Tak mówi o sobie i swojej muzyce The Yuval Ron Ensemble - grupa ze Stanów Zjednoczonych grająca muzykę Bliskiego Wschodu. Formacja wystąpiła na grudniowych "Mikołajkach Folkowych" w Lublinie. Przez wielu stałych bywalców została uznana za jedną z najciekawszych grup w historii całego festiwalu.
Jacy muzycy należą do Waszej grupy?
Yuval Ron: Zespół w pełnym składzie liczy ośmioro muzyków. Są dwie wokalistki - Najwa Gibran i Maya Haddi, z kolei Yeghish Manukyan jest mistrzem gry na klarnecie i tradycyjnym flecie pasterskim. Mamy także panią grającą na instrumencie zwanym kanoun podobnym do cytry - Virginie Alumyan. Ja gram na oud. Poza tym jest jeszcze dwóch bębniarzy - Jamie Papish i David Martinelli. Oprócz tego mamy tancerzy wykonujących tańce derwiszy i ceremonii sufickich. Na "Mikołajki Folkowe" przyjechaliśmy w kameralnej wersji - ja gram na oud, Najwa śpiewa, George Hammad gra na skrzypcach, a Jamie Papish na instrumentach perkusyjnych.
Mieszkacie w Ameryce. Tam się urodziliście?
Y. R.: Nie, nie wszyscy. Właściwie tylko Jamie. Większość z nas pochodzi z krajów Bliskiego Wschodu takich jak Izrael, Syria, Palestyna. Nasz drugi perkusista urodził się w Stanach Zjednoczonych, lecz ma korzenie chrześcijańsko-egipskie. Mamy jeszcze dwóch muzyków z Armenii, którzy tam się urodzili i wychowali a potem przyjechali do Stanów. Ja urodziłem się w Izraelu. Tak więc jesteśmy imigrantami.
Najwa Gibran: Mieszkam w Kanadzie, ale urodziłam się w Hajfie w Izraelu.
Dlaczego zdecydowaliście się grać muzykę Bliskiego Wschodu?
Y. R.: Ponieważ jest to nasza muzyka i nasza kultura. W Stanach gra się jazz, blues i rock. Style te reprezentują amerykańską muzykę, a ona nie należy do naszej tradycji. A my chcemy zachowywać własne dziedzictwo.
Jak Wasza muzyka odbierana jest w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie? Czy jest popularna zwłaszcza wśród imigrantów?
Y. R.: Mamy pozytywne doświadczenia, nasza muzyka jest bardzo dobrze przyjmowana. Ludzie są nią zainteresowani i chcą, żebyśmy często występowali.
N. G.: W Kanadzie jesteśmy obecni głównie w społeczeństwie północnoamerykańskim, ale oczywiście słuchają nas też ludzie należący do naszych kultur. Uważam jednak, że naszą misją jest dotarcie głównie do publiczności północnoamerykańskiej. Chcemy, by Amerykanie poznali naszą kulturę poprzez muzykę, którą wykonujemy.
Yuval, koncertowaliście już w różnych krajach - jak byliście w nich przyjmowani?
Y. R.: Odbiór tej muzyki przerósł nasze oczekiwania. Za każdym razem, kiedy gramy w jakimś nowym miejscu - jak na przykład tu, w Polsce - zastanawiamy się, czy będzie istniała bariera obcości i czy ucho publiczności będzie przyzwyczajone do tego typu muzyki. Ale za każdym razem jesteśmy miło zaskoczeni, że ludzie ją przyjmują, nawet jeśli słyszą ją po raz pierwszy w życiu. I myślę, że czują to samo, co my - duszę tej muzyki, którą próbujemy wyrazić, nasze emocje i nasze serca. To są rzeczy bardziej poruszające niż samo brzmienie. Niektórym brzmienie podoba się od razu, niektórym zaś potrzeba więcej czasu, aby się do niego przekonać, jednak wszyscy są w jakiś sposób emocjonalnie poruszeni. Wszędzie jest tak samo.
W Ameryce duże miasta są wielokulturowe, mieszkają w nich ludzie o narodowościach całego świata. W miastach takich jak Boston, Los Angeles, Nowy Jork, Chicago żyją ludzie z Persji, Indii, Izraela, Portugalii; są Brazylijczycy, Marokańczycy, a także Amerykanie, którzy tam się urodzili. Wszyscy oni przychodzą na nasze koncerty. Ale kiedy jedziemy grać do małych miasteczek, okazuje się (czym jestem miło zaskoczony), że za każdym razem publiczność, która nie miała jeszcze styczności z world music, chwali to, co gramy, choć jest to bardzo tradycyjne. Kiedyś pojechaliśmy do Korei...
... i jak zostaliście przyjęci?
Y. R.: Było wspaniale, ludzie podchodzili do nas, zadawali pytania. Czuli, że nasza muzyka jest w pewnym sensie podobna do ich muzyki, zwłaszcza jeśli chodzi o flety i instrumenty strunowe. Chociaż w rzeczywistości ta, którą wykonujemy zdecydowanie różni się od tradycyjnej muzyki koreańskiej. Koreańska jest bardzo ładna.
...i bardzo egzotyczna.
Y. R.: Tak, gdyż jest to niezwykle odległa kultura. Właściwie jest tak, że im bardziej oddalamy się od naszej kultury, tym bardziej podoba się muzyka, którą gramy.
Czy występowaliście już na Bliskim Wschodzie?
Y. R.: Jeszcze nie.
N. G.: Występowałam kilka razy z innymi muzykami, zanim zaczęłam koncertować z Yuvalem i muszę powiedzieć, iż odbiór był naprawdę bardzo pozytywny. Spodziewam się, że gdybyśmy mieli okazję tam pojechać razem z The Yuval Ron Ensemble, występ muzyków reprezentujących nasze narodowości bardzo by się podobał.
Czy na Bliskim Wschodzie istnieją zespoły wykonujące muzykę taką jak Wasza?
N. G.: Nie, chyba nie ma tam takich zespołów.
Y. R.: Nie, ponieważ nasz zespół to kombinacja muzyki arabskiej, armeńskiej, żydowskiej i chrześcijańskiej. Jest kilka grup, w których muzycy żydowscy i arabscy grają razem, ale tylko w Izraelu, nigdzie indziej na Bliskim Wschodzie. Nie ma też zespołów, gdzie jest więcej niż te dwie narodowości.
Więc przejdźmy do sprawy kluczowej: dlaczego występujecie razem jako muzycy pochodzący z tak wielu narodowości i religii?
Y. R.: Dla mnie jest to kwestia piękna. To jest po prostu piękna kombinacja. Początkowo zaczynaliśmy z powodów społeczno-politycznych, ponieważ chcieliśmy w ten sposób przeciwstawić się przemocy i ignorancji. Z powodu rozpaczy, bezsilności, rozczarowania politykami i narodami Bliskiego Wschodu. I właśnie z tego narodził się nasz projekt. Chcieliśmy spróbować w jakiś sposób zareagować na to, że politycy nie są zainteresowani znalezieniem rozwiązania konfliktowych sytuacji. Od tego się zaczęło. Jedyną rzeczą, jaką mogliśmy zrobić jako muzycy była "muzyczna manifestacja". Później przekształciła się ona w projekt artystyczny, czyli piękno różnic razem zebranych.
Sufizm mówi, że każda religia, rasa i kraj są jak jeden strumień. Cała Polska jest jednym strumieniem, tak samo Francja, czy religia, taka jak islam. Ale jeśli doświadcza się więcej, współpracuje z innymi - gromadzi się więcej niż jeden strumień, otrzymuje całość, poznaje całą tajemnicę. Dlatego robimy to, co robimy. Aby doświadczyć piękna. Połączenie tradycyjnej muzyki armeńskiej, żydowskiej i arabskiej jest piękne a ja, jako muzyk, osobiście cenię je najbardziej. Dlatego chcę się tym dzielić, a wielką radością jest dowiedzieć się, że są inni ludzie, którym też się to podoba. Czuję się wtedy wielkim szczęściarzem.
Na czym polega Wasza misja?
N. G.: Dla mnie, jako członkini zespołu The Yuval Ron Ensemble, ważne jest, aby przekazać światu, że trzeba się skoncentrować na podstawowej istocie egzystencji, na tym, że gdzieś w głębi wszyscy funkcjonujemy dokładnie w taki sam sposób. Myślę, że harmonia, którą odczuwamy jeżdżąc do krajów tak odległych kulturowo od naszej twórczości i wobec których nasza muzyka jest tak odległa - a jednak jest akceptowana i lubiana, a ludzie są jej ciekawi - wszystko to dowodzi, że mamy ten sam pradawny korzeń i pochodzimy z tego samego miejsca.
Y. R.: Tak, nawet fragment DNA jest u białych ludzi w Ameryce taki sam, jak u mieszkańców Afryki (jak się okazało po zbadaniu DNA najstarszego człowieka odnalezionego w Afryce). Więc wszyscy jesteśmy spokrewnieni, lecz ludzie o tym nie pamiętają. Dlatego mamy wojny. Nasza misja jest misją pokoju. Właśnie tak.
Podczas Waszego koncertu zwróciła moją uwagę jedna z pieśni napisana na specjalną okazję - porozumienia między Izraelem a Palestyną. Jak powstała ta pieśń?
Y. R.: Kilka lat temu rząd norweski zaangażował się w podpisanie porozumienia pokojowego pomiędzy Izraelem i Palestyną. W rezultacie prowadzonych negocjacji porozumienie podpisano, a przywódcy - Jaser Arafat i Icchak Rabin - otrzymali pokojową Nagrodę Nobla. W Oslo miała się odbyć uroczysta ceremonia. Mój przyjaciel został poproszony o napisanie pieśni dla uczczenia tego wydarzenia. Tę piękną pieśń - "Czas na pokój" - miało śpiewać dwoje dzieci, palestyńskie i izraelskie. Odzwierciedla ona nadzieję, że wreszcie, po raz pierwszy w historii, tych dwóch przywódców podpisze porozumienie pokojowe. Warto dodać, że to porozumienie wpłynęło na Irlandczyków, na to, aby przerwali wojnę w Irlandii. Rok później podpisali oni kończące wojnę porozumienie pokojowe między protestantami a katolikami.
Pieśń, o której mowa pochodzi z tamtej uroczystości i śpiewając ją próbujemy ożywić ducha, który wtedy się pojawił. Niestety okazało się, że pokój w Izraelu i Palestynie jednak nie zapanował. Kraje te są nadal w stanie wojny; porozumienie z Oslo nie weszło w życie. Od tamtej pory nikt inny nie znalazł rozwiązania tego problemu.
Uważam, że jest to ważna pieśń. Śpiewamy ją na całym świecie i naprawdę porusza ona ludzi. Mamy nadzieję, że wyrośnie z tego coś, co przerwie wojnę, pobudzi więcej oddolnych inicjatyw, że ludzie będą wywierać nacisk na przywódców, aby wreszcie zakończyli tę bezustanną przemoc i znaleźli kompromis, na który zgodzą się obie strony, tak, aby można było żyć normalnie.
Najwa, pochodzisz z Izraela a tu, w Lublinie, miałaś okazję dowiedzieć się czegoś więcej o historii narodu żydowskiego. Wiem, że byłaś w byłym obozie koncentracyjnym na Majdanku...
N. G.: Jako katoliczka pochodzenia arabsko-izraelskiego dorastałam w pewnej nieświadomości co do obozów koncentracyjnych. W Kanadzie, dokąd przybyłam, właściwie nie uczy się o tym w szkołach, zwłaszcza katolickich i jest się w pewien sposób chronionym, chyba że samemu szuka się informacji na ten temat. Wydaje mi się, iż pracując z Yuvalem nad promowaniem pokoju i porozumienia moim obowiązkiem jest zrozumieć te wydarzenia.
Być może zabrzmi to ignorancko, ale dopóki nie pojechałam na Majdanek, nie zdawałam sobie sprawy, że to wszystko zdarzyło się naprawdę. Byłam w tych samych pomieszczeniach, w których przetrzymywano niewinne dzieci i rodziny. Choć było to przerażające doświadczenie, dało mi więcej poczucia sensu i celu tego, co robię, więcej energii. Możemy się zastanawiać, dlaczego były obozy koncentracyjne i mówić, że to okropne, ale przecież to samo dzieje się znowu w innym miejscu, jak w błędnym kole. Nieważne, czyja to kultura (mam żydowskich przyjaciół), dorastałam w Izraelu i czuję, że część mnie jest izraelska/palestyńska/libańska/katolicka/muzułmańska i że jest to mój naród. Co prawda pewnej części mnie już nie ma, ale inna, znaczna część rośnie w siłę i jestem jak drzewo, które właśnie dostało więcej żyznej gleby.
The Yuval Ron Ensemble ma na swoim koncie nagrania...
Y. R.: Jako zespół nagraliśmy dwie płyty. Najnowsza to "Tree of Life" ("Drzewo życia"), a wcześniejsza - "Under the Olive Tree" ("Pod drzewem oliwnym"). Z innym zespołem nagrałem jeszcze album zatytułowany "One". Muzyka jest podobna - choć bardziej w stylu ścieżki dźwiękowej do filmu - zawiera elementy kultury żydowskiej, armeńskiej oraz arabskiej.
Zatem film również łączy te kultury?
Y. R.: Na tę płytę składają się dwie ścieżki dźwiękowe, które napisałem do filmów. Jeden z nich to izraelski film o historii miłosnej i morderstwie. Dwa miesiące później zadzwoniono do mnie i poproszono, żebym pracował przy egipskim filmie opowiadającym o Iraku, Kuwejcie i wojnie w Zatoce Perskiej. Muzyka do tego filmu była bardzo podobna. Pracowałem nad tymi dwoma filmami jeden po drugim, muzyka bardzo mi się podobała, ale pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że postrzegam ją jako jedną. Zobaczyłem między nimi tyle podobieństw, że chciałem je połączyć. Projekt ten był niezwykle trudny, zajął mi pięć lat, ale jestem z niego dumny. Czasem, jeśli pracuje się nad czymś bardzo trudnym, dochodzi się do głębi.
Festiwal "Mikołajki Folkowe" był dla Was nowym doświadczeniem z nową publicznością?
Y. R.: Zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci. Publiczność dwa razy wezwała nas na scenę po koncercie. Gdyby nikt po nas nie grał, myślę, że zagralibyśmy jeszcze więcej bisów. Uważam, że w Polsce ludzie są otwarci na różne rodzaje muzyki. Byli wzruszeni, wielu rozmawiało z nami po koncercie. Niektórzy mówili, że byli zaskoczeni faktem, iż każdy utwór jest inny. Słyszałem od organizatorów festiwalu, że niektóre osoby przyjeżdżające tu od kilkunastu lat mówiły, iż jesteśmy jednym z trzech najlepszych zespołów w całym tym czasie. Bardzo się z tego cieszę.
Jesteście w Polsce po raz pierwszy?
N. G.: Tak. Ludzie są tu bardzo skromni, uczynni i szczerzy. Wszystko nam się podobało..., no może z wyjątkiem zimna panującego na dworze.
Y. R.: I jedzenie było pyszne!
N. G.: Zwłaszcza placki ziemniaczane w sosie grzybowym.
Dziękuję za rozmowę i mam nadzieję, że nie jest to Wasz ostatni koncert w Polsce
Tak mówi o sobie i swojej muzyce The Yuval Ron Ensemble - grupa ze Stanów Zjednoczonych grająca muzykę Bliskiego Wschodu. Formacja wystąpiła na grudniowych "Mikołajkach Folkowych" w Lublinie. Przez wielu stałych bywalców została uznana za jedną z najciekawszych grup w historii całego festiwalu.