominający świergot ptaków, który tę grę naśladował. Było porównanie tej samej pieśni wykonywanej tradycyjnie osobno przez mężczyzn i osobno przez kobiety. Była prezentacja technik śpiewu różnych grup Kozaków, gra na zwykłym garnku, który świetnie imitował kaukazki bębenek i były wreszcie ciekawe wstępy poprzedzające każdą piosenkę.

Podsumowując trzeba podkreślić, że organizatorom Festiwalu udało się stworzyć przestrzeń, w której możliwy był bliski kontakt publiczności z muzykami, muzyką i kulturą, która za nią stoi. Mają oni ambicję wskrzesić świadomość tradycji oraz umiejętności tradycyjnego śpiewu wśród Polaków i dzielić się tym bogactwem z Zachodem. Są to cele bardzo ważne, ambitne, ale jak pokazał I Międzynarodowy Festiwal Najstarsze Pieśni Europy - realne.

Skrót artykułu: 

">

"Najstarsze świadectwa kultury muzycznej, jakie zachowały się do dziś w naszej części Europy, w tym na Lubelszczyźnie, są najstarszymi świadectwami muzyki europejskiej w ogóle" - czytamy we wstępie do folderu I Międzynarodowego Festiwalu Najstarsze Pieśni Europy, który odbył się w Lublinie w dniach 29-30 października.

Dział: 

Dodaj komentarz!