Dun An Doras

Główną atrakcją Festynu Archeologicznego, odbywającego się jesienią zeszłego roku w Biskupinie, był cykl koncertów praskiego zespołu Dun An Doras, najjaśniejszej gwiazdy na czeskiej scenie muzyki celtyckiej.

Mimo niesprzyjających okoliczności (fatalna pogoda, nieobecność flecisty Radvana) sympatyczni Czesi występowali niezmordowanie przez kilka dni, wzbudzając zainteresowanie masowej (bądź co bądź) publiczności. Jest to o tyle ciekawe, że zespół prezentuje najbardziej wysublimowaną odmianę folku celtyckiego, określaną przez niektórych mianem "ceol nua", a przez samych muzyków Dun An Doras - "contemporary celtic music". Nurt ten opiera się z jednej strony na szacunku dla tradycji (co oznacza unikanie takich fajerwerków jak zestaw perkusyjny), z drugiej zaś daleki jest od "skansenu" i nie stroni od twórczego przekształcania tej tradycji. Stąd na przykład jazzowe harmonie i podziały rytmiczne w grze wyśmienitego gitarzysty Petra Kosumberskyego, czy też klasycyzujące wstawki flecisty Radvana. Mówiący świetnie po polsku skrzypek Daniel Malczyk tak podsumowuje tę sytuację: Bardzo wielu ludzi na hasło "muzyka celtycka" wyobraża sobie ludzi w dawnych strojach, z jakimiś dziwnymi bębenkami. A przecież muzyka celtycka to bardzo progresywny nurt i w dodatku międzynarodowy. Ta muzyka żyje już swoim życiem i my też chcemy jakieś parę groszy do tego procesu dorzucić.

Prażanie mają świadomość, że nie urodzili się w hrabstwie Sligo czy Donegal i wiedzą, że nigdy nie będą grać jak ludzie stamtąd. Jednak w porównaniu z zespołami z naszej części Europy mogliby śmiało udawać rdzennie irlandzką kapelę, choćby dzięki świetnej ornamentacji skrzypka Dana i nieprzeciętnym możliwościom wokalnym (i lingwistycznym) subtelnej Katii Garcii, która jako swoje inspiracje wymienia Niamh Parsons, Karan Casey, Sandy Denny, Katherine Mc Phee i Annie Martin. Moim zdaniem "The Queen of Argyll" w ich wykonaniu jest ciekawsza od wersji Silly Wizard.

Podziwiając ten pozbawiony słabych punktów kolektyw cały czas zadawałem sobie pytanie: Jak to jest, że Czesi nie tylko mają piękniejszą niż my stolicę i lepszych piłkarzy, ale też o wiele lepiej funkcjonującą scenę folkową, mimo że mieszkają tuż za miedzą i jest ich cztery razy mniej? W Polsce mamy co prawda kroczące podobnymi co prażanie ścieżkami The Reelium czy choćby dobrze zapowiadający się zespół Danar (jak również bardzo dobrych reprezentantów innych odmian folku), ale w Czechach Dun An Doras to tylko szczyt góry lodowej - przynajmniej z perspektywy naszego kraju, w którym prawie nic nie słychać o tamtejszym wspaniałym i bogatym rynku muzycznym (nie tylko folkowym). Bez świadomości istnienia tego ostatniego ciężko zrozumieć fenomen takich zjawisk jak Dun An Doras czy Jarek Nohavica.

Czy potrafimy w Polsce wyobrazić sobie sukces kogoś takiego jak Nohavica, którego w ojczyźnie słuchają po prostu wszyscy? Jeśli wolno pokusić się o jakieś socjologiczne analizy, to myślę, że kluczowy jest tu "drobnomieszczański" charakter społeczeństwa czeskiego ze wszystkimi tego konsekwencjami - choćby z tradycją rzetelnego rzemiosła. A jeśli rzemiosło, to i wytwórstwo - świetne instrumenty dęte firmy Amati to robota Czechów; czeskie gitary to nie tylko pamiętane u nas z czasów PRL Jolany, ale przede wszystkim akustyki Furch (po instrumenty tej marki przyjeżdżają ponoć muzycy z USA).

W Czechach produkuje się też równie dobre banja, mandoliny, akordeony diatoniczne - u nas ciągle pokutują niepochlebne opinie na temat takich instrumentów i gatunków, w których się je stosuje. Kto w Polsce gra "bluegrass", ba - kto o nim słyszał? Może jakaś garstka zapaleńców. Tymczasem w Czechach gra znakomity zespół Druha Trava. Dan Malczyk z Dun An Doras mówi o nim: To już jest naprawdę klasa. Co roku jadą na tournée do USA, a tamtejszy label Compass Records wydaje ich płyty... W zasadzie eksportują bluegrass z powrotem do Ameryki. Z zespołem współpracuje też Katia Garcia.

Poza tym, ta dobrze rozumiana "drobnomieszczańskość" oznacza specyficzny rodzaj umiaru w sądach i skromność, dzięki której Czesi nie oderwali się tak bardzo od swoich korzeni jak my. Dlatego, jeśli ogląda się na koncertach Jarka Nohavicę grającego wprawnie na (odziedziczonej ponoć po dziadku) heligonce (akordeonie diatonicznym), to nie jest to zjawisko w Czechach aż tak nadzwyczajne i odosobnione.

A Dun An Doras? Właśnie nagrało nowy album "Rua", pierwszy w funkcjonującym od roku nowym składzie. Jego premiera wypadła w św. Patryka (17 marca) w praskim klubie "Palac Akropolis".

Polecam strony internetowe zespołu - www.dunandoras.cz; www.indiesrec.cz.

Skrót artykułu: 

Główną atrakcją Festynu Archeologicznego, odbywającego się jesienią zeszłego roku w Biskupinie, był cykl koncertów praskiego zespołu Dun An Doras, najjaśniejszej gwiazdy na czeskiej scenie muzyki celtyckiej.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!