Co tam, panie, w domach tańca?

W dniach 16-22 marca 2002 roku odbyło się w Budapeszcie Spotkanie Folklorystyczne Krajów Porozumienia Wyszehradzkiego. Wzięły w nim udział po trzy zespoły z Czech, Słowacji, Polski i Węgier, razem około 250 osób – instruktorów, muzyków, tancerzy zespołów amatorskich i profesjonalnych. Choć używano też nazwy „festiwal”, określenie „spotkanie” bardziej oddaje charakter tej imprezy. Jej celem było zapoznanie międzynarodowej kadry z ideą Domu Tańca i jej rozpowszechnianiem.

Podstawowe informacje na ten temat przypominał folder Spotkania: „Węgierski ruch popularyzowania tańca ludowego rozpoczął się na początku lat siedemdziesiątych, jako nowa fala odrodzenia folkloru. Główną zasadą jest to, iż folkloru i jego części artystycznych (muzyka, taniec, tradycja tworzenia przedmiotów) nie ogranicza się do występów scenicznych lub eksponatów wystawowych, lecz traktuje jako dziedzictwo kultury narodu. Dzięki temu wartości dojrzałe jako tradycje nie są użytkowane w sposób pasywny, ale przeznacza się je do aktywnego użytku. Wynikiem tego jest to, że znaczna część młodzieży węgierskiej, mieszkająca w miastach, muzykę ludową i taniec ludowy wbudowała w swoje życie kulturalne i zamiast biernego uczestniczenia w kulturze proponowanej przez przemysł rozrywkowy wyraża sama siebie aktywnym użyciem własnej, autonomicznej kultury”.

Jak ta idea wygląda w praktyce, mogliśmy się przekonać w czasie pierwszych dwóch dni pobytu w Budapeszcie. Zaproszono tam nas – zespół z Koniakowa, tancerzy z Polaniorzy i Trebunie-Tutki – jako gości-obserwatorów na XVIII Ogólnokrajowe Spotkanie Domów Tańca, które odbywało się w wielkiej hali sportowej (właściwie – wielofunkcyjnej). Była oczywiście scena, na której od rana pojawiały się coraz to nowe zespoły muzyczne z różnych zakątków Węgier i Siedmiogrodu – uznawanego przez Madziarów za kolebkę ich narodowej kultury (obecnie na terenie Rumunii). Publiczność, która w liczbie co najmniej kilku tysięcy znalazła się na tej imprezie, nie tylko słuchała i oglądała występy kapel, ale w znacznej większości uczestniczyła w tańcach, które prowadzili mistrzowie, demonstrując coraz to nowe figury. Nikogo na siłę nie zapraszano do tańca, ci, dla których brakło miejsca, cierpliwie czekali, aż tańczący się zmęczą i odejdą na chwilę w stronę stoisk ze wszystkim, czego dusza „folklorysty” zapragnie.

A było się czemu przyglądać: płyty, książki, podręczniki do nauki muzyki ludowej, tańca i śpiewu, kasety, nuty, filmy wideo. Obok: instrumenty wszelkiego rodzaju, stroje, gliniane naczynia, ozdoby, biżuteria, wyroby ze skóry, zabawki drewniane – a wszystko wykonane zgodnie z węgierskimi tradycjami. O tym, że to nie tylko cepeliowskie gadżety, można się było przekonać patrząc na ręce ludzi, którzy tworzyli te cudeńka na miejscu, dokładnie tłumacząc i pokazując zainteresowanym (a ścisk był niemiłosierny). Każdy mógł spróbować swoich sił, otrzymując za darmo potrzebne materiały. Mnie udało się z wielkim mozołem wykonać wiklinowy wianek z zasuszonymi liśćmi kukurydzy, powiązany roślinnymi nitkami. „To nie to samo, co gotowy prezent kupiony na stoisku” – pomyślałem...

Nieopodal miejsc z węgierskim winem, piwem i ciastkami można było zaobserwować grupki ludzi stłoczone wokół starych mistrzów (m.in. legendarny Fodor Sámuel-Neti), którzy spontanicznie przygrywali razem z młodszymi adeptami muzyki. Wieczorem oglądaliśmy występy zespołów – grup tancerzy i muzyków z „domów tańca”. Mimo tego, że prezentowali tańce autentyczne ze swoich stron (a może właśnie dlatego), nie było to nudne widowisko. Podziw wzbudzali przede wszystkim najstarsi, siwowłosi, choć jeszcze pełni wigoru tancerze, oraz najmłodsi, którzy – jak by się mogło wydawać – urodzili się z tymi umiejętnościami. Kilkutysięczna publiczność z wielką uwagą wysłuchiwała nawet pojedynczych pieśniarek śpiewających dłuższe ballady. Już w tych momentach byliśmy przekonani, że praca u podstaw w Domach Tańca przyniosła niesamowite efekty. Wszyscy stwierdziliśmy zgodnie: U nas taki odbiór tego rodzaju sztuki nie jest możliwy, naprawdę niewielu ją rozumie i potrafi docenić. Późne wieczory spędzaliśmy w klubie „Fono” (www.fono.hu), w którym spontanicznie grywali wszyscy. Prym wiedli oczywiście najstarsi mistrzowie, budząc powszechny szacunek i uznanie.

Jak trudna technicznie jest ta muzyka i jak wysoki jest jej poziom artystyczny (porównywalny chyba tylko z dziełami napisanymi na skrzypce przez wybitnych kompozytorów), mogliśmy się przekonać, uczestnicząc od pierwszego dnia Spotkań Folklorystycznych Krajów Porozumienia Wyszehradzkiego w mistrzowskim kursie muzycznym (tancerze mieli swoje warsztaty poświęcone tańcom: czardasz, botołó, ugrós, űveges, forgatós, szőkkenős). Nad każdym rodzajem instrumentów strunowych sprawował patronat profesjonalista – muzyk wykształcony (zresztą trochę inną metodą niż u nas – nie stojącą w opozycji do muzyki ludowej). Skrzypce prowadził Ottó Rőhmer i Tamás Gombai, altówki – Róbert Lakatos, kontrabas – Róbert Farkas, a cymbały – Unger Balázs. Zadaniem prowadzących warsztaty była pomoc w rozpracowaniu muzyki wykonywanej przez mistrzów ludowych. Potrafili ją zagrać wolniej, uczyli fragmentów utworów palec po palcu, a nawet rozpisywali w nutach na życzenie uczestników. Preferowali jednak słuchową metodę nauczania i taka rzeczywiście się sprawdziła. Po kilku dniach warsztatów każdy uczestnik już coś potrafił, choć do mistrzowskiego wykonania brakowało wiele. Międzynarodowa grupa uczestników stwierdziła zgodnie: Nie jest prosta do zagrania, ale mogliśmy lepiej wsłuchać się w tę muzykę, lepiej ją zrozumieć, a może nawet stać się jej wielbicielami.

Festiwalowi towarzyszyły wieczory narodowe w Hagyomanyok Haza (www.hagyomanyokhaza.hu). Rozpoczęły je czeskie zespoły – Kunovjan z Uherskiego Hradišta, Valašský Vojvoda z Kozlovic i Vycpalkovci z Pragi. Wszystkie te zespoły były „profesjonalne”, prezentowały folklor w formie stylizowanej. Fragmenty programu zespołu z Pragi więcej miały wspólnego z tańcem współczesnym niż folklorem (np. część z diabłami i czarownicami na miotłach). Nie można im jednak odmówić przygotowania czy zaangażowania na scenie. Jednak ten „image”... I wtedy ogarnęło nas lekkie przerażenie; przypomnieliśmy sobie plotkę, że jako trzeci zespół z Polski miało przyjechać Mazowsze... Następny w kolejności ma odbyć się polski wieczór narodowy. Przywieźliśmy dobry, autentyczny, wiejski zespół z Koniakowa i niewielką grupę tancerzy (pięć par) z Polaniorzy, którym zagrają Trebunie-Tutki w najbardziej tradycyjnej formie. Co to będzie? Postawiliśmy na prawdę. Przy zapowiedzi występu zwróciliśmy uwagę na to, że nie będzie żadnych układów tanecznych, wszystko odbędzie się jak na weselu w Kościelisku (gdzie przecież nieraz grywaliśmy) i w karczmie w Koniakowie, gdzie grają Wałasi. Zaangażowanie zespołów wpłynęło na dobre tempo i „kontrolowaną” spontaniczność występu. Węgrzy byli zachwyceni!

Kolejnego wieczoru zaprezentowali się Słowacy: Zamutovcan, studencki Ekonóm i Lúčnica z Bratysławy. I znów jako wielbiciele autentycznej słowackiej tradycji mocno się zawiedliśmy. Najbardziej podobał się nam zespół z Zamutova, choć zbyt często strzelali z korkowca... Ale już „skąd inąd śwame” Słowaczki z Ekonóma i Lúčnicy swoją stylizacją na rosyjskie babuszki, z przyklejonym, sztucznym uśmiechem tym razem nie zachęcały.

Niestety, nasza przygoda w Budapeszcie dobiegała końca. Nie mogliśmy zobaczyć węgierskiego wieczoru narodowego z zespołami z Budapesztu, Miszkolca i z regionu Szatmár, jednak w pamięć wryła się nam mocno atmosfera z pierwszych dni wśród ludzi z Domów Tańca. Choć już wiele lat temu słyszałem o tej idei i wielokrotnie rozmawiałem z Madziarami na ten temat, czy to przy okazji pobytów na Węgrzech na festiwalach muzyki świata (tam też takie organizują), na festiwalach w Zakopanem, w Żywcu czy na warszawskiej „Nowej Tradycji”, pierwszy raz miałem okazję tak dogłębnie przekonać się, że Węgrzy obrali najlepszą drogę kontynuacji własnej kultury. Nie przesadzają kiedy piszą: „Węgierska szkoła tańca ludowego stworzyła europejski trend o stałej wartości; udowodniła, iż posługując się z odpowiednią gruntownością uzyskanym materiałem etnograficznym i szczegółowo opracowaną metodyką, w duchu politycznie neutralnym, zorganizowana nauka tradycji może działać siłą identyfikacji i rozwoju osobowości, co stanowi podstawę praktycznego kontynuowania myśli europejskiej”.

Skrót artykułu: 

W dniach 16-22 marca 2002 roku odbyło się w Budapeszcie Spotkanie Folklorystyczne Krajów Porozumienia Wyszehradzkiego. Wzięły w nim udział po trzy zespoły z Czech, Słowacji, Polski i Węgier, razem około 250 osób – instruktorów, muzyków, tancerzy zespołów amatorskich i profesjonalnych. Choć używano też nazwy „festiwal”, określenie „spotkanie” bardziej oddaje charakter tej imprezy. Jej celem było zapoznanie międzynarodowej kadry z ideą Domu Tańca i jej rozpowszechnianiem.

Dział: 

Dodaj komentarz!