
Neapol i czyściec to pranie! Odchodząca z tego świata dusza zabiera ze sobą swój grobowy całun – brudny miarą grzechów ziemskiego życia. Teraz ma wieczność na wywabienie plam i przywrócenie mu śnieżnej bieli. Dusze czyśćcowe i mieszkańcy Neapolu nieustannie piorą. Z fascynacją wychodzę na balkon oglądać, co nowego wyprali moi sąsiedzi. Każdego dnia coś, czy świeci słońce, czy pada deszcz. Jeśli pada – korzystają z dobrodziejstwa tworzyw sztucznych – przykrywając je folią. Podejmuję ten rytuał, w moim mieszkaniu jest pralka i włoski proszek, w którego zapachu czuć więcej mydła niż w chemii z Niemiec. Tylko niewrażliwy może nazwać to miasto śmierdzącym i brudnym. Każdego dnia odzyskuje swoją czystość, ulice pachną praniem, a woda spływająca z niego na ulice Neapolu jest jak łzy samej Madonny, które obmywają miasto. Brud jest tylko nic nieznaczącym dodatkiem, muchą, która przysiadła na dojrzałym owocu.
Żywi potrzebują umarłych, umarli żywych. Więzią, która ich łączy, jest nie tyle śmierć, co pogrzeb i powrót do wspólnego wszystkim łona – ziemi. Giambattista Vico łączy ze sobą człowieka, pogrzeb i proch ziemi – homo, humare, humus. Nikogo to nie przeraża, podobnie jak mieszkańców wsi, którzy wyśpiewywali na pogrzebach brutalną prawdę wyrażoną przez Karpińskiego: „Powracasz w ziemię, co twą matką była – teraz cię strawi, niedawno żywiła”.
Najbardziej bezbronni potrzebują pomocy równie słabych – solidarność żyjących i zmarłych, choć przecież ci drudzy żyją wiekuiście. Pozbawione ratunku, modlitwy, wsparcia, opuszczone dusze – anime abbandonate – ukochani mieszkańcy zaświatów i zbiorowej wyobraźni neapolitańczyków. Opiekując się bezimiennymi szczątkami złożonymi na cmentarzyskach Fontanelle i przy kościele Santa Maria delle Anime del Purgatorio ad Arco, zaopatrują w duchowy wikt i opierunek obywateli podziemnego serca miasta. Wydobywają pamięć o nich na powierzchnię. W niewielkich kapliczkach, ni to grotach skalnych przypominających szopkę, ni to niszach, dają im bezpieczne schronienie. W tych dziuplach mnożą się terakotowe figurki, postaci kobiet i mężczyzn, wszystkich stanów i profesji, które teatralnie, jak na operę neapolitańską przystało, wznoszą ręce ku lepszemu życiu. Otulają je ceramiczne płomienie w barwach komponowanych przez dzieci – żółte i czerwone, kwiaty, metalizujące łańcuchy choinkowe i wieczne światełka. Uliczne teatrzyki grozy. Domki dla lalek z eschatonu.
Żebracy na ulicach miasta nie proszą o litość dla siebie, błagają o pieniądze przez pamięć o duszach czyśćcowych. W powszechnej opinii są zresztą im najbliżsi, jednym i drugim nie można odmówić ratunku i ochłody – o tej ostatniej wie każdy, kto zmierzyć się musi z upałem.
Ludowa pobożność nie kategoryzuje – wie, że krew nie woda. Upłynniać się może tylko u zbawcy miasta San Gennaro. Ulicznica potrafi uronić łzę czystą jak w Wielki Piątek, Diego Maradona może być świętym, kokaina przypomina śnieg. Przygarnia zatem kości dawno odarte z ciała, ale otulone duszą. Bezimienne, więc nadaje im imiona. Czyni to, co niegdyś z polecenia Boskiego robił Adam. Zamienia przestrzeń smutku i opuszczenia w dom – bardzo lubi rozwieszać w tych miejscach poliestrowe firanki. Z czułością gładzi capuzzelle, w wyżartych oczodołach zostawia liściki – o powrót zaginionych, o odzyskanie utraconej miłości, o wygraną na loterii. Nędzarze proszą o wszelką obfitość, niekochani o poryw serca, skrzywdzeni o zemstę. Drobne monety to cena spraw najwyższej wagi. Zostawia się je tym, których rodziny nie miały pieniędzy na godny pochówek, więc zgromadzono je w magazynach zapomnianych dusz.
I czeka na kontakt! Najlepiej w poniedziałek! Ten dzień bogini Hekate jest jedynym dniem prawdziwych snów, inne dni tygodnia generują tylko marzenia senne. Opuszczeni-oswojeni przychodzą. Informują, że potrzebne pieniądze znajdują się pośród wykrochmalonych, śnieżnobiałych (a jakże!) prześcieradeł. Zaginiony syn powróci, kochanek szybko odnajdzie zagubiony klucz do serca. Dusze nie boją się prosić o przysługi dla siebie. Na moście zawieszonym między życiem a śmiercią dają konkretne znaki. Musisz tylko znać sennik. Żandarm, karabinier – dusza potrzebuje odwiedzin, czułości, modlitwy i drobnych darów. Jeśli jesteś zbyt daleko, by złożyć wizytę – wynajmujesz którąś z pobożnych kobiet mieszkających w Sanità. Wyspecjalizowane opiekunki pokutujących za drobną opłatą są w stanie dostarczyć wszystko… wszystko, czego dusza zapragnie.
A kiedy tu przychodzisz, a raczej przybywasz, bo wszystko dokonuje się w całkowitym skupieniu, z pobożnym drżeniem, także rąk – to jesteś tu na ich zasadach. Żadnych zdjęć, głośnych rozmów, śmiechu. Wynosisz stąd jedynie poczucie spełnionego obowiązku i nadzieję na wysłuchanie próśb. Tabu objęte są wszystkie rzeczy należące do dusz. Są wystarczająco biedne, byś miał je ogałacać z czegokolwiek. Po dziś dzień krąży po okolicy opowieść o studentach medycyny, którzy w celach naukowych zabrali stąd jedną z czaszek. Wymiar sprawiedliwości zmarłych przez nocne koszmary, poty i kołatania serca szybko doprowadził do powrotu towarzysza wspólnej niedoli. Dusze z mafijną skutecznością potrafią wyrównywać rachunki – in plus et in minus!
Na powierzchni znajdziesz ich artystyczne symulakrum. W dzielnicy San Gregorio Armeno każdy rzemieślnik tworzący figury do szopek ma w swojej ofercie i anime pezzentelle. Pojedyncze i w zestawach, większe, mniejsze, droższe, tańsze, brzydsze, ładniejsze, z oczami szklanymi i bez wyrazu – neapolitański czyściec jest silnie zhierarchizowany. Zabierasz je do domu, ustawiasz na domowym ołtarzyku lub budujesz kapliczkę w przestrzeni miasta, gdziekolwiek, byle pamiętać! Postanawiam kupić parkę, czuję się z tym nieswojo, jakbym wykradał z tropikalnej dżungli dwie barwne papużki. Ale przecież potrzebują ochłody, zatem i ja czuję ulgę. Chłopiec podobny do Diega Maradony? Maradona, we własnej duszy! I jeszcze trzeba mu dobrać kobietę – „niedobrze, żeby mężczyzna był sam” – może rajska zasada sprawdzi się i w purgatorium? Jestem o nich spokojny. Dusze w czyśćcu mogą mnożyć tylko boleści! Biuściasta blondyna, myślę, że może mu się spodobać. Bezwiednie nadaję jej imię – Dalida. Odtąd będą ze sobą, dopóki ich zmartwychwstanie nie rozłączy!
Neapol zna czyściec od kuchni! Zna też od kuchni szopkę, ale osteria bożonarodzeniowej sceny to tylko Kukania, wielkie żarcie czasów mesjańskich, którego próżno było szukać w biednych dzielnicach miasta. Kuchnia biedoty zna czyściec od kuchni, więc serwuje „jajko w czyśćcu cierpiące” – uova in purgatorio, a po neapolitańsku ove ‘mpriatorio. Liczba pojedyncza nie jest tu przypadkiem – związek z opuszczoną duszą jest zawsze silnie spersonalizowany i bardzo osobisty. Skąd nazwa?
Przypomina barwy czyśćcowych upaleń z terakotowych figurek. Czerwony i żółty, jak ogień na wspomnianych rysunkach dzieci. Kiedy jednak wbija się jajko do przygotowanego wcześniej sosu pomidorowego, rozpoczyna się spektakl z czyśćca rodem. Zaczyna furczeć, syczeć, prawie krzyczeć – no wiadomo: „więzień w czyśćcu zatrzymany woła na Jezusa rany - ratuj z ognia moją duszę, bo ja bardzo cierpieć muszę, o Jezu”. Trzeba wykazać się brakiem współczucia i tak długo je trzymać na ogniu, aż się zetnie białko!
Dwie szalotki, trzy ząbki czosnku, garść pietruszki, tyleż bazylii – siekamy i szklimy na oliwie – im dłużej, tym więcej smaku oddadzą. W to wlewamy pulpę pomidorową, solimy, pieprzymy i wbijamy jajka, o których już było. Całość posypujemy bazylią i uwalniamy jajka w czyśćcu cierpiące do nieba w gębie! A potem i opuszczeni-udomowieni, i my requiescant in pace! Amen!
Łukasz Ciemiński
Zobaczyć Neapol i umrzeć… by zaraz potem trafić do czyśćca, który według mnie znajduje się na południowym krańcu zaświatów. Im bliżej, tym głośniej, nasycenie kolorów, zapachy stają się intensywne, a smaki coraz bardziej zaskakują. Czyściec to Neapol w eschatologicznej skali. Raj może być ulokowany w Toskanii, a piekło zapewne gdzieś na północy Europy. Od pierwszych chwil czuję zachwyt – cóż, jestem zatem jednym z tych, którzy będą tu wracać, zatapiając zęby w mięsie miasta, w każdej jego tkance. Dobrowolnie skazuję się na te męki, by jeszcze bardziej zrozumieć siebie. Tak, czyściec to Neapol.