Dwie irlandzkie odsłony - The Dubliners i Gabha

Pierwszego marca we Wrocławskiej Wytwórni Filmów przy obficie wypełnionej hali, zagrali legendarni, zacni dziadkowie irlandzkiej sceny folkowej The Dubliners. Po raz pierwszy w Polsce - długo jechali do nas, bo kilkadziesiąt lat - ale dojechali.

W roli rozgrzewacza zagrali śląscy Celtowie z jazzowym zacięciem czyli Carrantuohill wspierani przez przepiękne dziewczyny z Reelandii - my jednak oszczędzaliśmy siły witalne na The Dziadków. A ci już, wchodząc na scenę, wzbudzili wielką i spontaniczną radość publiczności. Zaczęli delikatnie, evergreenowo i "songwriterowo" odpowiednio dawkując napięcie oraz co jakiś czas zmieniając klimat, by nie grać zbyt jednostajnie. Dzięki temu albo grał cały zespół, albo banjo'ista Barney "klymatycznie" zapodawał piwno-barowo-klymatyćne solóweczki wokalne, albo panowie Dziadkowie naśladowali rockmanów (łącznie z Angusem z AC/DC) tudzież w dalszej części koncertu rozgrzewając największymi swoimi hiciorami. Mimo prawie dwóch godzin irlandzkiego folku z najwyższej półki wydawało się, że koncert był krótki. Nie zabrakło jednak "Fiddle's Green", "Whiskey in the Jar" czy wykonany wspólnie, m.in. z szanciarzami z Czterech Refów "Wild Rover". Wokalista ujął publiczność łamaną, ale szczerą i radosną polszczyzną, która nie skończyła się na "kocham was" tylko zapodana była całymi zdaniami. W wywiadzie dla RadioWiD-a zapewniali, że jeszcze do nas przyjadą. Oby tak się stało!

Niecałe dwa tygodnie później, już w Warszawie, udałem się do Bradley'a, irlandzkiego pubu będącego integralną częścią jednego z warszawskich luksusowych hoteli w centrum miasta. Swoją drogą ciekawe miejsce, irish pub w klasycznym stylu - choć bez cydru na barze…

Zagrała Gabha, typowo barowy zespół w dobrym słowa znaczeniu. Czterech muzyków :

Barra MacAllister - flet, Padraig O'Neill - skrzypce, Anthony Bools - gitara i wokal oraz Marcin Padre Oracki - bodhran, kości (znany u nas z Rimead) zapodali klimat bardziej jam session z utworami własnymi bazującymi na tradycyjnych irlandzkich kawałkach oraz trochę evergreenowych coverach typu "Wild Rover". Padre bardzo dobrze wpasował się w klimat, bardzo lubię słuchać jak gra na bodhranie - i co ciekawe - wspominał mi przed koncertem, że dobrych bodhranistów wcale nie ma tak wielu w Irlandii a miejscowe kapele uzupełniają braki importem z... Polski!

Koncert był takim właśnie muzycznym cyderkiem - wiadomo, że nie wino z najwyższej półki, ale też ma klimat dlatego, że jest takie a nie inne. "Irlandzka Sesja", czyli na luzie, z humorem, do piwa i znakomicie odstresowująco.

Skrót artykułu: 

Pierwszego marca we Wrocławskiej Wytwórni Filmów przy obficie wypełnionej hali, zagrali legendarni, zacni dziadkowie irlandzkiej sceny folkowej The Dubliners. Po raz pierwszy w Polsce - długo jechali do nas, bo kilkadziesiąt lat - ale dojechali.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!