Catherine Delunay i Bruno Tocanne

W stołecznym Teatrze Małym 20 marca wystąpił duet Catherine Delunay i Bruno Tocanne z Francji. Koncert reklamowany był jako jazzowy, ale... Pierwszy kawałek miał wyraźny klimat indyjski - klarnet i mocno połamana perkusja rozjeżdżały się w fazie, by w pewnym momencie powrócić do wspólnego rytmu. Następnie zabrzmiały dźwięki arabskie, które przez subkontynent przeszły w akustyczny jazz, choć z wciąż niesamowicie połamanymi rytmami. To improwizowane granie (szacuneczek dla perkusisty!!!) trwało czas jakiś, nastrój zmieniał się od baru lat trzydziestych po roots okraszony mocno schizowym klarnetem na zmianę z saksofonem sopranowym. W pewnym momencie Tocanne zapowiedział „Małe kotki z Kuby” (o ile dobrze zrozumiałem, gość mówił zabawną mieszanką francusko-angielską), czyli śmiesznie miaucząca połówka klarnetu z delikatną, pędzelkową perkusją, która narastała i łamała się coraz bardziej. Potem był jeszcze ciekawy brzmieniowo motyw - Catherine Delunay grała już na całym klarnecie, ale z zanurzoną w wodzie końcówką, co dało śmieszny, bulgoczący efekt. A gdy myślałem, że to był już ostatni kawałek, Delunay chwyciła za... dudy i zabrzmiała typowo bretońska muzyka, która z czasem ozdobiona została mocno wykręconą, rootsową perkusją - swoją drogą, w momencie wejścia bębnów, zupełnie zmienił się klimat tego kawałka, mimo że dudy wciąż grały ten sam motyw.

Koncert trwał koło godziny, pewnie byłby dłuższy, ale na sali zasiadło zaledwie około dwudziestu osób... Mimo wszystko - było całkiem fajnie.

Dział: 

Dodaj komentarz!