Czy warto pojechać do Mołdawii?

Fot. P. Goleman: Orheiul Vechi, czyli na końcu mołdawskiego świata

Oczywiście, że można. Ale po co? Mołdawia to kraj, w którym w zasadzie nie ma nic ciekawego. Nie ma porywających zabytków. Wręcz nie ma żadnych zabytków. Nad stolicą kraju można tylko zawyć z rozpaczy, ale może lepiej zbyć to dyplomatycznym stwierdzeniem, że są ciekawsze stolice w Europie. Inne większe miasta nie istnieją. A nawet jak istnieją, to uciekamy z nich bardzo szybko. Znaczy z prędkością 30–40km/h z uwagi na drogi pamiętające ostatni remont za Gorbaczowa i ZSRR.
Nie ma porywającej kuchni. Chyba że ktoś uwielbia mamałygę. Nie ma gór. Nie ma morza. Nie ma lasów. Nie ma porządnych dróg. No zasadniczo niczego. Jest za to zespół O-Zone ze swoim wakacyjnym szlagierem „Dragostea din tei”. Ale chyba byłoby lepiej, jakby jego też nie było i oszczędzono nam wątpliwej przyjemności wysłuchania tegoż.
Ale czasem w życiu zdarza się tak, że niespodziewanie i przypadkowo trafiasz do takiej Mołdawii. I co wtedy robić? Nie należy się załamywać, zawsze mogłoby być gorzej. Warto dać szansę. Można chociażby znaleźć przyjemność w poszukiwaniu rzeczy wykraczających poza nasze rozumienie świata i pojmowanie rzeczywistości.
Jak choćby niedające się ująć w ramy architektury pałace cygańskie w Soroce. Tylko tam zobaczysz doryckie kolumny w wielkim porządku ze szklaną
Czy warto pojechać
do Mołdawii?elewacją, przykryte złotą kopułą i dźwigającymi to wszystko greckimi posągami muskularnych Atlantów. Jak całkiem współczesne blokowiska przypominające krzyżówkę zamku za siedmioma górami i lasami z dworcem w Kutnie. Gdzie miesza się styl sowiecki z wizją czerpaną z baśni z tysiąca i jednej nocy. Jak pałac prezydencki, którego architekt bardzo mocno wziął sobie do serca słowo pałac, ale że wcześniej przez dwadzieścia lat projektował tylko kościoły, to wyszło, jak wyszło. Jak jazda drogą z popękanych płyt betonowych, które potrafią wprowadzić w trans każdego śmiałka usiłującego dojechać do Kiszyniowa. Jak apartament, w którym się zatrzymujesz. Pełen luksus, klima i światła sterowane elektronicznie, czujniki, podczerwień. Kafelki, wielkie płaskie TV, łazienki w każdym pokoju. Wszystko pięknie, ale wody nie ma. Wpierw ciepłej, a potem także i zimnej.
I co się dziwić, że w akcie rozpaczy przybywający tu turyści sięgają po butelkę wina? A ponieważ mołdawskie wino okazuje się nad wyraz pijalne, można dojść do wniosku, że wszystkie powody, dla których nie warto tu przyjechać, okażą się całkiem niezłą zachętą dla tych, których pociąga taka lekka, perwersyjna apoteoza niczego. No i wino. Tak, stanowczo wino.
By znaleźć coś ciekawego, warto szukać w miejscach nieoczywistych. Na przykład pod ziemią, gdzie są piwnice pełne wina. Na tyle duże, że aby je zwiedzać, trzeba czynić to własnym samochodem. I co zapewne jest wkładem Mołdawii w sztukę muzealniczą, należy mieć jedno wolne miejsce dla przewodnika.
Na końcu mołdawskiego świata, w Orheiul Vechi, znajduje się klasztor w większości wykuty w skale. Niewielki, całkiem ładny. Ale jak usłyszysz, że jest to największa architektoniczna atrakcja Mołdawii, to mimowolnie zaczynasz rozglądać się za najbliższą piwniczką z winem.
Bardzo współczuję tutejszym specjalistom od marketingu turystycznego. Obawiam się, że wytypowanie siedmiu cudów Mołdawii jest zadaniem ponad siły najbardziej kreatywnego zespołu. Ja w każdym razie znalazłem jeden cud. Bo jak inaczej nazwać fakt, że skoro tu nic nie ma, to i tak warto tu przyjechać? Im dłużej tu przebywałem i odkrywałem kolejne nic, tym bardziej zaczynało mi się tu podobać.
Bo właśnie najgorsze w tym wszystkim jest to, że jadąc sobie przez Mołdawię, dochodzisz do wniosku, że jest tu pięknie. Zachwyca lekko pofalowany aż po horyzont krajobraz, pełny pól słoneczników, winnic i zbóż. Jakby rosły tu jeszcze cyprysy, można byłoby odnieść wrażenie, że jesteśmy w Toskanii. Zachwycają ciągnące się kilometrami aleje wysadzane orzechem włoskim. Zachwycają wiejskie, bogato zdobione studnie stojące przy drodze i to, że do każdej z nich jest dostęp dla postronnej osoby z ulicy. Zachwycają kapliczki i krzyże stojące przy drogach. I nie da się nie zatrzymać obok stojącego przy drodze sprzedawcy winogron, arbuzów, melonów i domowego wina. No nie da się.

Paweł Goleman
od lat związany ze Studenckim Kołem Przewodników Beskidzkich w Lublinie. W czasie wolnym od pracy podróżnik i fotograf uwielbiający włóczyć sie po górach.

Skrót artykułu: 

Oczywiście, że można. Ale po co? Mołdawia to kraj, w którym w zasadzie nie ma nic ciekawego. Nie ma porywających zabytków. Wręcz nie ma żadnych zabytków. Nad stolicą kraju można tylko zawyć z rozpaczy, ale może lepiej zbyć to dyplomatycznym stwierdzeniem, że są ciekawsze stolice w Europie. Inne większe miasta nie istnieją. A nawet jak istnieją, to uciekamy z nich bardzo szybko. Znaczy z prędkością 30–40km/h z uwagi na drogi pamiętające ostatni remont za Gorbaczowa i ZSRR.

Fot. P. Goleman: Orheiul Vechi, czyli na końcu mołdawskiego świata

Dział: 

Dodaj komentarz!