Dworskie dożynki w Lublinie

– Jesteśmy dzisiaj świadkami starego obrzędu dożynkowego, który był związany z zakończeniem żniw. Najważniejszym punktem tej uroczystości było wręczenie wieńców dożynkowych gospodarzowi lub dziedzicowi, poprzedzające wspólną zabawę mieszkańców dworu, żniwiarzy i mieszkańców wsi.
Powyższe słowa, jak co roku, zawsze w drugiej połowie sierpnia, i tym razem wybrzmiały w Muzeum Wsi Lubelskiej w czasie inscenizacji dożynek dworskich. Na tle innych pokazów, odbywających się w tym, popularnym wśród zwiedzających, skansenie, ten jest szczególny. Odwołuje się bowiem do bardzo konkretnych postaci i ich osobistej historii, nie tylko do ogólnej sfery wiejskiej obyczajowości, związanej z sezonowymi pracami. Uczestnik wydarzenia doświadcza związku z przeszłością terenu, na którym jest położone nasze muzeum, ponieważ do 1944 roku znajdował się tam folwark, którego właścicielami była rodzina Krychowskich. Po tamtych czasach pozostało nieco materialnych śladów, takich jak stajnia, wznosząca się na krawędzi doliny Czechówki i w dalszym ciągu użytkowana zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem. Jest brukowana, biegnąca wzdłuż skansenowskiego terenu ul. Agronomiczna i znajdujący się po drugiej stronie dwór, otoczony murowanym parkanem. Tyle materialnej spuścizny – ale jest też pamięć. To właśnie zachowane wspomnienia o ludziach i zwyczajach pozwoliły na stworzenie scenariusza dożynkowej inscenizacji.
Krychowscy spokrewnieni byli z właścicielami Guzówki i Soli – rodziną Kiełczewskich. Potomkowie tych drugich współpracują od lat z Muzeum Wsi Lubelskiej. Dzięki ich wspomnieniom można przywołać nietuzinkową postać Ewy ze Świdzińskich Kiełczewskiej, pani na Soli, obecną na zdjęciu odgrywającym kluczową rolę w skansenowskiej inscenizacji. Wykonano je w latach 40. XX wieku. Widzimy na nim scenę wręczania wieńców dziedziczce – czyli Ewie Kiełczewskiej – oraz jej synowi Tadeuszowi. Wręczającymi są młode dziewczęta – żniwne przodownice. Sytuacja rozgrywa się na ganku dworu, a obok wymienionych wyżej osób widzimy również Zofię Świdzińską – krewną gospodarzy, pana Podkańskiego – rządcę, Jędrusia Kiełczewskiego – wnuka właścicieli majątku oraz dwoje innych dzieci – Bożenkę i Januszka Mościckich, przebywających we dworze gościnnie. Na fotografii widoczne jest krzesło. Zachowało się ono po dziś dzień i corocznie jest wypożyczane skansenowi przez właścicieli, państwa Rzączyńskich, wspomnianych potomków dziedziców na Soli i Guzówce.
Uwagę przyciąga sama forma wieńców. Przyzwyczajeni jesteśmy do pokaźnych konstrukcji, stworzonych z kłosów, kwiatów czy owoców i nierzadko wzbogaconych o motywy figuralne czy napisy. Tutaj zaś widzimy… czapki (chociaż powinno się mówić i pisać: korony) nakładane na głowy Ewy i Tadeusza przez dziewczęta. Wbrew pozorom tego typu wieńce były dość często spotykane na ziemiach polskich, o czym świadczą chociażby stare zdjęcia ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego. W skansenie posłużono się koronami, wykonanymi na wzór dwóch egzemplarzy ze zbiorów muzeum, pochodzących z lat 70. XX wieku.
Kiedy zatem pojawiły się duże, niesione procesyjnie wieńce, które doskonale wszyscy znamy? Na pewno były używane już przed II wojną światową. Widzimy je na zdjęciach z centralnych uroczystości dożynkowych w Spale (organizowanych od 1928 roku), chociaż na dobre rozpowszechniły się już po 1945 roku. Wtedy też zyskały ogromne rozmiary, które powodują, że wieniec musi być niesiony przez kilka osób. W lubelskim skansenie również i taki wieniec jest obecny, z tym że stanowi on odwołanie do zwyczajów z majątku Krychowskich, jak pamiętamy – dawnych właścicieli terenu, na którym ulokowano Muzeum Wsi Lubelskiej. Po zakończeniu inscenizacji jest on wystawiany w dworskiej sieni, gdzie można go oglądać przez kilka kolejnych tygodni.
Wróćmy do naszego zdjęcia. Przedstawiona na nim sytuacja jest odtwarzana w skansenie. Nie zerojedynkowo, bo zamiast postaci matki z synem jest małżeństwo, ale ogólne podobieństwo jest zachowane. Tak, jak na zdjęciu, na oryginalnym krześle stoi butelka wódki (uprzedzając możliwe pytania – w tej roli woda) i pętka kiełbasy, którą dziedzic częstuje rządcę, przybyłego z wiadomością o zakończeniu żniw.
Całość, tak jak w oryginale, kończy się zabawą, do której sygnał dają dziedzic z dziedziczką, tańcząc – odpowiednio – z przodownicą oraz z rządcą. Pozostaje tylko pomyśleć, że w dalszym ciągu mało poznana pozostaje obyczajowość na styku wsi i dworów. Przyzwyczailiśmy się uważać, że te dwa światy żyły własnym życiem – i tak było w istocie. Bywały jednak okazje, kiedy osoby z jednej i drugiej strony wchodziły we wzajemne towarzyskie interakcje – takie jak przy okazji dożynek. Dziedzic przygotowywał dla rolników suty, bynajmniej nie symboliczny, posiłek, w trakcie którego nie mogło zabraknąć tłustego mięsa i alkoholu.
Zapraszamy na kolejne święta i inscenizacje, nie tylko do Muzeum Wsi Lubelskiej, ale i do wszystkich polskich skansenów. Wszędzie odbywają się podobne wydarzenia, przybliżające dawne zwyczaje. Nie tylko edukują one najmłodszych, ale również wywołują wzruszenie u osób starszych, pamiętających dobrze wiejskie realia sprzed kilkudziesięciu i więcej lat.

Agata Witkowska

Sugerowane cytowanie: A. Witkowska, Dworskie dożynki w Lublinie, "Pismo Folkowe" 2022, nr 162 (5), s. 38.

Skrót artykułu: 

– Jesteśmy dzisiaj świadkami starego obrzędu dożynkowego, który był związany z zakończeniem żniw. Najważniejszym punktem tej uroczystości było wręczenie wieńców dożynkowych gospodarzowi lub dziedzicowi, poprzedzające wspólną zabawę mieszkańców dworu, żniwiarzy i mieszkańców wsi.
Powyższe słowa, jak co roku, zawsze w drugiej połowie sierpnia, i tym razem wybrzmiały w Muzeum Wsi Lubelskiej w czasie inscenizacji dożynek dworskich.

Dział: 

Dodaj komentarz!