Ciemnobrązowe oczy i mobilne studia

Chris Jagger's Acoustic Trio

Na przełomie kwietnia i maja tego roku koncertował w Polsce wraz zespołem młodszy brat Micka Jaggera – Chris i to na dwa miesiące przed występem The Rolling Stones w Warszawie. Towarzyszyli mu: Elliet Mackrell – skrzypce, didgeridoo, flażolet, śpiew oraz Charlie Hart – skrzypce, fortepian, akordeon, śpiew, a cały zespół był firmowany jako Chris Jagger's Acoustic Trio. Muzycy zagrali dziesięciodniową trasę koncertową, która obejmowała kolejno następujące miejscowości: Poznań, Zduńską Wolę, Kraków, Krosno, Domecko k. Opola, Lubań, Wrześnię, Głubczyce i Błaszki.

Muzykę Chrisa i jego zespołu można sklasyfikować jako mieszankę bluesa, country, cajun, folku. Na program polskich koncertów złożyły się głównie autorskie utwory młodszego Jaggera, ale też kilka standardów bluesowych, country’o-
wych i folkowych. Nawet dla bardziej ortodoksyjnych fanów tradycyjnych brzmień nie zabrakło ciekawych smaczków i to głównie za sprawą akompaniujących Chrisowi Jaggerowi muzyków. I tak do folkowego standardu „Dirty Old Town” dodano na zakończenie wiązankę tematów: „Moving Cloud” (znany m.in. z wykonania Dublinersów) oraz „Pride of Petrovore” (z repertuaru m.in. grupy De Danann). Z kolei sympatyczną balladę Chrisa „Snow in the Mountain” połączono ze szkockim tematem zaaranżowanym przez Elliet „The Hut on Staffen Island” (pamiętam wersję tego utworu z płyty grupy Ralativity).
Podobać się mógł się także bluesowy numer z repertuaru Johna Lee Hoo- kera „Hobo Blues”, w którym Elliet zagrała świetny transowy podkład na didgeridoo, wykonanym z plastikowej rury kanalizacyjnej na potrzeby polskiej trasy. Charlie Hart oprócz stylowych country-folkowych zagrywek na akordeonie zachwycił wykonaniem tematu bluesowego „Snatch It Back and Hold It”, w którym był głównym wokalistą i zagrał świetne, zadziorne i surowe solo na skrzypcach.
Wszystkie tegoroczne koncerty Chris Jagger's Acoustic Trio były poprzedzone sympatycznym minirecitalem młodej opolanki, aktualnie mieszkającej w Anglii i występującej pod pseudonimem I-Sha-Vii. Akompaniując sobie na gitarze, artystka wykonywała swoje autorskie kompozycje oraz kilka coverów, m.in. z repertuaru Captaina Beefhearta czy Stevena Stillsa. Tegoroczna trasa trio Chrisa Jaggera była bardzo udana. Lider cały czas udowodniał, że jest artystą bardzo kreatywnym i autentycznym. W jego twórczości nie ma za grosz wyrachowania czy próby odcinania kuponów od słynnego nazwiska. To, co robi, jest potrzebą jego duszy i serca. A towarzyszący mu doskonali muzycy: Elliet Mackrell i Charlie Hart to pokrewne osobowości i temperamenty. Tworzą oni razem z Chrisem zgraną i emanującą dobrą energią ekipę.
W trakcie polskiej trasy miałem okazję porozmawiać z muzykami towarzyszącymi Chrisowi Jaggerowi, którzy, jak się okazało, mają swoje korzenie w naszym kraju.

 

Między Bachem a muzyką z farmy
Charlie Hart to multiinstrumentalista, który swoją karierę rozpoczynał w latach 60. Zainspirowany bluesem, jazzem i muzyką afrykańską współpracował m.in. z Pete Brown's
Battered Ornaments, Alexisem Kornerem, Ianem Durym, Ronniem Lanem, Erikiem Claptonem i Charliem Wattsem. Skomponował muzykę do filmu nominowanego do Oskara „The Triangle” oraz wystąpił w roli polskiego muzyka w filmie „Stormy Monday” (główna rola: Sting). Oprócz współpracy z Chrisem Jaggerem koncentruje się obecnie na nagrywaniu i produkcji nagrań z muzyką jazzową i etniczną.

Krzysztof Opalski: Jakie były Twoje muzyczne początki?
Charlie Hart:
W wieku czterech lat zobaczyłem skrzypce mojego wujka i byłem zachwycony. W wieku sześciu lat zacząłem naukę gry na tym instrumencie. Grałem na skrzypcach do czasu, kiedy nauczyłem się partit i koncertów Bacha. Potem zacząłem interesować się rock & rollem i zacząłem grać na basie, a także na fortepianie. Przez chwilę zająłem się również gitarą klasyczną.

Pamiętasz swój pierwszy występ?
Grywałem koncerty w szkole – w orkiestrze i kwartecie. Nie jestem pewien pierwszego koncertu, ale pamiętam, że grałem koncert Vivaldiego ze szkolną orkiestrą, mając jedenaście lat.

Opowiedz o swojej współpracy z Petem Brownem. To bardzo zasłużona postać dla brytyjskiego rocka. Oprócz ciekawych płyt, które nagrywał, pisał też teksty dla zespołu Cream.
Spotkałem Pete’a, kiedy byłem w szkole w Oxfordzie. Znał go także mój brat. Pete przychodził i grał koncerty w klubie jazzowym z facetem, który nazywał się Mal Dean i był trębaczem. Zaprosił mnie, żebym grał z nimi na basie. Jak pamiętam, był to głównie free jazz. Kilka lat później poprosił mnie, żebym zasilił jego zespół Battered Ornaments. Grałem w nim na organach. To było dla mnie niesamowite, występować w grupie obok takich muzyków jak Dick Heckstall-Smith, Chris Spedding i George Khan. Z tym ostatnim przyjaźnimy się do dziś. Opuściłem zespół po nagraniu pierwszego albumu i nie wiem, co było potem.

Współpracowałeś także z Ronniem Lanem. Twoje najlepsze wspomnienia z tego okresu?
Zacząłem grać z nim w 1974 roku. Bardzo lubiłem jego piosenki i sposób, w jaki podchodził do muzyki. Było tam sporo luzu, pełno humoru, ale też dużo kreatywności. Spędziłem z nim ponad dziesięć lat i przez jakiś czas mieszkałem nawet w chałupie blisko jego farmy w Shropshire. Mieliśmy dużo zabawy, często nagrywaliśmy w jego mobilnym studiu, które stało na podwórzu jego gospodarstwa. Ronnie był w sercu showmanem, dlatego podróżowaliśmy sporo i graliśmy koncerty w Anglii i na kontynencie. Najlepsze wspomnienia? Prawdopodobnie, kiedy siedzieliśmy na farmie przy ognisku późno w nocy i graliśmy wspólnie piosenki (no i wypiliśmy kilka drinków).

Współpracowałeś z wieloma słynnymi muzykami. Jakie są twoje wspomnienia z tego okresu?
Spotkałem dzięki Ronniemu wielu muzyków, m.in. Alexisa Kornera, Erika Claptona, Pete’a Townshenda i miałem dużo radości z gry z nimi. Pamiętam dobrze koncert z Erikiem Claptonem w hali, która znajdowała się w jego miejscowości. Pianino elektryczne zepsuło się i musiałem grać tam na akustycznym fortepianie. Także Ian Stewart dołączył do zespołu pod koniec lat 70. Wspaniale się z nim grało. Był także z nami Henry McCullough. W 2004 roku graliśmy w Royal Albert Hall koncert poświęcony Ronniemu Lane’owi i wystąpił z nami Pete Townshend. Zawsze próbowałem nauczyć się czegoś, kiedy grałem z tymi muzykami.

Kiedy poznałeś Chrisa Jaggera i z których koncertów z nim masz najlepsze wspomnienia?
Znam Chrisa z czasów, kiedy studiowałem w Cambridge. Potem zaczęliśmy grać i pisać razem. Zespół, który mieliśmy, nazywał się Atcha. Myślę, że byliśmy dobrą kapelą. Graliśmy wtedy trasę w Skandynawii i daliśmy kilka fajnych koncertów.

A które ze współtworzonych przez ciebie płyt cenisz najbardziej?
Hmm, trudno powiedzieć. Byłem w składzie rhytm & bluesowej formacji Juice on the Loose na początku lat 80. i nagraliśmy kilka fajnych płyt. Dużo frajdy sprawiła mi praca przy ostatnim krążku mojego zespołu The Equators i produkowanie albumu „Feet on Fire” afrykańskiego wokalisty Samba Mapangala. Nagrałem też płytę zatytułowaną „Shouf” z marokańskim pieśniarzem Sidi Sediki, a także album „Disorder on the Border” z Geraintem Watkinsem.

A jakie są Twoje najbliższe plany muzyczne?
Teraz gram trochę więcej koncertów z Chrisem Jaggerem i planujemy nagrać razem nową płytę. Grupa Slim Chance wyda nowy album „New Cross Road” w listopadzie. Jestem podekscytowany z tego powodu. Będę też częścią akustycznego bandu Rogera Dartleya. Oprócz mnie tworzą go Billy Nicholls, Geraint Watkins i Simon Townshend. Jesienią zagramy kilka koncertów.

A jakiej muzyki lubisz słuchać?
Uwielbiam afrykańską muzykę. Obecnie słucham też sporo kubańskich klimatów, które są spokrewnione z afrykańskimi. Także sporo jazzu: Charliego Mingusa, Pharaoha Saundersa itd., ale również muzyki średniowiecznej i klasycznej, głównie Bacha.

 

Australijskie kawiarnie, angielska prowincja
Elliet Mackrell jest klasycznie wykształconą skrzypaczką, która młodość spędziła w Australii. Oprócz wspólnych występów z Chrisem Jaggerem gra sporo folkowej muzyki z innymi zespołami. Jest współzałożycielką australijskiej folkowo-transowej grupy Kangaroo Moon, z którą występuje do dziś. Współpracowała również z legendarnym Daevidem Allenem, współzałożycielem grupy Gong.

Krzysztof Opalski: Jakie były Twoje muzyczne początki i inspiracje?
Elliet Mackrell:
Kiedy byłam dzieckiem, patrzyłam z podziwem na małe ręce mojej babci, których palce rozciągała jak ośmiornica na fortepianowej klawiaturze. Grywała dla Anny Pawłowej, kiedy rosyjski balet miał tournée w Australii. Moja mama była zawsze bardzo dobra w gwizdaniu i śpiewaniu do muzyki z płyt, kiedy codziennie malowała portrety. Była też zakochana we Franku Sinatrze.

A czy pamiętasz swój pierwszy występ?
Mój pierwszy publiczny występ był wielką katastrofą. To, że gram do tej pory, oznacza, iż nic nie jest w stanie mnie powstrzymać. W wieku dwunastu lat zostałam poproszona, by zagrać koncert w mojej podstawówce, którą opuściłam rok wcześniej, wygrywając stypendium w Królewskiej Wyższej Szkole Muzycznej. Zdecydowałam, że zagram słodki romans Händla czy Haydna, który mój kolega z klasy grał rok wcześniej. Dwie pierwsze linijki partytury odczytałam płynnie – to był ten uroczy temat! Dalej był już dramat. Grałam tak źle, że publiczność nie wiedziała, co robić. Zeszłam więc ze sceny po pięciu tępych klaśnięciach. Koncert mojego pierwszego zespołu zagrałam dwanaście lat później w Spanish Anarchist Centre na Harrow Road w zachodnim Londynie. Była tam tylko jedna żarówka zwisająca na kablu, wszystkie szyby były powybijane. Duże, puste miejsce. Razem z nami występowała jeszcze punkowa kapela. Myśmy byli bardziej bluesowi. Weszliśmy jako pierwsi i publiczność zaczęła na nas pluć. Mimo tego graliśmy dalej, nie wiedząc, czy to komplement, czy nie. Do tej pory nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Jak znalazłaś się w składzie grupy Kangaroo Moon?
Długa historia… W australijskim Northcoat koło Melbourne pewien nieprzyjemny dzień przyniósł mi w piekarni parę ciemnobrązowych oczu, które zabłyszczały i wstrząsnęły mym sercem. Wyszłam z niej przemieniona, naładowana tym jednym ciepłym spojrzeniem, które nie oczekiwało niczego w zamian. Wieczorem wybrałam się do kawiarni Jammin, gdzie odbywała się noc poetycka. Niebieskooki blondyn o długich włosach, ubrany od stóp do głów w turkusowy strój pojawił się w drzwiach. Wiedziałam, że siądzie obok mnie. Mój mur skruszał. W ciągu pięciu minut powiedział mi, że dołączę do zespołu o nazwie Dreamtime. Tydzień później w Hawthorn znów ujrzałam pana Turkusowego machającego, jakby mnie oczekiwał. Był wciąż turkusowy i o włosach w kolorze blond. „ Chodź za mną” – powiedział natychmiast. Podeszliśmy do starego jeepa, w którym zobaczyłam parę oczu. Czy to te oczy znane z piekarni? Michael, bo takie było jego imię, spoglądał w moje oczy chwilę dłużej. Jesteś w zespole, powiedział uprzejmie i przedstawił mnie Markowi Robsonowi z późniejszego zespołu Kangaroo Moon, który opierał się o tylne drzwi jego samochodu. Przez resztę tygodnia Michael podrywał mnie, przychodząc późnym wieczorem po mojej pracy w orkiestrze czy w cocktail barze. Podróżowaliśmy przez rok z Alice Springs do Darwin, grając we wszystkich możliwych miejscach. Byliśmy zapraszani do Aborygenów. Przez kilka miesięcy występowaliśmy na stałe w Bondi Hotel w Sydney. Kangaroo Moon powstał trzy lata później. To była nasza czwórka, ale bez Michaela... Ale to zbyt długa historia.

Współpracowałaś też z Daevidem Allenem z zespołu Gong. Jak wspominasz ten okres?
Pierwszy raz spotkałam Daevida w 1988 roku na Skinners Shoot Road w Byron Bay. Byli tam wielbiciele muzyki, poeci, tancerze, gwiazdki ognia skrzyły się pośród drzew... W pewnym momencie przenieśliśmy się z Melbourne do Anglii... Tworzyliśmy The Invisibles Opera Company of Tibet – Daevid i cztery kobiety. Któregoś dnia muzycy grupy Gong: Didier Malherbe, Shamal i inni grali koncert w południowym Londynie, a ja miałam jeszcze drugi występ tego samego wieczoru z The Wise Monkeys. Daevid zrobił nam z tego powodu scenę. Przez jakiś czas przestałam z nim współpracować, choć pojawiały się kolejne propozycje. W utworze „Dynamite” grałam na skrzypcach z Grahamem Clarkiem, ale to było dla mnie za mało. Rozstaliśmy się więc, pozostając jednak wielkimi przyjaciółmi. Gościł u mnie zawsze, jak był gdzieś w okolicy. Nagrałam trochę muzyki na jego płytach Gongu i także nieco eksperymentalnego materiału w jego mieszkaniu w Ocean Shores. Bardzo mi go brakuje. Zawsze czułam się przy nim swobodnie.

A jak trafiłaś do zespołu Chrisa Jaggera?
Po raz pierwszy zobaczyłam Chrisa w moim lokalnym pubie zza grupy dziko tańczących kobiet. Jego gitara i wokal rozlegały się trochę zniekształcone ze starego wzmacniacza w samym środku tej delikatnej, starej, angielskiej prowincji. Następnym razem widziałam go podczas ogromnego sylwestrowego jamu w starej przerobionej kaplicy w Burrowbridge. Bluegrassowy zespół Dave’a Hatfielda (miałam przyjemność grać z nim wcześniej, a teraz pracujemy razem w zespole Chrisa) był tam jednym z ważniejszych punktów programu. To była bardzo fajna impreza. Rozmawiałam też tam z Chrisem. Opowiadał mi sporo, jak uczył się wielu kawałków ze starych płyt i innych źródeł. Następnego dnia Dave powiedział mi: „Przyjdź do The Half Way House i na wszelki wypadek miej skrzypce w bagażniku”. Kiedy się tam zjawiłam, zobaczyłam będącego na wakacjach japońskiego skrzypka, którego Chris uczył piosenek, bardzo głośno wyśpiewując ich riffy. Jednak wyglądał on na coraz mniej przekonanego, trząsł się, pił coraz więcej. Próbował grać do swojego telefonu komórkowego, aż w końcu poddał się cały w nerwach. Po przerwie zaoferowałam się, że ja mogę dołączyć do zespołu. Kiedy po koncercie już prawie wszyscy wyszli, japoński skrzypek zadziwił naszą pozostałą grupkę, wygrywając skrzypcowe koncerty, jeden po drugim. Od tego momentu zaczęłam grać z Chrisem Jaggerem. Tak to się zaczęło.

Jakie są twoje najlepsze koncerty i projekty w których brałaś udział?
Kangaroo Moon, Blue Midnight, Tymon Dogg, Rory Mcleod, Chris Jagger, Daevid Allen, Wise Monkeys i wiele innych. Jeśli chodzi o koncerty, to coroczne, całonocne grania z Kangaroo Moon w kawiarni Golden Moon na festiwalu w Glastonburry. Czasami było tam trudno skoncentrować się na muzyce, zasypiając na stojąco… Jednak takie intensywne granie powodowało, że kolejne koncerty były coraz lepsze.

Twoje najbliższe plany muzyczne?
Chris Jagger, Kangas, Blue Midnight. Kontynuowanie grania i nagrywania muzyki, odkrywanie, rozwój.

A jakiej muzyki lubisz słuchać ?
Z braku czasu lubię słuchać muzyki, której nigdy wcześniej nie słyszałam…

 

Krzysztof Opalski
publikował teksty m.in w pismach „Gadki z Chatki”, „Teraz Rock”, „Twój Blues”, „Jazz Forum”, „Opcje”, „Lizard”. Muzycznie związany z grupą folkową Buraky, wcześniej w zespołach Krakersy i Chudoba. Zagrał na harmonijce na płycie brytyjskiego blues-rockowego gitarzysty Tony’ego McPhee „Live in Poland at Blues Express”. Kilkakrotnie zagrał też z Chrisem Jaggerem podczas jego występów w Polsce (w 2014 roku Buraky akompaniowały temu artyście na krótkiej trasie po Polsce).

Skrót artykułu: 

Na przełomie kwietnia i maja tego roku koncertował w Polsce wraz zespołem młodszy brat Micka Jaggera – Chris i to na dwa miesiące przed występem The Rolling Stones w Warszawie. Towarzyszyli mu: Elliet Mackrell – skrzypce, didgeridoo, flażolet, śpiew oraz Charlie Hart – skrzypce, fortepian, akordeon, śpiew, a cały zespół był firmowany jako Chris Jagger's Acoustic Trio. Muzycy zagrali dziesięciodniową trasę koncertową, która obejmowała kolejno następujące miejscowości: Poznań, Zduńską Wolę, Kraków, Krosno, Domecko k. Opola, Lubań, Wrześnię, Głubczyce i Błaszki.

Fot. A. Szymański: Elliet

Dział: 

Dodaj komentarz!