Fenomen

Ethno Trio Troitsa

Recenzja płyty „Zhuravy” Ethno Trio Triotsa niech będzie tylko pretekstem do napisania o całym zjawisku muzycznym, jakim jest białoruskie etno-trio Trojca i jej lider Iwan Kirczuk.

Zespół istnieje od 1995 roku. Nagrał dwa krążki: „Troitsa” (1998) i „Zhuravy” (2001), a Kirczuk dodatkowo płytę solową „Heritage of the Lost Villages” (z towarzyszeniem muzyków, 2001), wszystkie w PAN Records, w Holandii. Muzycy byli w Polsce tylko dwa razy – w Lublinie, na Mikołajkach Folkowych w 1998 i Nocy Świętojańskiej w 2001. Jest to zdumiewający przypadek, biorąc pod uwagę atrakcyjność białoruskiej muzyki ludowej, jakość jej opracowań przez Trojcę i karierę, jaką w międzyczasie zrobiły w Polsce dwa inne zespoły z tego kraju: Kriwi i Juria (pisownia eksportowa: U’ria).

Białoruski folklor muzyczny jest piękny i jeszcze u nas nieosłuchany, tak jak na przykład ukraiński. To oryginalna maniera śpiewu na gardle z charakterystycznymi ozdobnikami, miła dla ucha gwara, obrzędy tchnące „dawnymi czasami” oraz archaiczne instrumenty i melodie. Kriwi i Juria, choć uważane ogólnie za folkowe, nie wchodzą zbyt głęboko w te obszary odbijając raczej w mityczną, a wręcz fantastyczną, przeszłość poleskich bagien, świat brzmień elektrycznych i progresywnych. W porównaniu z tymi dwoma zespołami twórczość Trojcy jest jak chrupiący chleb z dopiero co ubitym masłem.

Zespół gra wyłącznie na instrumentach akustycznych. Pozwala to łączyć w jedną brzmieniową tkaninę akompaniament instrumentów współczesnych, które dają mocną, sprężystą osnowę, i dawnych, które decydują o bogactwie i kolorze wzoru. Podstawę stanowi gitara (6 i 12 strun) i autorski mały zestaw bębnowy (kocioł, bongosy, werbel, talerze) z szeroką gamą perkusjonaliów (m.in. kołatki, grzechotki, dzwonki, darabuka). W sumie niewiele, ale podobno płyta „Paraniod” Black Sabath również została nagrana na podstawowym zestawie.

Dodatkowe partie harmoniczno-rytmiczne i solówki grają dęte i strunowe instrumenty ludowe (m.in. domra, cytra, smyk, lira korbowa, okaryna, fujarka, instr. stroikowe). Śpiew – wokal prowadzący Kirczuka, i głos towarzyszący jest w muzyce Trojcy najważniejszy, ale pozostaje w równowadze z akompaniamentem. Tak więc każdy znajdzie tu coś dla siebie i nie powinien być zawiedziony.

Gitara akustyczna gra z temperamentem. Najczęściej mocno szarpana i raptownie wytłumiana kładzie soczyste, zdecydowane riffy jak w „Dobry Vechar”1 lub „Prykriaknula”, choć nieobce są jej też flażolety, liryczne arpeggia, gra na wytłumionych strunach i „naparzanie” otwartymi akordami jak w „Kalince”. Z wyraźną swobodą udziwnia akompaniament jak w „Oi Boru Moi” i wchodzi na partie solowe jak „Nia Ddaiy”, gdzie na przykład pobrzmiewa klimatem dylanowskiej ścieżki do „Pat Garrett and Billy the Kid”.

Perkusja gra rzetelną, energetyczną podstawę urozmaiconą przejściami, podbiciami i dość złożonymi czasem sekwencjami dźwięków. Ma w sobie dużo poczucia humoru i inwencji. Bębenki, uderzane miękkimi pałkami, miotełkami lub dłońmi brzmią selektywnie pozwalając na różnicowanie dynamiki i zabawę barwą. W zespole zwraca uwagę brak stopy, której funkcję przejął podłużny kociołek. Jego dźwięk daje schodzące w dół wybrzmienie, coś jakby dyskretny zjazd na bezprogowym basie. Akompaniament gitary i perkusji jest dość nowoczesny. Gdyby tę samą muzykę opracować na gitarę elektryczną, pełny zestaw perkusyjny i bas (którego nawiasem mówiąc w zespole nie ma i co w ogóle nie przeszkadza), wyszedłby ostry rock według najlepszych wzorców. To się czuje również na koncertach.

Śpiew Kirczuka na podstawowym „biegu” przywodzi na myśl bełkotliwe zaklęcia jakiegoś uzdrawiacza z tajgi – jest to niski, nieco chrapliwy, płynący gdzieś z głębi baryton („Kamiannaia Pechanka”). Czasem nawet zdaje się – jak w „Oi Paidu” – że wydobywa się on z wysiłkiem, ale o czymś przeciwnym świadczą dłuższe nuty brane lekko z łagodnym wibrato charakterystycznym dla tych, którzy potrafią śpiewać. Zresztą, w dalszej części jeszcze tego samego utworu głos Kirczuka ukazuje całą swoją moc, zwrotność, ekspresję i możliwości barwowe, które słuchacz odkrywa na nowo w każdej kolejnej piosence. Bardzo dobrze uzupełnia się z nim drugi wokal, gitarzysty Jurija Dmitrijewa. Wyższy, bardziej chłopięcy, jaśniejszy, ale równie elastyczny, i jak najbardziej białoruski, dotrzymuje kroku głosowi prowadzącemu, stanowiąc dla niego miły dla ucha kontrapunkt.

Śpiewy Trojcy wręcz iskrzą się od różnych efektów, manier i technik. Do ich szczegółowego opisu trzeba by specjalisty. Czego tam nie ma! Zaśpiewy, skandowanie, zawodzenie, wrzaski, okrzyki, stęknięcia, mruknięcia i mormoranda! A wszystko to umieszczone na swoich miejscach w strukturze każdego utworu. Słowem, jest to jeden z najlepszych przykładów urozmaiconego i przemyślanego użycia ludzkiego głosu, jaki da się znaleźć w muzyce w ogóle. Można śmiało powiedzieć, że w wykonaniu Trojcy białoruski śpiew na gardle stał się pełnoprawnym środkiem wyrazu nowoczesnej sztuki wokalnej.

Bardzo dużo dzieje się w aranżacjach, zarówno piosenek dynamicznych, jak i tych refleksyjnych i nastrojowych. W zasadzie do każdej z nich można by dołączyć oddzielny opis. Często zdarzają się zagęszczenia lub podkreślenia rytmu, co daje wrażenia zmiany biegu i świeżego podmuchu, który pcha piosenkę do przodu („Pozhnia”). Poszczególne instrumenty i śpiewy zachowują się względem siebie bardzo czujnie. Współpracują cały czas, uzupełniając się i ustępując sobie miejsca. Inaczej niż w klasycznej muzyce ludowej frazy nie układają się we zwrotki i refreny, ale często oddzielone są od siebie jak w muzyce współczesnej. Aranżacje Trojcy zasługują zresztą na dłuższy komentarz, ponieważ zespół potrafi doskonale operować dynamiką i nastrojem. Każda piosenka nabudowuje się według zdyscyplinowanego schematu. Najczęściej zaczyna się od cichej i rytmicznej partii, np. patyczków trzcinowych cykających jak zegarek („Dobry Vechar”), wytłumionych strun („Nia Ddaiy”, „Kalinka”) czy dzwonków („Oi Paidu...”). Na tym tle pojawiają się kolejne instrumenty, które szybko nawiązują ze sobą jakiś kontakt. Taki wstęp usposabia ucho do słuchania, budzi wyobraźnię i wyznacza minimum dynamiczne nieco tylko ponad poziomem ciszy, dzięki czemu piosenka ma mnóstwo miejsca do rozwoju, które zwykle skwapliwie wykorzystuje.

Przypomina to trochę omiatanie snopem światła wnętrza jaskini albo lasu. Można by pomyśleć, że otacza nas zamknięta ciemność–cisza. Poszczególne dźwięki wydobywają jednak z niej fragmenty kształtów ukazując, jak przestronna jest w rzeczywistości przestrzeń, w której jesteśmy. Nie pomagają w tym żadne sztuczne pogłosy, najwyżej naturalne echo cytry bądź wybrzmienie gongu, bębna czy gitary. Poza tym – wyjątkowa selektywność. To zupełnie inne podejście do muzyki niż w przypadku elektrycznych zespołów pop-folkowych czy nawet grup z kręgu teatru dźwięku. Szukając analogii raczej trzeba by tu wskazać na twórczość Józefa i Joszki Brodów.

Każda z piętnastu piosenek rozwija się ze swobodą i spokojem, korzystając z czasu, bez pośpiechu. Ta pozornie banalna umiejętność jest rzadkością. Charakteryzuje ona te zespoły, które nad czasem panują i żyją z nim w przyjaźni. Posiada ją recytujący aktor, który nie tylko musi umieć wymawiać słowa, ale również milczeć. Czasem zdarza się tak, że pauza po wypowiedzianej kwestii nie jest pustką, ale miejscem w której słowo dopiero pęcznieje znaczeniem, dociera do słuchacza. Kiedy indziej zaś, słowo po pauzie działa niejako wstecz powołując ją dopiero do życia i sprawiając, że jeszcze kilka chwil później odczuwamy jej powidok.

Takie to „cuda” zdarzają się w teatrze, który obejmuje widza własną przestrzenią i właśnie w muzyce Trojcy. Jest ona bowiem bardzo teatralna. Przewijające się w piosenkach partie instrumentalne i wokalne są jak aktorzy, którzy rozmawiają ze sobą, wchodzą i wychodzą wciągając nas w akcję przedstawienia. Warto przy tym zauważyć, że muzycy nie boją się kontrastów i demonstracyjnego wręcz wprowadzania dźwięków archaicznych, jak w „Dobrye Tomu”, kiedy na tle uderzanego miotełkami werbla i gitary pojawia się minimalistyczna solówka na stroikowej słomce. Minimalizm jest na pewno jednym z sekretów muzyki zespołu. Dobrze wyeksponowane proste solo na drumli, jak w „Oi Boru Moi” trzyma w napięciu nie mniej niż wirtuozerski popis. Klimat ten Trojca zachowuje również na koncertach. Przypominają one muzyczne misteria z Kirczukiem jako głównym „szamanem” siedzącym po środku.

Iwan Kirczuk, z wykształcenia dyrygent chóru i „pracownik kultury” swoje podyplomowe studia odbył w Białoruskim Instytucie Sztuki, Etnografii i Folkloru Białoruskiej Akademii Nauk. Specjalizacja: folklor. Potem przez 15 lat był kierownikiem Sekcji Rytuałów i Folkloru Mińskiego Studium Sztuki. W tym czasie opracował około trzydziestu rekonstrukcji zwyczajów i świąt ludowych oraz założył i kierował kilkoma laboratoriami edukacyjnymi i grupami folklorystycznymi („Pradviesnie”, Bliskavica”, Dabradzieji”, „Dziva”). W swojej pracy Kirczuk korzysta z nagrań archiwalnych i zebranych samodzielnie podczas ekspedycji, dzięki którym udało mu się również zgromadzić unikalne kolekcje strojów, przedmiotów domowego użytku, instrumentów i masek obrzędowych. Zna blisko 600 pieśni, a jako wykładowca kultury ludowej potrafi wybrać te najciekawsze (na swojej solowej płycie nagrał ich 33, każda inna i prezentująca inny pomysł aranżacyjny).

Zainteresowania lidera Trojcy muzyką, obrzędem i edukacją znalazły wyraz w pracy teatralnej. Przyczynił się on do wskrzeszenia XVI-wiecznego białoruskiego teatru kukiełkowego „Batlejka”, a jako wicedyrektor Narodowego Centrum Pracy Twórczej Dzieci i Młodzieży prowadził teatr, w którym dzieci i młodzież od 4 do 15 lat mieli zajęcia razem ze znanymi rękodzielnikami w wieku ich dziadków. Teatr ów pracował na polu „aranżacji autentycznego folkloru z elementami współczesnej plastyki i muzyki rockowej”. Tam też zaczęła swoją działalność Trojca, która do 1998 roku koncertowała już w 13 krajach. W międzyczasie Kirczuk wykładał etnologię i folklor na Białoruskim Państwowym Uniwersytecie Pedagogicznym, a za swoje projekty dostał nagrody Fundacji Sorosa i Forda.

Ta krótka historia „dorobku” Iwana Kirczuka wiele wyjaśnia co do genezy i merytorycznej podbudowy muzyki Trojcy oraz zasadności niektórych spostrzeżeń na jej temat. Są muzyki, o których można napisać niewiele i takie, o których można dużo. Świadczy to na pewno o preferencjach autora i jego sposobie słuchania, ale nie tylko. Obiektywnie rzecz biorąc, im muzyka jest bardziej zakorzeniona poza samą muzyką, im więcej różnorodnych zainteresowań i wątków znajduje w niej swój wyraz, tym więcej znaczeń jest w niej zakodowanych i tym więcej skojarzeń może wzbudzić w słuchaczu. Przykładem świadomości takich „dodatkowych wymiarów” muzyki jest zamieszczanie we wkładce do CD opisów do piosenek, szczególnie, jeżeli są one związane z różnymi zwyczajami. Na płycie Trojcy są tylko cztery piosenki „liryczno-rozrywkowe”. Reszta związana jest z obrzędami: jedna z kolędowaniem, jedna z kupalnocką, jedna z wieczorkami (młodzieżowe zimowe posiady), a osiem z weselem. Niby nic, a jednak zupełnie inaczej patrzy się na muzykę-muzykę, a inaczej na muzykę-życie, czyli muzykę związaną z ważnymi momentami życia osób i społeczności. Muzyka jest jedyną pamiątką po tych momentach, jedynym świadectwem, że istniał kiedyś świat inny, świat może mniej „nowoczesny” i „atrakcyjny”, ale może bardziej ludzki.

Trojca nie odtwarza folkloru, lecz wykorzystuje unikalną niszę stylistyczną, w której udaje się harmonijnie łączyć nowoczesność z tradycją i szacunkiem dla żywego dźwięku stwarzając nową, oryginalną jakość, nowy idiom muzyczny. Tajemnicą grupy jest to, że poprzez nowoczesne brzmienie udaje się jej ukazać zakamarki kultury archaicznej wydobywając z nich jednocześnie – co rzadkie – całą jej głębię i żywiołowość. Trojca, jako jeden z niewielu zespołów, na kanwie folkloru snuje swoją własną opowieść, własną bajkę, ale jednocześnie „historię prawdziwą”, której stajemy się mimowolnymi bohaterami. Możemy nie zrozumieć jej słów, ale na pewno intensywnie ją przeżyjemy.

1Tytuły wszystkich utworów zostały podane w transkrypcji angielskiej, jak na płycie. Niektóre z nich można usłyszeć na stronach: www.tnn.lublin.pl/noc/2001/troitsa.html, a więcej informacji na: www.troitsa.de


Ethno Trio Troitsa, Zhuravy, PAN Records 2001.
Skrót artykułu: 

p>Recenzja płyty „Zhuravy” Ethno Trio Triotsa niech będzie tylko pretekstem do napisania o całym zjawisku muzycznym, jakim jest białoruskie etno-trio Trojca i jej lider Iwan Kirczuk.

Zespół istnieje od 1995 roku. Nagrał dwa krążki: „Troitsa” (1998) i „Zhuravy” (2001), a Kirczuk dodatkowo płytę solową „Heritage of the Lost Villages” (z towarzyszeniem muzyków, 2001), wszystkie w PAN Records, w Holandii. Muzycy byli w Polsce tylko dwa razy – w Lublinie, na Mikołajkach Folkowych w 1998 i Nocy Świętojańskiej w 2001. Jest to zdumiewający przypadek, biorąc pod uwagę atrakcyjność białoruskiej muzyki ludowej, jakość jej opracowań przez Trojcę i karierę, jaką w międzyczasie zrobiły w Polsce dwa inne zespoły z tego kraju: Kriwi i Juria (pisownia eksportowa: U’ria).

Białoruski folklor muzyczny jest piękny i jeszcze u nas nieosłuchany, tak jak na przykład ukraiński. To oryginalna maniera śpiewu na gardle z charakterystycznymi ozdobnikami, miła dla ucha gwara, obrzędy tchnące „dawnymi czasami” oraz archaiczne instrumenty i melodie. Kriwi i Juria, choć uważane ogólnie za folkowe, nie wchodzą zbyt głęboko w te obszary odbijając raczej w mityczną, a wręcz fantastyczną, przeszłość poleskich bagien, świat brzmień elektrycznych i progresywnych. W porównaniu z tymi dwoma zespołami twórczość Trojcy jest jak chrupiący chleb z dopiero co ubitym masłem.

Dział: 

Dodaj komentarz!