Dama polskiego folku

Maria Baliszewska

Fot. z arch. M. Baliszewskiej: Maria Baliszewska w radiowej Dwójce

Nie jest muzykiem, choć umie grać. Rzadko można ją zobaczyć, choć wszyscy znają jej głos. Ceni sobie tradycję i awangardowe brzmienia. Bez niej polska muzyka folkowa z pewnością nie byłaby w tym miejscu, w którym jest obecnie – redaktor Maria Baliszewska.

Agnieszka Matecka-Skrzypek: Pochodzisz z muzykującej rodziny. Czy muzyka ludowa gościła w twoim domu? Skąd zainteresowanie tradycją?

Maria Baliszewska: Nie pochodzę ze wsi, urodziłam się w domu, w którym muzyka była obecna na co dzień. Grał na fortepianie i skrzypcach mój ojciec – przedwojenny starosta w Sandomierzu i doktor praw. Mama grała na fortepianie, zresztą znakomitą pianistką była moja prababcia Anna Reklewska z domu Malczewska. Jak widać, ze wsią nie miałam w domu do czynienia, ale jeździłam na wakacje do babci, która mieszkała w Sandomierzu. Chodziłam do szkoły muzycznej w Warszawie w klasie fortepianu. Porzucałam muzykę klasyczną na rzecz wypraw właśnie do wsi podsandomierskiej, skąd pochodziły – powiem krótko, bo niestety muszę użyć tego słowa – trzy służące mojej babci, pozostałe.jeszcze z czasów przedwojennych: Anielcia, Lucia i Stefcia. Były to urocze kobiety, które się mną zajmowały przez lata, przez miesiące wakacyjne i ja dzięki nim, odwiedzając ich domy, a także spotykając się z ich rodziną czy uczestnicząc w ich życiu, pokochałam wieś i to, co jest z nią związane, czyli wszystkie obrzędy. Byłam przy narodzinach niektórych dzieci, byłam też przy śmierci ich matki, nawet ubierałam ją do trumny jako dziecko, mając chyba siedem czy osiem lat. Śpiewałam razem z nimi przy łóżku, na którym leżała. Można powiedzieć, że tę wiedzę czerpałam ze źródła. Z perspektywy lat wspominam ten czas jako coś bardzo niezwykłego i dziękuję mojej rodzinie, że było mi to wszystko dane. Pamiętam ojca, który grał w domu koncert Mendelssohna na pożyczonych skrzypcach, bo w czasie wojny Niemcy ukradli mu jego własne, znakomite. Z mamą grałam na cztery ręce symfonie Beethovena, a potem jechałam na wakacje do babci i tam wszystkimi zmysłami chłonęłam to, co jest związane z tradycją i wsią. Trochę kręta droga do wiedzy. Potem – zamiast zostać pianistką, o czym marzyłam, ale ręka mi nie urosła – poszłam po maturze na warszawską muzykologię. Tam po drugim roku studiów był obóz etnograficzny, który prowadził Jan Stęszewski, wtedy młody doktor – dwa roczniki studentów z bazą w Piątku koło Łęczycy i wyprawy codziennie do innej wsi, do innego wykonawcy. Jeden magnetofon na cały obóz – właściwie dziś można się z tego uśmiać, ale wszyscy byliśmy wyposażeni w ołówki i w papier nutowy. Trzeba było każdego wykonawcę wysłuchać, wypytać, zapisać to, co miał do powiedzenia, a następnie zapisać w nutach to wszystko, co śpiewał. To było dosyć duże wyzwanie, ale też nauka, która pozostała mi do dzisiaj. Kiedy słyszę jakąś pieśń, zwłaszcza taką, której nie znam, to automatycznie analizuję i w myśli zapisuję nuty, choć potem wiele lat korzystałam ze sprzętu do nagrywania. Ten obóz w Piątku, ci pierwsi wykonawcy, których słyszałam już jako osoba dorosła, ich opowieści o tym, jak dalece muzyka w ich życiu codziennym jest obecna – bo w późnych latach 60. XX wieku ona jeszcze była – to było wielkie przeżycie. Można powiedzieć, że wtedy zdecydował się mój los i zawód, bo postanowiłam, iż zajmę się muzyką tradycyjną, kulturą ludową.

Jak trafiłaś do Polskiego Radia? Kto wtedy był dyrektorem, czym się zajmowaliście?

Radio i Redakcja Muzyki Ludowej to było moje marzenie. To było marzeniem każdego, kto się zajmował muzyką w ogóle i muzyką ludową w szczególności. Muszę powiedzieć, że byłam szczęściarą, bo jeszcze w czasie studiów pani Jadwiga Sobieska i Anna Szałaśna zaangażowały mnie i Anię Borucką-Szotkowską do badań na terenie Mazowsza Rawskiego. To był chyba rok 1969. Potem Anna Szałaśna rekomendowała mnie na zwalniane stanowisko w Redakcji Muzyki Ludowej Polskiego Radia. Skończywszy studia, dosłownie trzy dni po obronie pracy magisterskiej, 3 maja 1973 roku przyszłam po raz pierwszy do rozgłośni. Wtedy kierowniczką Redakcji Muzyki Ludowej była Barbara Krasińska. Dyrektorem naczelnej redakcji muzycznej był Mirosław Dąbrowski, pianista. To są zamierzchłe czasy. Codziennie rano przychodziłam do radia, a na całym piętrze było słychać, jak Dąbrowski ćwiczy od 8.00 na fortepianie, który miał w gabinecie. Praca była od razu czymś fantastycznym, dlatego że najpierw sprawdziłam, co się znajduje w katalogach. Była tam kartoteka składająca się z wielu papierowych fiszek. Rejestrowano właściwie tylko nagrania opracowane. Zespoły radiowe, których było wówczas kilkanaście w różnych rozgłośniach, nagrywały opracowania muzyki ludowej. Potem wykonywały je tzw. orkiestry ludowe – w Bydgoszczy, Białymstoku, Olsztynie czy Katowicach… Właściwie prawie wszystkie rozgłośnie miały coś takiego – warszawska też. Dyrygował Jerzy Kołaczkowski, on był autorem opracowań. Było też wiele nagrań radzieckich zespołów pieśni i tańca. Z tego dwa razy w tygodniu trzeba było ułożyć i nagrać trzydziestopięciominutowy program, który trafiał na antenę o godzinie 9.25 w Jedynce. Kiedy się przyjrzałam kartotece i poznałam tajniki kuchni radiowej, to stwierdziłam, że jak najszybciej musimy po prostu wyruszać w teren i nagrywać, nagrywać, nagrywać. Całkowicie się z tym zgadzał również pracujący ze mną w redakcji Marian Domański, wcześniej dyrygent w zespole Mazowsze. Już z czasów moich studiów i różnych wypraw w teren wiedziałam, że jest kogo nagrywać, ale jest to już odchodzące pokolenie. W sumie było nas tylko czworo: Barbara Krasińska – szefowa redakcji, Marian Domański – redaktor i Elżbieta Gryń-Stasik, która zajmowała się chórami, bo była to redakcja ludowo-chóralna. To śmieszne połączenie, ale wówczas chóry śpiewały dużo folklorystycznego repertuaru. No i byłam ja, ten najmłodszy pracownik. Barbara Krasińska – mimo że była absolwentką Akademii Muzycznej, po wychowaniu muzycznym – to miała świadomość tego, czym jest muzyka ludowa, że ona jest naszym wyzwaniem i to jest zadanie, które powinniśmy wypełniać. Już wtedy Anna Szałaśna robiła program „Audycja z materiałów Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk”. Nie był to zachęcający tytuł, ale nadawała raz w miesiącu muzykę in crudo, jak to się wtedy zwykło mówić. Kiedy przyszłam do redakcji, to właściwie od razu dostałam polecenia. Po pierwsze, miałam poznać to, co znajduje się w archiwum, a po drugie – jazda w teren. To było wielkie wyzwanie i przygoda zarazem. Jechał wielki wóz transmisyjny Polskiego Radia z obsługą. Trzeba było wiedzieć, kogo konkretnie będziemy nagrywać, żadnej improwizacji na miejscu. Wcześniej należało przygotować wszystko tak, że zajeżdżamy, nagrywamy i jedziemy do innego wykonawcy. Pierwsze moje wyjazdy były na Kurpie. Byłam na Mazowszu w części północnej. Pamiętam, że naprawdę byłam tym mocno przejęta, ale trzeba było wrócić z materiałami i zrobić z nich audycję. Nie odkładało się tylko do archiwum, ale to miało się ukazać. Moja pierwsza audycja trafiła na antenę chyba już po trzech tygodniach pracy w radiu. Byłam tak przejęta, że po prostu nie słyszałam, iż ona jest bardzo słaba, ale taka wiedza i umiejętności przychodzą oczywiście z latami. To, co było wspaniałe w tej pracy, to absolutne, znakomite porozumienie między ludźmi, bo wszyscy się lubiliśmy i wszyscy patrzyliśmy w jednym kierunku.

Jak powstało z tej redakcji Radiowe Centrum Kultury Ludowej?

Daleka była droga do Radiowego Centrum Kultury Ludowej, ponieważ w stanie wojennym redakcja została rozwiązana. Barbara Krasińska udała się na wyjątkowo wczesną emeryturę. Była żoną Janusza Krasińskiego, pisarza o zdecydowanych poglądach opozycyjnych, który spędził dziesięć lat w więzieniu w celi śmierci, więc i jej poglądy były ustalone. Nie chciała też pracować w stanie wojennym. Redakcja została rozwiązana na trzy lata i przywrócona w 1986 roku. Włączono nas do Redakcji Muzyki Klasycznej. Jej szefowa zawarła ze mną porozumienie, że mamy pracować tak, jakby się nic nie stało, jakby ta redakcja istniała. Dzięki temu w latach 80. naprawdę dokonaliśmy bardzo wielu znakomitych nagrań odchodzących muzyków. Dopiero przełom polityczny w roku 1989 spowodował, że zaczął się rodzić pomysł Radiowego Centrum Kultury Ludowej. Nie będzie żadnym zaskoczeniem, że taką presję trochę wywierał PSL i my ze swojej strony… Teresa Łozińska, która w Programie I przez całe lata zajmowała się „Kiermaszem pod kogutkiem”, pierwsza rzuciła taki pomysł. Po kilku latach rozmów zaproszono mnie do udziału w pewnego rodzaju konkursie i mój projekt wygrał. Radiowe Centrum Kultury Ludowej rodziło się w wielkich bólach. To był 1994 rok, kiedy Marian Domański już nie żył od trzech lat. Zostałyśmy w zasadzie we dwie z Anią Szotkowską. Była też Ania Szewczuk, która została przyjęta na miejsce Domańskiego jeszcze jako studentka. W momencie, w którym powstało Centrum, zaprosiłam też Małgosię Jędruch, która pracowała w Redakcji Muzyki Poważnej, a prof. Anna Zadrożyńska właściwie rekomendowała Piotra Kędziorka. Tak naprawdę jednak to on sam do mnie zadzwonił. Powiedziałam: „To proszę przyjść” i po jednej rozmowie już było po wszystkim. Radiowe Centrum Kultury Ludowej powstało, już mając bardzo duży dorobek jako Redakcja Muzyki Ludowej. Byliśmy w Europejskiej Unii Radiowej, byłam delegowana przez moją ówczesną szefową Elżbietę Markowską do współpracy z EBU. To były już całkiem mocne podwaliny Centrum, które miało ogarnąć wszystkie aspekty kultury ludowej – od strony antropologicznej, nagrań, audycji, muzyki folkowej, muzyki świata, koncertów i festiwali. RCKL działało na zasadzie redakcji naczelnej. Skupiało wszystkie audycje dotyczące kultury ludowej we wszystkich programach Polskiego Radia. Od 2007 roku RCKL stało się częścią Programu II, a usamodzielnione na nowo zostało trzy lata temu. Obecnie Piotr Kędziorek jako redaktor naczelny znakomicie dba o to, żeby kultura ludowa była obecna we wszystkich programach. Myślę, że dziś Centrum ma podobną siłę jak w latach 90.

Jednym z wielkich osiągnięć Centrum jest seria płytowa „Muzyka Źródeł”.

Zainspirowało mnie, kiedy przy okazji Festiwalu EBU w Zakopanem dostałam w prezencie komplet płyt z muzyką tradycyjną Norwegii. To mną właściwie wstrząsnęło, bo jeżeli mały kraj coś takiego wydaje, to co dopiero duża Polska, która ma żywą muzykę i wspaniałych wykonawców. Był to 1995 rok, a w 1997 roku już zaczęły wychodzić pierwsze płyty. Z tej serii jestem naprawdę dumna. Ona dzisiaj liczy trzydzieści dwie płyty. Oczywiście w międzyczasie powstało dużo różnych albumów, ale seria, która krok po kroku idzie z prezentacją muzyki tradycyjnej, właściwie jest ciągle jedna.

Określa się ją jako „biblię polskiej muzyki tradycyjnej”.

Tak, albo „Kolberg w dźwięku”. Dostaliśmy za nią wiele nagród. To było dostrzeżone. Cała nasza działalność ku mojemu zdumieniu spotkała się z wielką akceptacją. Zawsze uważałam, że my się zajmujemy kropką na marginesie – muzyka ludowa, kultura ludowa. Okazało się, że odzew był i jest znakomity. Dla mnie, mającej za sobą już tyle lat pracy, to jest wielka satysfakcja.

Rola Radiowego Centrum Kultury Ludowej to nie tylko dokumentowanie przeszłości, ale też kreowanie współczesnej muzyki inspirowanej tradycją, nagrania, wydanie albumów, koncerty i Festiwal „Nowa Tradycja”.

Muzyka folkowa fascynuje mnie od 1977 roku, kiedy po raz pierwszy nagrywałam zespół Délibáb z Debreczyna. To był dla mnie impuls do poznania folku na świecie. Wtedy się to określało jako muzykę odnowioną, revival music. Ona pojawiła się w Polsce dosyć szybko, z początkiem lat 80., kiedy debiutowali Syrbacy i Kwartet Jorgi. Folk zaczął być obecny na antenie. Z wymiany międzynarodowej dostawaliśmy nagrania z krajów skandynawskich, z Węgier. To była okazja do poznania tych nurtów. Płyty były wtedy trudno dostępne, tym bardziej że nikt z nas nie wyjeżdżał za granicę, nigdy nie byliśmy pupilkiem tamtego systemu. Dopiero przełom polityczny pozwolił nam dobrze poznać cały dorobek europejskiej muzyki folkowej, dzięki współpracy z Europejską Unią Radiową. Z naszej strony Kwartet Jorgi i Orkiestra św. Mikołaja należały do zespołów biorących udział w festiwalu EBU.

Radiowe Centrum Kultury Ludowej wspierało rozwój polskiego folku na różne sposoby...

Tak, muzycy mogli wtedy niezbyt legalnie korzystać z naszych przepastnych archiwów, organizowaliśmy zespołom sesje nagraniowe, wspieraliśmy festiwale, fundując nagrody i rejestrując koncerty.

W końcu udało się zorganizować Nową Tradycję.

Nowa Tradycja powstanie zawdzięcza poniekąd Mikołajkom Folkowym. Małgosia Jędruch powiedziała po powrocie z lubelskiego festiwalu: „Brakuje jakiegoś festiwalu na wiosnę. To może my byśmy coś zrobili”. Oczywiście przyklasnęłam temu pomysłowi, ale wtedy naszym szefem był Edward Pałłasz i on nie bardzo się do tego kwapił. Mimo przeszkód w 1998 roku organizowaliśmy już pierwszy Festiwal „Nowa Tradycja”, którego bardzo ważną częścią od początku był konkurs dla muzyków, dzięki czemu mogliśmy stymulować rozwój ruchu folkowego.

Czym jest Nowa Tradycja dla Radiowego Centrum Kultury Ludowej i dla środowiska folkowego?

Myślę, że nie sposób przecenić roli festiwalu, szczególnie w pierwszych latach jego istnienia. Dla muzyków był takim zaproszeniem do tego, żeby popracować nad formą muzyczną i nad źródłem inspiracji, żeby szukać nowych dróg i rozwiązań, żeby nie zamykać się w kręgu tzw. folkloru czy folkloryzmu. Patrząc na znakomitych wykonawców będących laureatami tego festiwalu i ich wielką różnorodność, myślę, że dał nurtowi folkowemu miejsce do działania, impuls do rozwoju. Kiedy patrzę na plebiscyt „Wirtualne Gęśle”, dostrzegam naprawdę bardzo szerokie spektrum formalne i stylistyczne. Czego tam nie ma! Od muzyki tradycyjnej w tym nurcie po skomplikowany jazz czy muzykę klasyczną. Trudno nawet to było analizować, tak jest dużo ciekawych projektów i zespołów. Jednych bardziej interesowała muzyka spoza Polski, a inni szukali tutaj. Nowa Tradycja ze względu na misję Polskiego Radia nakierowana jest na polskie inspiracje. Poza tym inne festiwale miały w tym względzie mniej restrykcyjny regulamin.

To był dobry ruch, tym bardziej że polski folk zaczynał od fascynacji muzyką egzotyczną.

Tak, masz rację. Dla mnie wielkim przeżyciem było, kiedy słyszałam wśród tych dopuszczonych do konkursu uczestników, że oni poszukują źródeł właśnie w naszej serii płytowej. Teraz są to zespoły, które już same prowadzą badania i znajdują swoje stylistyczne drogi – jak chociażby Kapela Maliszów. To wspaniale.

Jak widzisz przyszłość zarówno Radiowego Centrum Kultury Ludowej, jak i samego nurtu folkowego w Polsce?

Ja jestem optymistką, dlatego że z perspektywy burzliwych losów naszego Centrum widzę, iż Piotr Kędziorek stworzył znakomity zespół młodych pasjonatów. Są to ludzie o bardzo różnych preferencjach muzycznych, zainteresowaniach, obejmują całe spektrum ruchu folkowego. Oni już naprawdę dużo umieją, zarówno od strony techniczno-radiowej, jak i merytorycznej. Jest więc nadzieja! Mamy dużo czasu antenowego, co oznacza, że jest akceptacja szefostwa dla tej działalności i dla samej materii przekładającej się na różne audycje. Te są bardzo zróżnicowane, bo oprócz „Źródeł” w Dwójce są koncerty i programy dla dzieci, a w Jedynce „Etnowieści”. Muzyka folkowa ma się dobrze. Teraz trudno jest to oceniać, bo nie ma koncertów, ale przecież przed epidemią naprawdę można było się zachwycić tym, jak wiele jest imprez. Niektóre gromadziły wielką publiczność. Jest nowe medium w postaci portalu internetowego, który powstał na dwudziestopięciolecie RCKL. Jest on odpowiedzią na dzisiejsze oczekiwania odbiorców. To fachowo robiony portal. Prowadzi go właściwie inna grupa redakcyjna, ale związana z nami. Tam są recenzje, felietony, fragmenty audycji, zapowiedzi różnych ciekawych wydarzeń. Na pewno będzie to forma rozwijana, bo przecież internet w coraz większym stopniu wchodzi w nasze życie, a teraz niestety całkiem nim zawładnął.

Miejmy nadzieję, że szybko wrócimy z internetowej wyłącznie rzeczywistości. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Agnieszka Matecka-Skrzypek

Maria Baliszewska
Etnomuzykolog, dziennikarz, założycielka Radiowego Centrum Kultury Ludowej (1994), w Redakcji Muzyki Ludowej Polskiego Radia od 1973 roku. Szefowała Centrum Kultury Ludowej, a wcześniej Redakcji Muzyki Ludowej od 1982 roku (z przerwą trzyletnią, gdy Redakcja została rozwiązana w stanie wojennym). Jest laureatką Złotego Mikrofonu (1993), Kawalerskiego Krzyża Zasługi (2011), Srebrnego Orderu Gloria Artis (2016) i nagrody im. Oskara Kolberga (2016). W latach 1998–2009 była szefową grupy roboczej Europejskiej Unii Radiowej ds. muzyki tradycyjnej i folkowej. Autorka wielu tysięcy audycji o tematyce etnicznej, tradycyjnej, ludowej, folkowej i wielu tysięcy nagrań terenowych, festiwalowych, studyjnych. Jest pomysłodawczynią i współautorką serii płytowej „Muzyka Źródeł” oraz Festiwalu Folkowego Polskiego Radia „Nowa Tradycja”. Obecnie współpracownik Polskiego Radia i autorka magazynu „Źródła”, juror festiwali w Kazimierzu i Zakopanem.

Sugerowane cytowanie: M. Baliszewska, Dama polskiego folku, rozm. A. Matecka-Skrzypek, "Pismo Folkowe" 2020, nr 146-147 (1-2), s. 29-31.

Skrót artykułu: 

Nie jest muzykiem, choć umie grać. Rzadko można ją zobaczyć, choć wszyscy znają jej głos. Ceni sobie tradycję i awangardowe brzmienia. Bez niej polska muzyka folkowa z pewnością nie byłaby w tym miejscu, w którym jest obecnie – redaktor Maria Baliszewska.

Fot. z arch. M. Baliszewskiej: Maria Baliszewska w radiowej Dwójce

Dodaj komentarz!