Czerwcem w Czeremsze

„Z wiejskiego podwórza”, z Czeremchy, z Podlasia – folk ze Słowacji, Ukrainy, Białorusi, Polski, warsztaty muzyczne, pokaz slajdów, kuchnia regionalna, wystawa poleskich przedwojennych fotografii. Dwa dni przedniej zabawy!

Czeremszyna. Kapela znana nie tylko miłośnikom folku, ale również wielu Podlasiakom, którzy świetnie potrafią bawić się przy muzyce i śpiewach wyniesionych z domów czy zasłyszanych od znajomych. Czeremcha. Położona na styku dwóch wielkich kultur cywilizacji Wschodu i Zachodu, gdzie od setek lat żyją obok siebie ludzie różnych wyznań (katolicy, prawosławni, muzułmanie, a wcześniej wyznawcy religii mojżeszowej) i narodowości (Polacy, Ukraińcy, Białorusini, Tatarzy).

20 czerwca Czeremcha powitała nas zachmurzonym niebem (to już chyba tradycja?). O godzinie 19. zasiadłyśmy w fotelach Gminnego Ośrodka Kultury, aby wysłuchać koncertu pierwszego z zaproszonych na tegoroczne Spotkania Folkowe „Z wiejskiego podwórza” zespołów – białostockiej Sarakiny. Publiczność została poprowadzona wirtuozersko zagranymi kompozycjami przez Bułgarię i Macedonię. Ze sceny sączyły się nostalgiczne pieśni przeplatane niezwykle dynamicznymi i porywającymi tańcami bałkańskimi. W skład Sarakiny wchodzą młodzi ludzie o świetnym przygotowaniu muzycznym. Zapewne stąd łatwość, z jaką łączą poszczególne części utworu w mistyczną i wspaniałą całość. Zabrakło jedynie śpiewu Weroniki Grozdew.

Jako druga na scenie „zameldowała się” (tak uroczo zaprezentowana przez Stanisława Jaskułkę) kapela Odpust Zupełny, zdobywca Grand Prix festiwalu „Nowa Tradycja” 2003. Zespół tworzą muzycy związani z lubelską Orkiestrą św. Mikołaja (był też Robert Brzozowski z nieistniejącego już, a szkoda, Się Gra). Jak na prawdziwy „sowizdrzalski” zespół przystało, powstały według słów Bogdana Brachy w 1268 r. wystąpił w tradycyjnych strojach. Kapela zaprezentowała utwory ambitne, m.in. XIII-wieczną pieśń maryjną z Hiszpanii, pieśń o żywocie św. Teresy, zaczerpniętą ze zbioru Oskara Kolberga „Mazury” czy fraszki Jana z Kijan.

Aby tradycji stało się zadość, a przede wszystkim ku uciesze „gawiedzi”, w czasie koncertu zgasło światło. Nie przeszkodziło to jednak zespołowi w graniu i świetnej zabawie. Koncert trwał nadal. Nie obeszło się bez bisów. To, co zaprezentował Odpust, to pewien postulat, całkowicie nowy na polskiej scenie folkowej. Przeplatały się tu wątki dworskie i ludowe, co w rezultacie dało bardzo ciekawy obraz muzyki „europejskiej”. Świetne teksty i ciekawie zinterpretowana muzyka, okraszona zabawnymi, niekiedy rubasznymi, ale zawsze niepozbawionymi humoru wstawkami, Bogdana Brachy. Czekamy na płytę!

Tymczasem na scenie ustawiała się Czeremszyna – gospodyni „Spotkań”. Ruszyłyśmy w kierunku drzwi, za którymi zorganizowana została wystawa „Polesie – fotografie z lat dwudziestych i trzydziestych”. Pokazano na niej około 100 fotografii z różnych kolekcji (między innymi autorstwa Józefa Szymańczyka). Tematyka koncentrowała się na Polesiu, dawnych rubieżach Rzeczypospolitej. Należy pogratulować Grażynie Ruszczyk i Annie Engelking pomysłu scenariusza i realizacji wystawy (recenzja albumu „Polesie” pod ich redakcją – „GzCh” nr 43). Autorki w profesjonalny sposób prowadziły przez urokliwe i czarujące Polesie, obszar dawniej niemalże odcięty od świata, gdzie znaleźć można było, jeszcze w latach trzydziestych ubiegłego wieku, najwięcej pozostałości po pierwotnych wierzeniach, obrzędach, zwyczajach i kulturze Słowian. Oglądałyśmy wystawę, a w głowach kołatały nam słowa pieśni „Polesia czar... gdy w mroczną noc z bagien wstają opary, serce me drży, dziwny ogarnia lęk”.

Po sentymentalnej wycieczce w poleskie strony, należało wrócić na salę, gdzie na scenie na dobre zadomowiła się Czeremszyna, promująca swój nowy album „Hulaj, póki czas”. Zagrała niesamowicie elektryzująco – chciało się tańczyć, śpiewać. W tym miejscu należy utrzeć uszu organizatorom – na sali panował ogromny ścisk, nawet nie można było normalnie oddychać. Przy drzwiach trwały przepychanki chętnych do obejrzenia występu, a nie wszystkim dane było wejść. Może jednak należałoby ten koncert zorganizować na zewnątrz, na dużej scenie? Pomimo takiej niewygody występ grupy był udany. Specyficzny „biały” śpiew Magdaleny Waszczuk, Doroty Sawczuk i Barbary Kuzub-Samosiuk, bardzo niski głos Andrzeja Kuzuba i „czcze gadanie” Mirosława Samosiuka oraz tradycyjne aranżacje muzyczne spowodowały, że publiczność reagowała żywiołowo, śpiewając i podrygując, a i niejednemu zakręciła się łezka w oku przy słuchaniu „Oj, wyszeńka, czereszeńka”.

Ostatni koncert tego wieczoru odbywał się dla odmiany w plenerze. Orkiestra na Zdrowie z Jackiem Kleyffem. Warto było przyjechać do Czeremchy! Zespół prezentuje swoisty styl, który można nazwać eklektycznym – mieszają się tu rytmy folkowe, reggae i rockowe. Zespół wprowadza niesamowity transowy klimat, czego wyrazem były tańce licznie zgromadzonych miłośników kapeli. W czasie koncertu parokrotnie zabrakło prądu. Dopiero około godziny pierwszej w nocy udano się na spoczynek – miejscowi do domów, a przyjezdni w większości do „Nasycalni Podkładów PKP” z miejscami noclegowymi.

Drugiego dnia imprezy, w południe, otwarto w plenerze wioskę złożoną z kilku chat, w której można było nabyć wyroby rękodzieła ludowego czy odbyć warsztaty z twórcami ludowymi. Całkiem ciekawe przedsięwzięcie, chociaż brakowało wyrobów tkackich. Organizatorzy spotkań nie zapomnieli też o kuchni regionalnej. Kulinaria wyborne... kaszanka, bigosik, ogóreczki, babka ziemniaczana, smalec ze skwarkami czy mało nam znany kisiel z owsa. W tym miejscu wielki ukłon w stronę pań gotujących. To było wspaniałe!

Po wyjątkowo wybornej uczcie, ruszyłyśmy w teren „trochę pozwiedzać”. Wyczytałyśmy o założeniu dworsko-ogrodowym w Jancewiczach, gdzie znajdował się jeszcze do lat 40. ubiegłego wieku, święty Jan Nepomucen (zniszczony przez Sowietów) i tu zaczął się problem, żadna mapa Podlasia nie wykazuje tego miejsca. Z pomocą ruszyli nam Paweł Janukiewicz i Mirosław Samosiuk, którzy naświetlili całą sprawę. Pojechałyśmy i oniemiałyśmy. Z założenia parkowego pozostało parę drzew, z dworu schody, a z Nepomuka obłupany, kamienny postument. Mimo wszystko warto było to zobaczyć. I tym bardziej doceniłyśmy pracę Barbary Kuzub-Samosiuk, która współorganizując takie imprezy jak „Spotkania Folkowe” stara się odbudować kulturę tego obszaru.

Po powrocie do Czeremchy zasiadłyśmy w pierwszym rzędzie ławek, aby wysłuchać koncertu goleniowskiej Hosadyny – młodej, bo koncertującej zaledwie dwa lata, kapeli. Zespół zaprezentował utwory ze swojej jedynej jak do tej pory płyty, pieśni polskie, białoruskie ukraińskie, słowackie, czeskie i macedońskie. Po Hosadynie na scenie zameldował się białoruski Pałac. Okrzyknięty jednym z dziesięciu najlepszych zespołów Europy Wschodniej. Muzycy z Pałacu fantastycznie poruszają się po meandrach i zakamarkach muzycznego folkloru białoruskiego, niekiedy pozostawiając go bez zmian, a niekiedy stylizując. Bardzo udany występ (pomijając chwilowe problemy z zasilaniem).

Po dosyć długim koncercie białoruskiego zespołu na scenie pojawili się rośli panowie, niosąc olbrzymie cymbały, co było znakiem, że za chwilę rozpocznie się koncert Kapeli Duszana i Lubki Tumowej. Zespół pochodzący ze Słowacji zaprezentował typową, tradycyjną muzykę Karpat. Wirtuozeria muzyków, a szczególnie, jednej z najlepszych słowackich cymbalistek Lubomiry Tumowej (nie umniejszając pozostałym członkom zespołu) spowodowała, że słuchając tego koncertu przeniosłyśmy się w inny świat. W świat, w którym płyną liryczne przyśpiewki słowackie i mistrzowskie dźwięki cymbałów. Szkoda tylko, że nie można było nigdzie nabyć płyty z taką muzyką.

Należy pochwalić organizatorów za zaproszenie na „Spotkania” młodych ludzi z Teatru Ognia Grus. Spektakl w ich wykonaniu wzbudził olbrzymie zainteresowanie zgromadzonych. Na deskach rozegrały się mistyczne sceny oczyszczania ogniem. Kunszt i umiejętności aktorów wzbudzały co chwila salwy braw. Trzeba przyznać, że występ młodych ludzi zapierał dech w piersiach.

Po spektaklu „oczyszczającym” na scenie pojawiła się kapela Haydamaky – nowe wcielenie ukraińskiego zespołu Aktus, który wyrósł ze środowiska kijowskich studentów. Publiczność żywiołowo zareagowała na występ kapeli, a pod sceną dosłownie „zakotłowało” się. Bawili się i młodzi, i starsi przy dźwiękach harmonijnie połączonego folku ukraińskiego z muzyką bałkańską czy jamajską. Zespół rozpierała energia, co też udało się mu przekazać publiczności. Tym koncertem udowodnili po raz kolejny, że umiejętnie zaaranżowany i zagrany ska-punk z elementami ludowymi łączy pokolenia. Nie obyło się bez bisów. Koncert zakończył się około pierwszej w nocy. Po zejściu ze sceny Haydamaky rozpoczęli wspólne muzykowanie z publicznością. Nieoficjalny koncert potrwał około pół godziny – repertuar znali i goście, i przyjezdni, więc zabawa była przednia. Miejscowi powoli rozchodzili się do domów, a my ruszyłyśmy w stronę Białegostoku.

Tegoroczną edycję Spotkań Folkowych „Z wiejskiego podwórza” należy uznać za udaną. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Jedynym i największym problemem był brak prądu. Co prawda niektórym kapelom wcale to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie – potrafiły umiejętnie wyjść z impasu i zrobić z tego faktu użytek.

Skrót artykułu: 

„Z wiejskiego podwórza”, z Czeremchy, z Podlasia – folk ze Słowacji, Ukrainy, Białorusi, Polski, warsztaty muzyczne, pokaz slajdów, kuchnia regionalna, wystawa poleskich przedwojennych fotografii. Dwa dni przedniej zabawy!

Dział: 

Dodaj komentarz!