Etniczne Inspiracje

Wielbiciele muzyki etnicznej nie powinni byli przeoczyć tego wydarzenia! W dniach 14-17 listopada w Domu Kultury Rakowiec w Warszawie odbył się festiwal Etniczne Inspiracje. Dyrektorką programową, tak jak przy ubiegłorocznych Bałkańskich Inspiracjach, została Anita Szaboova. I trzeba przyznać, że udało jej się stworzyć fenomenalny program festiwalu. Motywem przewodnim tegorocznej edycji były Etniczne Fuzje. W zasadzie wszystkie zespoły występujące podczas Etnicznych Inspiracji wkomponowały się idealnie w towarzyszący wydarzeniu wątek.

Zespołem, który miałem okazję usłyszeć pierwszego dnia festiwalu była dziewięcioosobowa grupa Naxos. W jej skład wchodzą muzycy greccy, syryjscy, jemeńscy oraz polscy. Naxos dał niezwykły popis tego, co można nazwać "etniczną fuzją". Mieszanka, jaką udało się stworzyć muzykom z całego obszaru śródziemnomorskiego, dała niezwykły efekt. Milo Kurtisa znają wszyscy: bywalcy Warszawskiej Jesieni, słuchacze muzyki rozrywkowej, fani jego twórczości jazzowej oraz zapaleńcy znający jego działalność z pogranicza etno i folku. Wszystkie te elementy jego aktywności udało się połączyć podczas jednego koncertu. Wydawałoby się, że poszczególne partie instrumentów miały ze sobą niewiele wspólnego: skale żydowskie ogrywane przez Wojciecha Czaplińskiego połączone z rockowo jazzowymi riffami gitarowymi Apostolisa Anthimosa oraz z afrykańskimi rytmami Adeba Chamouna tworzyły niecodzienną fuzję. I aż trudno było uwierzyć, że taki estetyczny miszmasz mógł stworzyć tak spójny przekaz. Mam wrażenie, że jeśli usłyszałbym każdy kolejny instrument oddzielnie, nie byłbym w stanie wyobrazić sobie wszystkich razem jako brzmiącą harmonię. Kurtisowi się to udało. To było zauważalne także wśród odbiorców - z jednej strony nabożne skupienie, kiedy Kurtis inicjował asemantycznie kolejne utwory i wprowadzał nastrój naznaczony mistycyzmem (nieliczni klaszczący po śpiewach inicjalnych szybko się mitygowali), z drugiej praca organiczna całego zespołu, który swą witalnością porywał publiczność do żywiołowych reakcji. Rzadko zdarza się zobaczyć tak pełny i uniwersalny koncert, w którym każdy odbiorca odnajdzie odbicie swoich własnych sympatii muzycznych i artystycznych.

Drugi dzień festiwalu przyciągnął liczną widownię. Dodatkowe krzesła latały nad głowami, a i tak część widzów koncert spędziła tłocząc się na tyłach sali. Nie było to problemem, bo muzyka zaserwowana tego wieczoru przepełniała ciało i umysł tak, że większość z trudem wytrzymywała nie podrywając się z krzesła ani razu. Był to wieczór duetów damsko-męskich. Kobieta o niebiańskim głosie - Agata Siemaszko i rewelacyjny gitarzysta Kuba "Bobas" Wilk pojawili się na scenie, a wraz z nimi pojawiła się chemia, która od początku odurzyła publiczność. W tym miejscu zwrócę uwagę na subtelną i szczerą konferansjerkę artystów, która dodatkowo wzmocniła występ. Dobrze, ale co grali? W skrócie duet zabrał słuchaczy do krainy jazzu i ludowej muzyki Romów karpackich. Współpracę rozpoczęli w roku 2010. W kwietniu 2013 wydali płytę "Ogień i woda", którą to zaprezentowali w całości na Etnicznych Inspiracjach. Na repertuar składają się pieśni romskie, tradycyjne pieśni krajów Łuku Karpat oraz autorskie kompozycje obojga muzyków. Agata Siemaszko śpiewała w zespołach podhalańskich, grała na basach u Krzysztofa Trebuni, inspiruje się przede wszystkim muzyką tradycyjną Europy Środkowo-Wschodniej i folklorem romskim. Kuba "Bobas" Wilk gra głównie jazz i funk, nie przeszkadza mu to jednak w otwieraniu się na inne, często bardzo odległe stylistycznie gatunki. Wydawać by się mogło, że jazz nie idzie w parze z romskimi pieśniami. W interpretacji tej dwójki brzmiało to tak, że można by się pokusić o pytanie czy może jazz nie urodził się gdzieś w Karpatach? Genialny feeling i barwa wokalistki oraz charakterystyczne dla cygańskich śpiewaczek wokalizy zabierały nas z dusznej sali gdzieś na tatrzańskie hale, gdzieś, gdzie czuliśmy wolność. Między muzykami istniało niezwykłe porozumienie i uzupełnienie. Co tu dużo mówić - była to improwizacja bez skuch.

W czasie przerwy na scenie rozkładał się kolejny duet. Pierwsza myśl - będzie inaczej, druga myśl - tej Pani nie trzeba przedstawiać. Koncert Karoliny Cichej, której wydawnictwo zrealizowane przy współpracy z Bartem Pałygą właśnie ukazało się na rynku, rozpoczął się niepozornie - artyści grali zza kulis. Dopiero przy drugim kawałku objawili się widzom. Nie schodzący z ust artystów szeroki uśmiech i konferansjerka bijąca na głowę Piotra Bałtroczyka od razu wprowadziły w dobry, wiosenny nastrój. Ale najważniejsza jest przecież muzyka. W tej materii duet spełniał wszystkie marzenia. Otrzymaliśmy niezwykły kolaż muzyczny i tekstowy. Płyta "W dziewięciu językach" to projekt prezentujący pieśni z dziewięciu kręgów nie tyle kulturowych (choć czasem też), ile językowych. Można rzec, że to płyta lingwistyczna. Zawiera pieśni znane i nieznane, wesołe i nostalgiczne w językach tureckim, rosyjskim, ukraińskim, tatarskim, jidysz, polskim i jeszcze kilku innych. Sama Cicha najlepiej wspomina tę część pracy nad płytą kiedy spotykała się z ludźmi używającymi danego języka i od nich uczyła się wymowy, znaczeń i treści. Muzycznie łączą się tu brzmienia syntezatorów, perkusji elektronicznej, akordeonu i wiolonczeli. Od czasu do czasu pojawia się drumla i śpiew alikwotowy. Imponująca jest ta różnorodność, w której wszystko do siebie pasuje. Nie da się pominąć kwestii świetnego, zamkniętego i dopracowanego show. Koncert miał wyraźne ramy, fantastyczne rozwiązania oświetleniowe umożliwiały skupienie się na wykonaniu, no i te pióra... Polecam gorąco przesłuchanie płyty Karoliny Cichej i Barta Pałygi, przesłuchanie wielokrotne.

Ostatni dzień festiwalu zdecydowanie należał do duetu MAK - Megitza & Andreas Kapsalis. Duet złożony z pochodzącej z Zakopanego kontrabasistki i wokalistki Małgorzaty Babiarz oraz amerykańsko-greckiego gitarzysty Andreasa Kapsalisa dał niesamowity popis warsztatu wykonawczego oraz świetnych aranżacji polskiej, słowackiej oraz amerykańskiej muzyki ludowej i folkowej. To połączenie stworzyło niezwykle energiczną mieszankę różnych nurtów. Informacja zawarta w programie festiwalu mówi wszystko o nastroju panującym na koncercie: "O sukcesie projektu zadecydował nie tylko talent i warsztat artystyczny (…), ale [również] wyjątkowy sposób, w jaki artyści traktują swoich słuchaczy". Tak też było - nie dość, że zespół pomimo niewielkiego składu brzmiał jakby na scenie było przynajmniej pięcioro muzyków (duża w tym zasługa gitarzysty, który dzięki doskonałej technice gry tappingiem tworzył nałożone na siebie dwie lub trzy linie melodyczne, dodatkowo wykorzystując pudło gitary jako instrument perkusyjny), to dodatkowo wokalistka zwracająca się bezpośrednio do publiczności (ach! - żeby taka konferansjerka występowała w innych zespołach...) porywała do wspólnego śpiewania (i nikt się nie wyłamał!), wzbogacała przerwy pomiędzy kolejnymi utworami - historiami, które inspirowały duet przy komponowaniu oraz opowieściami o stronach rodzinnych Megitzy i Kapsalisa.

Muzycznie odbiorca ponownie miał do czynienia z wysmakowaną syntezą nurtów rodzimych dla artystów. Można było usłyszeć zaśpiewy ze słowackich Tatr, polskie pieśni góralskie oraz kołysankę przywołującą na myśl amerykańskie utwory country i folk. Cechą wspólną wszystkich utworów była ich motoryczność. MAK nie dawał odpocząć słuchaczom, nawet kołysanka skomponowana przez gitarzystę po krótkiej powolnej introdukcji przerodziła się w żywiołowy motyw, przy którym trudno byłoby zasnąć narkoleptykowi. Nie dziwi zatem fakt, że zespół koncertuje na całym świecie, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych oraz w Europie, chociażby podczas Montreaux Jazz Festival w Szwajcarii. Każdemu, kto kocha radość płynącą z muzyki serdecznie polecam!

Burjan, który zamykał tegoroczny festiwal Etniczne Inspiracje był niestety łyżką dziegciu włożoną do beczki miodu. Niestety, ani nie wpisał się w motyw przewodni, jakim były muzyczne fuzje (co oczywiście nie jest zarzutem), ani nie wzbił się na poziom artystów występujących wcześniej. Tu pozwolę sobie na osobiste wynurzenie. Od pewnego czasu mam nieodparte wrażenie, że niektórym muzykom wydaje się, że jeśli wezmą do rąk instrument, na którym nie można nauczyć się grać w szkole muzycznej, lub nie jest typowy dla bandu rockowego i zaśpiewają w tercjach, to bez problemu wpiszą się nurt etno. I takie właśnie wrażenie odczułem w przypadku koncertu Burjan. Brakowało im ciekawego pomysłu, dobrego warsztatu i energii, która towarzyszyła całemu festiwalowi. Dało się to również odczuć wśród publiczności oszczędnej w oklaskach i aplauzie. Kompozycyjnie utwory trąciły momentami banałem i wtórnością, intonacja wokalistek pozostawiała często wiele do życzenia, a perkusista grał sobie a muzom. Jedyne co zwracało uwagę to akordeonista, który, zdaje się, rzeczywiście potrafił przełożyć inspiracje ludowe na współczesną formę. Problem w tym, że trzeba było bardzo się wsłuchać, aby usłyszeć co gra.

Cały festiwal okazał się świetnym przedsięwzięciem, za które należy podziękować organizatorom. Jest tylko jedna rzecz, która mi w niewielkim stopniu przeszkadzała - wszystkie miejsca były siedzące. A podczas większości koncertów, których mogłem wysłuchać, miałem ogromną chęć wstać i zatańczyć. Pomimo tej niewielkiej przeszkody mogę z całą stanowczością stwierdzić - Szanowni Państwo, za rok na Etniczne Inspiracje marsz! Takich okazji szkoda przepuszczać!

Skrót artykułu: 

Wielbiciele muzyki etnicznej nie powinni byli przeoczyć tego wydarzenia! W dniach 14-17 listopada w Domu Kultury Rakowiec w Warszawie odbył się festiwal Etniczne Inspiracje. Dyrektorką programową, tak jak przy ubiegłorocznych Bałkańskich Inspiracjach, została Anita Szaboova. I trzeba przyznać, że udało jej się stworzyć fenomenalny program festiwalu. Motywem przewodnim tegorocznej edycji były Etniczne Fuzje. W zasadzie wszystkie zespoły występujące podczas Etnicznych Inspiracji wkomponowały się idealnie w towarzyszący wydarzeniu wątek.

Dział: 

Dodaj komentarz!