Fot. P. Olszewska
W maju tego roku Maciej Szajkowski gościł w swoim cotygodniowym autorskim programie „Folk-Off” w radiowej Czwórce gitarzystę Jacka Steinbricha z lubelskiej korzenno-awangardowej kapeli TeChytrze.
Maciej Szajkowski: Niewiele jest wydawnictw, które odnosząc się do muzyki ludowej, brawurowo interpretują ją w duchu postmodernizmu, nowoczesności, awangardy, transgresji. Wasza twórczość przypomina mi artcore albo emocore, muzykę wyrastającą z punk rocka, podziemia, muzyki alternatywnej, a jednocześnie śmiało odwołującą się do fundamentalnych gatunków muzycznych – jak muzyka tradycyjna, blues, rock czy jazz. To jest niesamowicie ciekawy album. Mam wrażenie, że był nagrywany „na setkę”, bo brzmienie jest bardzo bezpośrednie, surowe.
Jacek Steinbrich: Tak, częściowo takie było nasze założenie, ale i konieczność, bo mieliśmy bardzo mały budżet i nagrywaliśmy wszystko „na setkę” w Teatrze im. Stefana Jaracza w Otwocku. To było wyzwanie, bo na wszystko mieliśmy tylko dwa dni. Dlatego materiał brzmi jak z piwnicy, ale to jest nawet dobre, bo pokazuje underground.
To jest wyłącznie twój koncept? A może ta muzyka jest wypadkową różnych inspiracji każdego z was?
Nosiłem się z pomysłem na taki album już jakiś czas i najpierw zaprosiłem świetnego perkusistę – Kubę Marczyńskiego, z którym wcześniej już grałem w bardziej freejazzowych składach. Nagraliśmy album wspólnie z Tadkiem Cieślakiem na saksofonie i Olgierdem Tokarskim na trąbce. Grywaliśmy free jazz z Jackiem Chmielem. Oprócz free jazzu słucham jeszcze punk rocka, bluesa, normalnego jazzu, muzyki współczesnej, klasycznej, dronowej, techno, noise’ów, wszystkiego. W wyborze kieruję się maksymą Duke'a Ellingtona, że są dwa rodzaje muzyki, fajny i niefajny. Bardzo mi się podoba łączenie różnych dziwnych rzeczy i w tę stronę zawsze lubię iść. Kuba zaproponował kontrabasistę Romka Chramiuka, którego wcześniej nie znałem, a okazał się świetnym muzykiem. Z nimi się dobrze współpracuje, bo są bardzo otwarci na różnego rodzaju style i sposoby grania. Jak się gra z takimi muzykami punk rocka, to jest to bardzo ciekawe doświadczenie. Z dziewczynami (Ania Trawicka, Lidia Szpulka, Weronika Nowacka, Renata Krawczyk i Agata Turczyn ) już dawno współpracowałem. One śpiewały w Ośrodku Inicjatyw Twórczych „Rozdroża”, w grupie wokalistek, która zajmuje się nową interpretacją muzyki tradycyjnej. Z Lidką wcześniej spotykaliśmy się przy zupełnie innych projektach. Bardzo podobał mi się ich śpiew otwarty. Zawsze chciałem go połączyć z bardziej bluesowo czy rootsowo-dziwnym brzmieniem. Dziewczyny najpierw zrobiły duże oczy, ale potem były bardzo zainteresowane.
Czy w takich dużych zespołach sprawdza się demokracja?
Następne pytanie proszę.
A jednak nie do końca.
Oczywiście, że się sprawdza. Grałem w zespołach, w których był lider i to jest dobre. Trzeba zawsze się liczyć z tym, że jakieś kompromisy muszą być. Największy problem mamy z tym, że mieszkamy w różnych miastach, działamy w różnych grupach, więc logistyka jest wyzwaniem, ale na razie wszystko układa się naprawdę fajnie. Pomysły, które zawsze przynoszę, są przez nas wszystkich interpretowane, ogrywane. Ogółem rzecz biorąc, praca jest kolektywna, każdy wnosi swoją część. Było kilka przypadków, w których Romek zaprezentował bardzo fajną linię basową, zupełnie inną od tej, którą ja napisałem. Kubie nigdy nie mówię, co ma zagrać, bo on wie to trzy razy lepiej ode mnie. A dziewczyny? One mają po prostu linię melodyczną i starają się ją jak najlepiej realizować. Czasami też mają pomysły na jakąś wielogłosowość. Nie chcę być liderem-zamordystą, bo nie przepadam za taką funkcją.
Rozszyfruj nazwę TeChytrze.
Nawet za bardzo nie pamiętam jej genezy. Kiedyś wszyscy siedzieliśmy w knajpie i mieliśmy problem, jak ten cały zespół nazwać. Obecna nazwa jest zasługą Lidki i Maćka, naszego realizatora. To była totalna abstrakcja i jeżeli mam powiedzieć, co znaczy TeChytrze, to oznacza TeChytrze i nic więcej. Nazwa nam się bardzo spodobała, dlatego że jest taka dziwna. Zawsze, kiedy mówię o tym zespole, to każdy się pyta „Co to znaczy?”.
„Chytrze bydlą z pany kmiecie, wiele się w jich siercu plecie, gdy dzień panu robić mają, częstokroć odpoczywają”. To Satyra na leniwych chłopów – trochę przewrotna, bo wiemy, że to czasy pańszczyzny, feudalizmu, ale jako żywo przypomina mi ta nazwa fragment „chytrze bydlą z pany kmiecie”.
Być może rzeczywiście nawiązuje ona do tych słów, bo dziewczyny są obeznane z kulturą ludową.
Muszę jeszcze zapytać o kontekst lubelski. Orkiestra św. Mikołaja, Mikołajki Folkowe – czy coś wnoszą do twojej twórczości?
Znam ich, ale folkiem interesowałem się od troszkę innej strony, bo np. Festiwal KODY nieco inaczej interpretował tradycję. Tam często pojawiało się połączenie zupełnej awangardy i muzyki tradycyjnej. To było coś, co do mnie lepiej trafiało.
To, co robicie, to jest mariaż, powiedziałbym, bardzo profanujący ludową materię.
Jesteśmy punkowcami – niestety, taka nasza funkcja i rola.
Dekodujecie rzeczywistość i tradycję. Pomysłowe, świeże granie. Niektórym słuchaczom kojarzy się z No Means No…
Super komplement!
Niektórych fanów rażą ludowe teksty. Czy musiały one tutaj wybrzmieć? Rozumiem funkcję dziewczyn, charakterystyczny sposób śpiewania, ale może popełnicie coś współczesnego w oparciu o tę technikę wokalną i nieprawdopodobny amalgamat inspiracji dźwiękowych?
Już jest nawet pomysł, bo mamy sporo nowego materiału jeszcze niewydanego i nienagranego. Mam nawet taką ideę, że chciałbym tę linię melodyczną zrobić tym razem bez tekstu, ale śpiewaną wielogłosowo przez dziewczyny. Zobaczymy. Jest taki pomysł, żeby nie trzymać się jednego szablonu, tylko raczej być, że tak powiem, spontanicznym. Jeżeli mamy jakąś koncepcję, to nawet się nie zastanawiam, jak to wyjdzie, tylko po prostu ją realizujemy. Jeżeli Romek i Kuba nie rzucają we mnie ogryzkami albo kawą, a dziewczyny nie są na mnie złe, to wtedy okazuje się, że jak najbardziej można to robić.
Zapytam jeszcze raz o teksty, które przynoszą dziewczyny. Są one tradycyjne, wyszukane w starych śpiewnikach albo wyuczone od śpiewaczek ludowych. I co? Słuchacie, analizujecie słowa, myślicie, jakie jest przesłanie tej pieśni w XXI wieku, czy ona nie traci aktualności?
To jest właśnie ciekawe, że na początku moje wspólne próby z dziewczynami wyglądały w ten sposób, że była linia melodyczna, rytmika, ewentualna harmonia. Dziewczyny próbowały zawsze do tego dopasować jakiś tekst, który oddawał charakter rytmiczny albo pasował do tej melodyki. Parę razy było tak, że jakiś tekst był przygotowany i jeśli nam nie podchodził, to próbowaliśmy z następnym. One miały w głowie sporo tej wiedzy, bo się tym zajmowały wcześniej. Nawet kilka osób się kiedyś pytało, skąd my takie teksty bierzemy, bo one okazują się czasami bardzo współczesne? Mamy teraz taki freejazzowy standard. Dziewczyny śpiewają melodię, a tekst jest taki, że niektóre osoby myślały, iż idziemy z jakimś trendem współczesnym. Okazało się, że to jest piosenka sprzed wieków i nikt nie mógł rozszyfrować jej źródła. To utwór o relacjach damsko-męskich, grany trochę w wersji disco. Te teksty zawsze fajnie się sprawdzają i sam jestem zaskoczony, jak one są cały czas aktualne.
Masz świadomość, że zespołów w ten sposób odwołujących się do tradycji ludowej jest w Polsce stosunkowo mało? Jeśli mówimy o naszej części Europy, to na Węgrzech czy w Czechach to jest ogromna scena. W Polsce mieliśmy Jak Wolność To Wolność, później Rzepczyno. Jak to oceniasz? Przysłuchiwałeś się tej scenie, szukasz w niej inspiracji?
Najbardziej mnie inspirował Raphael Rogiński w duecie z Genowefą Lenarcik albo Ksawery Wójciński z Maniuchą Bikont. Oni grywają bardzo różne rzeczy, ale trzymają się punkjazzowego brzmienia.
Gracie koncerty? Czy TeChytrze jest również liveactową załogą?
Mieliśmy sporą przerwę, bo dziewczyny zostały mamami. Graliśmy ostatnio w Lublinie i we Wrocławiu. Mamy plany, żeby zacząć to robić trochę częściej.
Gdzie was szukać, jak kontakt złapać?
Jesteśmy nowocześni, mamy na Facebooku swoją stronę, a nasz wydawca, Fundacja Kaisera Söze, ma swoją stronę na Bandcampie.
„Chłopaki, czekajta”, bo za chwilę się zacznie. TeChytrze wchodzi do gry i może troszkę rozkodować system, spowodować mały ferment. Lublin zawsze muzą mocny.
W maju tego roku Maciej Szajkowski gościł w swoim cotygodniowym autorskim programie „Folk-Off” w radiowej Czwórce gitarzystę Jacka Steinbricha z lubelskiej korzenno-awangardowej kapeli TeChytrze.
Fot. P. Olszewska