Deficyt?

[folk a sprawa polska]

„A Włodek Kleszcz i Sławek Gołaszewski / Nadają przez radijo dijo Wędrowców Pieśni” – śpiewają w swej słynnej piosence sprzed dekady „Poland story” Pablopavo i zespół Vavamuffin. Niezwykła ta piosenka jest skrótową historią polskiego reggae i rodzajem hołdu dla jego twórców, promotorów, dobrych duchów. Pomyślałem jednak niedawno, że powyższy cytat mógłby również dużo mówić w kontekście world music / folku.
Wszak i Włodek Kleszcz, i Sławek Gołaszewski mieli niemały wpływ (także na mnie) na to, jak słuchaliśmy muzyki – i jakiej muzyki, z jaką uwagą i świadomością. Oczywiście, nie tylko oni dwaj, ale skoro ich nazwiska padły w hitowej piosence znakomitego zespołu, niech będą tu symbolami tych wszystkich dziennikarzy, którzy byli przewodnikami prowadzącymi swych słuchaczy w piękne nieznane, w świat muzyki.
Bo przecież, jak wielokrotnie podkreślał Wojtek Ossowski (jeszcze jeden z tych ważnych dziennikarzy, którzy uczyli folku), również on do radia – i w jakimś sensie do muzyki – został przyciągnięty przez osobowość. Zachwyciła go na antenie Trójki Maria Jurkowska, która miała powiedzieć w swojej folkowej audycji: „o śpiewaku nie wiemy nic, nawet jak się nazywa, ale z maniery, z jaką śpiewa, można niezbicie wnosić, że pracował na plantacji orzeszków ziemnych w Georgii”. No tak, to poniekąd kwintesencja tego, o czym chciałbym napisać w tym tekście.
A piszę go między innymi dlatego, że kilka dni po tegorocznej Nowej Tradycji przeczytałem w jednym z serwisów społecznościowych narzekanie na ów festiwal i określenie go mianem „dziwna impreza” – przeciw czemu nikt właściwie nie zaprotestował. Nic wielkiego, pewnie co roku ktoś narzeka na Nową Tradycję, mamy wszak wolność wypowiedzi. Poczułem jednak żal, niesmak, zdziwienie. Bo nie chodzi o jedno przypadkowe zdanie nieznanej mi osoby, chodzi raczej o określony mikroklimat, w którym żyjemy. To takie naturalne: pretensja, ironiczny żarcik i – kiedy się da – napisanie czegoś nieprzyjemnego pod adresem tych, którym akurat chce się robić coś sensownego. Tak zdumiewająco łatwo przychodzi nam lekceważenie czyichś wysiłków. Trudniej dziś o dobre słowo, choćby o wdzięczność, pewnie i dlatego, że trudno także o pamięć. Czas biegnie jak szalony, zewsząd bombardują nas rozmaite oferty i atrakcje, a jeśli o pamięci ktoś wspomina, to najczęściej politycy różnych opcji w swych pustych, tromtadrackich zawołaniach, mających zagrzewać do boju. Więc wołają o pamięci przez duże „P”. A ja bym nie chciał zagrzewać do boju. Ani gnać na oślep. Dlatego wraz z kołyszącym rytmem Vavamuffin sięgam wzrokiem wstecz…
I kiedy zawahałem się nad sensownością powyższych rozważań, usłyszałem słowa prawdziwego mędrca, profesora Tadeusza Sławka. Podczas wręczania mu Poznańskiej Nagrody Literackiej powiedział on raptem: „Wdzięczność jest cechą, której mamy deficyt”. I dodał: „Wdzięczność czuje ktoś, kto wie, że nie zrobił wszystkiego sam”. Poczułem się rozgrzeszony z prezentowania tak sentymentalnych potrzeb.
Mam jeszcze w pamięci jubileuszową dwudziestą piątą edycję Mikołajek Folkowych. W tym roku dwudziesta Nowa Tradycja, dziesiąty Ethno Port. Bardziej jednak niż huczne celebrowanie jubileuszy i rocznic, niż uroczyste salwy interesuje mnie właśnie to spokojne spojrzenie wstecz. Czy jest w nim melancholia? Może i tak. Prędzej jednak owa uświadomiona wdzięczność wobec ludzi, dzięki którym mogłem przeżywać piękne, muzyczne chwile. Ludzi z Radiowego Centrum Kultury Ludowej, lubelskiej Chatki Żaka, krakowskich Rozstajów, poznańskiego Ethno Portu i tylu innych środowisk. Chowam ich zawsze w pamięci. Że to nieznośnie sentymentalne? Cóż, w dobie powszechności tak zwanego „hejtu” pozwalam sobie uważać ten sentymentalizm za walor.
Nie chciałbym wszakże, żeby te moje wynurzenia były potraktowane jako rodzaj szantażu emocjonalnego. Nie twierdzę bynajmniej, że nie wolno / nie należy / nie powinno się krytykować organizatorów folkowych imprez i festiwali albo dziennikarzy zajmujących się tym (czy jakimkolwiek innym) gatunkiem muzyki. Pozwalam sobie tylko uważać, że pretensja czy krytyka to nie wszystko. Że czasami warto docenić wysiłek i zaangażowanie. Choćby dlatego, że wiem, ile razy różni ludzie otwierali moje uszy na nowe doznania, nowe spotkania, nową muzykę.
A wszystko to, całkiem przypadkowo, piszę krótko po zakończeniu wspomnianej dwudziestej Nowej Tradycji. Czy była dobra, czy zła? Albo: jak to jest z tym polskim folkiem wiosną/latem 20 20 17? Myślę, że wbrew pozorom całkiem nieźle. Wciąż – po obu stronach sceny – są ludzie wrażliwi, wciąż są ludzie poszukujący. I wiedzący, że pewnych dróg nie muszą już przecierać, bo zrobili to za nich inni.

Tomasz Janas

Skrót artykułu: 

„A Włodek Kleszcz i Sławek Gołaszewski / Nadają przez radijo dijo Wędrowców Pieśni” – śpiewają w swej słynnej piosence sprzed dekady „Poland story” Pablopavo i zespół Vavamuffin. Niezwykła ta piosenka jest skrótową historią polskiego reggae i rodzajem hołdu dla jego twórców, promotorów, dobrych duchów. Pomyślałem jednak niedawno, że powyższy cytat mógłby również dużo mówić w kontekście world music / folku.

Fot. D. Anaszko: Zespół Bubliczki. Nowa Tradycja 2009

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!