Ethno Punk

albo teoria etnicznej względności

Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, co właściwie znaczy obecnie słowo "etniczny" - że jakaś muzyka jest "etniczna"? Nad sensem tego słowa wypada się zastanowić, ponieważ właśnie ono jest najczęściej używane dla nazwania muzyki inspirowanej folklorem wśród ludzi bezpośrednio z taką muzyką nie związanych. "Etno" - to brzmi dumnie, poważnie, dystyngowanie - nie to co jakiś "folk", nie wiadomo czy Bob Dylan, czy Józef Broda. Nie musisz być od razu "folk" żeby być "etno". Jak jesteś "etno", możesz czytać "Machinę" i oglądać Atomic TV, a jak jesteś "folk" to już zostają tylko "Gadki z Chatki" i "Hulajdusza" na TV Polonia. Mówi się więc o "brzmieniach etno" lub że na jakiejś płycie słychać "etniczne inspiracje". Postanowiłem problem ten rozpatrzeć przy okazji omówienia płyty "Ethno Punk", międzynarodowej składanki współczesnych piosenek o zabarwieniu "etnicznym".

W swojej pracy magisterskiej o folku (GzCh nr 16) Ewa Wróbel przytacza na temat etniczności opinie Jana Pospieszalskiego, redaktora pamiętnego programu "Swojskie klimaty''. Używa on terminu "muzyka etniczna" zamiennie z określeniem "muzyka źródeł", czy "korzeni" na oznaczenie muzyki tradycyjnej danej kultury. Polską muzyką etniczną jest dla niego dawna twórczość polskiej wsi, co jak zauważa Ewa Wróbel jest zgodne z anglo-amerykańskim stosowaniem terminu "ethnic" podkreślającym różnice grup o odmiennym pochodzeniu w ramach zbiorowości wielokulturowych. Autorka pracy zaznacza jednak, że z takim zastosowaniem terminu "muzyka etniczna" polemizuje redaktor Maria Baliszewska, która sugeruje przejęcie terminu z języka francuskiego. Termin "musique ethnique" używany jest dla określenia muzyki elektrycznej i elektronicznej o zabarwieniu etnicznym.

Mamy tu więc do czynienia z dwoma definicjami opartymi na zupełnie różnych założeniach. Rozumienie etniczności przez Jana Pospieszalskiego opiera się na podejściu genetycznym: muzyka jest tym bardziej etniczna im bardziej odnosi się do korzeni, do źródeł. Maria Baliszewska zaś rozumuje w kategoriach estetycznych i muzykologicznych: muzyka etniczna to muzyka współczesna, której podstawą są dźwięki z syntezatora, a w nie dopiero wplecione są motywy źródłowe. I tak na przykład twórczość zespołu Deep Forest i Grzegorza Ciechowskiego z płyty "Oj dadana" według drugiej definicji jest jak najbardziej etniczna, a według pierwszej wcale nie, bo jedynie cytuje motywy etniczne. Gdy się jednak głębiej zastanowić, to muzyka wykorzystująca etniczne cytaty też jest w jakimś sensie "etniczna", a przynajmniej nazwanie jej w ten sposób nie wydaje się błędem i jest zgodne z naszymi intuicjami semantycznymi. I tu właśnie ujawnia się ulotność terminu "etno", który żyje własnym życiem, niezależnym od definicji. Na jego trop naprowadza nas płyta "Ethno Punk".

Ta wydana przez EMI składanka muzyki z różnych stron świata jest swego rodzaju kuriozum, ponieważ ukazuje dość eklektyczny etno-pop (załóżmy, że wiemy co to znaczy) jako twórczość buntowniczą, idącą pod prąd komercji i muzycznych mód. Czy warto przesłuchać tę płytę? Na pewno tak, choć może nie dla czysto estetycznych walorów muzyki. Razem z wkładką stanowi ona bowiem także próbę stworzenia kulturowego manifestu i jest przykładem, jak różnie może być pojmowana "etniczność" w muzyce.

"Kto mógłby przypuszczać, że w grającej szafie globalnej wioski znajdzie się tak dużo piosenek, które brzmią jednakowo?" - pisze autor kompilacji, Gerald Seligman, we wkładce do płyty. "Oczywiście można zauważyć różnice lokalnych stylów (...), ale w ciągu ostatnich kilkunastu lat zbyt wiele rodzajów muzyki uległo wpływom raczej dość mdłego międzynarodowego popu zamieniając się w bezpostaciową masę konserwatywnej papki. (...) Dla wielu zmartwionych tym stanem rzeczy stawało się jasne, że świat muzyczny powoli dzieli się na pozbawione inwencji komercyjne "esperanto" oraz nieustannie zacierające się style miejscowe, znikające z miast i skazane na wegetację co najwyżej w zabitych deskami wioskach. Oto, jednak, na szczęście, pojawiła się reakcja w odwrotnym kierunku. Całe nowe pokolenie muzyków wywodzących się ze środowisk miejskich przerzuca pomost między tradycją lokalną a agresywną muzyką nadawaną przez większość stacji komercyjnych. O zjawisku tym lubię mówić jako o "etno punku", ze względu na jego przesłanie powrotu do korzeni i buntowniczość."

Wypowiedź autora brzmi bardzo zachęcająco, ale niestety trudno ją zrozumieć znając zawartość płyty. Zaskoczeniem może być już pierwszy utwór, który według autora definiuje hipotetyczny gatunek "etno punk". Izraelski wykonawca miesza w nim podobno "dojrzały miejski rock" z różnymi wpływami znad Morza Śródziemnego, głównie arabskimi. Wynikiem tych zabiegów jest muzyka dyskotekowa, owszem, brzmiąca soczyście, ale niestety kojarząca się bardziej z disco-polo niż z punkiem.

Utwór rozpoczyna niby-to śpiew muezzina nawołującego muzułmanów do modlitwy. Do niego dołącza się jednostajny rytm "na raz" (czyli, jak sądzę, ów wspominany kilkakrotnie w "Gadkach" "world beat", rytm disco-polo globalnej wioski). Podstawę harmoniczną tworzą dwie partie gitar elektrycznych; jedna sfuzzowana, druga pobrzękująca jakby trochę z arabska. W sumie jest to europejska muzyka współczesna z domieszką egzotycznych dźwięków, które dają do zrozumienia słuchaczowi, że "to już nie Europa".

Następne dwa kawałki oraz numer szósty (Hiszpania, Grecja, Francja) można zaliczyć do tego samego gatunku - bezpieczna egzotyka, która nie rzuca słuchaczowi estetycznych wyzwań, muzyka nadająca się na festiwal Eurowizji. Utworów tego typu są setki i następne setki można by bez trudu wymyślić. Trzeba tu przyznać, że muzyka z arabskiego kręgu kulturowego bardzo dobrze nadaje się do współczesnych przeróbek. Jest rytmiczna, dla europejskiego ucha trochę "zakręcona" i daje się bezproblemowo uprościć bez podpadania pod zarzut prymitywizmu. Efekty tych przeróbek zwykle są jednak mało ciekawe. Zdarzają się przypadki bardzo interesujących wykonawców (np. Kurd Aydinligm Ahmed Roni), którzy weszli we współczesność nie tracąc nic z bliskowschodniego temperamentu i wielowiekowej tradycji swojej muzyki, ale niestety takich wykonawców nie ma na płycie. Może dlatego, że nie wydała ich żadna znana firma fonograficzna, np. związana bliżej z EMI?

Wśród innych numerów negatywnie wyróżniają się trzy kawałki z domieszką "krwi" celtyckiej. Choć wykorzystane są w nich dudy lub motywy przypominające trochę celtyckie melodie taneczne pozostała część zawartej w nich muzyki jest dość bezkształtna. Jako anegdotę można potraktować to, jak nazywa swoją muzykę jeden z zespołów: "hypnofunkadelic ambient trad acid-croft". Cóż, tak to właśnie brzmi.

Jasnymi punktami na płycie są niewątpliwie utwory znanych już także w Polsce zespołów szwedzkich: Den Fule i Hedningarna. Nie ma co ich opisywać - można spróbować je sobie kupić (są w dystrybucji Folk Time'u). Den Fule to zupełnie "nowa jakość", muzyka czerpiąca pełnymi garściami z jazzu i klimatów szwedzkiej muzyki ludowej, a Hedningarna rzeczywiście często bywa kupowana właśnie przez rasowych polskich "panczurów". Nic dziwnego, trudno znaleźć lepszy podkład do pogowania. Świat brzmień, których nigdzie indziej nie znajdziecie. Dość ciekawie - bo nie ostentacyjnie "etnicznie" - prezentują się także zespoły z Okinawy (Japonia) i z Włoch. Można znaleźć w ich muzyce trochę poczucia humoru i bezkompleksowego podejścia do dźwięków.

Zaskoczeniem jest obecność w kompilacji polskiej grupy Raz Dwa Trzy z utworem "I tak warto żyć". Nie chodzi o to, że zespołowi udało się "wkręcić" na tę płytę, ale że jego muzyka może być odbierana jako "etniczno-punkowa". Raz Dwa Trzy już kilka razy gościli na festiwalach folkowych, ale zawsze ich obecność budziła niejakie zdziwienie. Owszem, na pewno wielu słuchaczy muzyki folkowej słucha tego zespołu i na pewno gra on "pod prąd" komercji, ale przecież jedyne, co w jego muzyce jest "etnicznego" to akustyczne brzmienie. Jeżeli już mówimy o polskim folk-punku, to o wiele lepszym przykładem tego typu twórczości byłyby "3 potocki" De Press. Kto słuchał, ten wie, o co chodzi.

Podsumowując, wydaje mi się, że płyta "Ethno Punk" przede wszystkim uczy pokory. Okazuje się, że wielu jest wykonawców (a potwierdzają to także inne składanki), którzy poszukując oryginalności lub eksperymentując z "tłumaczeniem muzyki ludowej na język współczesnego odbiorcy" (cytat z Orkiestry św. Mikołaja) wchodzą w ślepe uliczki, komponują coś, co nie jest ciekawe ani w kategoriach współczesnej muzyki rozrywkowej, ani w kategoriach folku. Niestety, potwierdza się pogląd, że muzyka - jak każda sztuka - dzieli się na dobrą i złą i sam ukłon w kierunku tradycji nie wystarczy, żeby zrobić coś wartościowego. Utwierdzam się też w przekonaniu, że muzyka Zachodu (chodzi głównie o post-rockowy i post-rokendrolowy mainstream) goni w piętkę. Trudno już jest wymyślić coś nowego, a jeszcze trudniej w tym oceanie produktów muzycznych pozostać sobą i znaleźć dla siebie trafne środki wyrazu.

Powróćmy teraz do zagadnienia "etniczności". Problem leży chyba w tym, że określenie to nie jest obiektywne. Jeżeli jakieś dźwięki kojarzą się komuś z folklorem, to są one dla niego "etniczne" nawet jeżeli sam grający tego nie zauważa. Wszystko więc zależy od indywidualnego osłuchania odbiorcy. Jeżeli siedzi on po uszy w brzmieniach ręcznie wyrabianych bębenków i pasterskich fujarek, to nikt mu nie zaimponuje samym faktem gry na akordeonie (instrumencie, który - nawiasem mówiąc - w niejednym kraju zniszczył tradycję polifonicznego śpiewu i gry na skrzypcach). Jeżeli natomiast słuchacz na co dzień obcuje z dźwiękami syntetycznymi, post-industrial-hypno-acid-ambientowymi, to oczywiście uzna on akordeon za instrument z definicji etniczny, a grę na liściu uzna za objawienie na górze Synaj.

Tak właśnie jest na zgniłym Zachodzie, gdzie "etniczna" może być w zasadzie każda muzyka, która nie czerpie w stu procentach ze współczesnej muzyki rozrywkowej, parę procent poświęcając na ukłon w stronę przeszłości i kultury wiejskiej. Dla rutsowego "bębenkowca" zaś "etniczne" może być tylko to, co siedzi głębiej w folklorze niż on sam: np. ukraiński chór Drewo albo śpiewy Pigmejów, którzy widzieli już trzech białych ludzi, w tym jednego z mikrofonem. Skoro tak jest, to nie ma chyba sensu dyskutować, czy coś jest "etniczne" czy nie - etniczne jest bowiem wszystko to, co wydaje nam się być etniczne pod warunkiem - dodałbym - że nie używamy tego słowa bezmyślnie, że umiemy uzasadnić, dlaczego tak nam się wydaje. Etniczność wydaje się więc cechą względną i uniwersalną, do użytku dla każdego. Każdy może nazwać etnicznym, co mu się podoba i dzięki temu można później porównać swoje gusta i doświadczenie muzyczne z gustami i doświadczeniem innych.

Skrót artykułu: 

Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, co właściwie znaczy obecnie słowo "etniczny" - że jakaś muzyka jest "etniczna"? Nad sensem tego słowa wypada się zastanowić, ponieważ właśnie ono jest najczęściej używane dla nazwania muzyki inspirowanej folklorem wśród ludzi bezpośrednio z taką muzyką nie związanych. "Etno" - to brzmi dumnie, poważnie, dystyngowanie - nie to co jakiś "folk", nie wiadomo czy Bob Dylan, czy Józef Broda. Nie musisz być od razu "folk" żeby być "etno". Jak jesteś "etno", możesz czytać "Machinę" i oglądać Atomic TV, a jak jesteś "folk" to już zostają tylko "Gadki z Chatki" i "Hulajdusza" na TV Polonia. Mówi się więc o "brzmieniach etno" lub że na jakiejś płycie słychać "etniczne inspiracje". Postanowiłem problem ten rozpatrzeć przy okazji omówienia płyty "Ethno Punk", międzynarodowej składanki współczesnych piosenek o zabarwieniu "etnicznym".

Dział: 

Dodaj komentarz!