Co rozkwita na festiwalach..?

[folk a sprawa polska]

Polska muzyka folkowa ma się znakomicie! Dobitnie pokazały to dwie prestiżowe imprezy: czerwcowy poznański Ethno Port i lipcowy EtnoKraków, na który złożyły się 17. edycja Rozstajów i 36. Festiwal Folkowy Euroradia. Z góry zaznaczam, że nie podważam tu znaczenia i jakości innych imprez, które – zwłaszcza w okresie wakacyjno-letnim – odbywają się w naszym kraju w znacznej liczbie. Piszę ledwie (aż) o własnym doświadczeniu podczas dwóch, z mojej perspektywy najbardziej spektakularnych wydarzeń-festiwali.
Polscy wykonawcy nie tylko w niczym nie ustępują artystom zagranicznym, ale proponują często rzeczy o wiele ciekawsze, nawet w porównaniu z uznanymi gwiazdami (o ile to pojęcie ma sens w tym kontekście) muzyki świata.

Jeśli komuś mogło się zdawać przed kilkoma laty, że krajowi klasycy gatunku nieco przycichli, a następcom brakuje siły, entuzjazmu czy charyzmy, to z całą pewnością ten opis nie jest już aktualny. Decydują o tym: nieśpieszna, metodyczna, konsekwentna praca nad sobą i nad repertuarem, ale też myślenie, mające swe źródło nie w potrzebie zachwycenia szerokich (telewizyjnych?) mas ani też nie starające się za wszelką cenę ściśle nawiązywać (kopiować?) do ludowych mistrzów. Myślenie, które kulturę tradycyjną (wiejską, miejską, swoją albo sąsiedzką) ma nieustannie na oku jako podstawowe i niewyczerpane źródło inspiracji, ale też pozwalające – czy wręcz nakazujące w imię szczerości, autentyzmu, wiarygodności artystycznej – opowiadać o tym zachwycie tradycją własnym głosem, czerpiąc jednocześnie z innych natchnień, kultur, form komunikacji, ekspresji, rozmawiania z drugim człowiekiem.
Poznańskie występy Lautari, Kapeli Maliszów, Sutari, Tria Sefardix, Caci Vorby czy twórców z kręgu Poznańskiego Domu Tańca były prawdziwie przejmujące, porywające, dlatego że opowiadały prawdę o tych wykonawcach w sposób wysublimowany, wyrafinowany, wspaniały w sensie artystycznym. Dlatego ich koncerty zrobiły na mnie większe wrażenie, lepiej je pamiętam, były (do teraz są) dla mnie ważniejsze od koncertów wielu gości ze świata, którzy zagrali w czerwcu w Poznaniu.

Oczywiście, nie zapomnę też ethnoportowych, koncertowych spotkań z Catrin Finch i Seckou Keitą, z Bassekou Kouyate & Ngoni ba, z Nourą Mint Seymali, Rossem Daly czy Máirtín O’Connorem i jego trzyosobowym bandem. Wspomniani polscy artyści nie byli jednak dla nich tłem, ale równoprawnymi i równie fascynującymi elementami tej pięknej festiwalowej układanki. Równie wyraziście, a może i jeszcze bardziej, było to widoczne podczas tygodniowego krakowskiego święta muzyki świata. Tam pojawili się twórcy o wielkich nazwiskach, grający wspaniałą muzykę (np. Zakir Hussain, Maria Kalaniemi, Valentin Clastrier, Ahlberg, Ek & Roswall). Było też sporo artystów mniej znanych folkowej publiczności, w sumie z ponad dwudziestu krajów. Ale i tu występy polskich wykonawców zostawiały niezapomniane wrażenie, choć nie zawsze odbywały się w optymalnych warunkach, np. plenerowo w upale albo w godzinach wczesnopopołudniowych w Muzeum Inżynierii Miejskiej. To oczywiście niczyja wina, po prostu efekt szalenie bogatego programu imprezy.

Niezależnie od okoliczności świetnych występów krajowych wykonawców było tyle, że nie sposób je wszystkie wymienić. I tym bardziej nie mam ochoty – i nie widzę potrzeby – by zastanawiać się, czy to, co wspólnie prezentują Adam Strug i Kwadrofonik (kolejny nowy program!), to folk czy nie folk. Ważne, że bazując na pieśniach kurpiowskich, stworzyli znów przejmujący, wzruszający koncert. I choć nie wiem, czy folkiem można nazwać poczynania zespołu Banda Nella Nebbia, wcale mnie to nie martwi. Laureaci Grand Prix Nowej Tradycji zagrali bowiem w Krakowie może jeszcze lepiej niż w Warszawie, proponując na pozór zdumiewający i karkołomny, a w efekcie wspaniały i brawurowy pomysł wplecenia w muzykę o tak mocnym i wyrazistym charakterze kilku litewskich pieśni, śpiewanych przez trzy wokalistki. Cudowne! Kto nie słyszał, niech żałuje.

Była też grupa Bum Bum Orkestar, która okiełznała zarówno przestrzeń krakowskiego Placu Nowego, grając na… dachu centrum gastronomicznego, jak i legendarnego klubu Alchemia. Była świetna Agata Siemaszko, której muzyka (tak, jak i ona sama) wciąż rewelacyjnie scenicznie dojrzewa. Był Teatr Hałasów, Hańba! i szereg innych wykonawców, także klasyków polskiego folku. Ich koncerty ułożyły się w piękną opowieść o różnorodnej, bogatej i rozkwitającej scenie folkowej w naszym kraju.

Tomasz Janas

Skrót artykułu: 

Polska muzyka folkowa ma się znakomicie! Dobitnie pokazały to dwie prestiżowe imprezy: czerwcowy poznański Ethno Port i lipcowy EtnoKraków, na który złożyły się 17. edycja Rozstajów i 36. Festiwal Folkowy Euroradia. Z góry zaznaczam, że nie podważam tu znaczenia i jakości innych imprez, które – zwłaszcza w okresie wakacyjno-letnim – odbywają się w naszym kraju w znacznej liczbie. Piszę ledwie (aż) o własnym doświadczeniu podczas dwóch, z mojej perspektywy najbardziej spektakularnych wydarzeń-festiwali.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!