Biały Kaznodzieja Rasta

Adrian Sherwood

Podobno jako dzieciak chciałeś zostać piosenkarzem?


Prawie się udało... (śmiech). A poważnie, moja mama zamierzała zostać piosenkarką, ale zaszła w ciążę. Potem urodziłem się ja. Dorastałem w kręgach bohemy muzyczno - rozrywkowej. Mając 13 lat prowadziłem już dyskotekę. Kiedy skończyłem 17 lat rzuciłem szkołę, i zacząłem prowadzić własny biznes. Sprzedawałem płyty. Wtedy też robiłem swoje pierwsze nagrania. To było gówno warte... Poza tym był to zasrany okres mojego życia, początki działań, które wcale nie były dobre, ale na szczęście pracowałem wtedy z bardzo dobrymi ludźmi, np. Prince Far I. Praca z dobrymi ludźmi sprawia, że czujesz się dobrze. Jeśli pracujesz z dobrym artystą, to sam zaczynasz się czuć dobrym artystą. Przecież ktoś dobry nie pracowałby z byle kim. Dzięki współpracy z Prince Far I i innymi Jamajczykami poczułem się pewniej.


Jak doszło do waszego spotkania?


Myślę, że nawet teraz, na londyńskiej scenie wszyscy dobrze się znają. Tak samo jest na Jamajce. Idąc ulicą można tam spotkać największych muzyków. To ciągle nie jest jeszcze jakiś ogromny rynek. Są to artyści znani tylko w pewnych kręgach. Podobnie jest ze mną. Kiedy wyjeżdżam do innego kraju, spotykam tam ludzi, którzy o mnie słyszeli, ale nikt nie rozpoznaje mnie na ulicy. Wchodząc w jamajski świat możesz być tam najlepszy, możesz być gwiazdą, ale nikt nie pozna cię, kiedy będziesz spacerował po West End. Jamajska muzyka to ciągle underground. Tak było i będzie.


Kto był twoim największym nauczycielem?


Kiedy zaczynałem, był to Lee "Scratch" Perry i wielcy ludzie dubu.


Jaki jest Perry?


To geniusz. Jeden z największych artystów tego świata. Kompletnie szalony. Zupełnie jak dziecko z nigdy nie kończącą się energią...


Porozmawiajmy teraz o historii Twojej muzyki. Czym było Tackhead?


Spotkałem kiedyś amerykańskich muzyków z Sugar Hill Gang, dokładnie sekcję rytmiczną. Nie śpiewali, tylko grali. Zrobili m.in. taki kawałek, jak "Message" (Sherwood nuci "Don't push me...."). To były fantastyczne rzeczy. Poznałem ich i zmusiłem do przyjazdu do Anglii i tak powstała grupa Tackhead, która stała się bardzo popularna, no może z tym "bardzo" to przesada. W tamtych czasach na czele rządu stała Margareth Thatcher. To co działo się w Londynie było raczej bardzo dziwne. A nasze działania polegały na cięciu w kawałki wiadomości politycznych i społecznych, różnych komentarzy i komunikatów. Siekaliśmy przemówienia dygnitarzy i polityków, mieszaliśmy słowa, tak jak robił to kiedyś William Borroughs. Później całość dubowaliśmy i nasączaliśmy różnymi rytmami. Wychodziły całkiem interesujące kombinacje! To było właśnie Tackhead. Przez 3 - 4 lata solidne, dobre uderzenie i ogólne uznanie.


Ale Tackhead, to nie tylko zabawa słowem i muzyką...


W pewnym sensie byliśmy czymś w rodzaju ugrupowania, stowarzyszenia, któremu przyświecała potrzeba walki z tym systemem globalnej manipulacji. Współpracował z nami Mark Juit. Wcześniej działał on z formacją Pop Group. Mark miał na nas ogromny wpływ. Pochodził z tej samej szkoły w Borroughs, i to on wyszedł z ideą siekania informacyjnego szumu. My byliśmy najlepszą sekcją rytmiczną - Dog Wimbish, Keith de Blanc, Skip McDonald, i inni fantastyczni muzycy...


Sukces komercyjny Tackhead pomógł, czy zaszkodził grupie?


Nigdy nie osiągnęliśmy komercyjnego sukcesu. Ja sam zyskałem na tym dobre imię, bo nagrałem wiele dobrych płyt, ale nie była to jakaś kolosalna sprzedaż. Teraz to się zmienia, ponieważ zaczynam produkcję dla dużych wytwórni. Wcześniej pracowałem dla siebie i nie godziłem się na pracę dla kogoś innego. Byłem cholernie niezależny. Wszystkim, którzy chcieli, żebym dla nich pracował, mówiłem żeby się odpieprzyli. Chciałem pracować sam na siebie i wyrobić sobie jakąś renomę... Ale teraz pracuję nad nowym albumem Shinead O'Connor - to będzie przepiękna płyta. Pracuję też nad nową płytą Primery Scream - to również świetne nagrania. Muszę jakoś zarabiać na życie...


A jak wygląda praca nad Twoją autorską płytą?


Nad swoim najnowszym dziełem pracuję już od ponad dwóch i pół roku. Podczas występów nieraz prezentuję materiał fonograficzny, który ukaże się na płycie. Jeśli nagrywam własną produkcję, to staram się na niej osiągnąć wszystko to, co chciałbym usłyszeć. Kiedy nagrywam płytę dla kogoś, najpierw długo rozmawiamy, jak on to sobie wyobraża, co mu się podoba i co mnie się podoba. Potem razem nagrywamy. Cały czas dyskutujemy i rozważamy wszelkie warianty. Zawsze stawiam sobie za cel wyprodukowanie dobrej i pięknej płyty.


Jak wspominasz współpracę ze swoją żoną Kishi Yamamoto?


To moja eksżona. Była fantastyczna. Prowadziła cały interes. Projektowała okładki. We wszystkim mi pomagała. Wspominam to jak najlepiej.


Co Kishi robi teraz?


Wychowuje dzieci.


Nie pracujecie już razem?


Nie, ona mnie nienawidzi! (śmiech). Nie, to nie tak. Mamy przecież dwójkę dzieci, więc musimy się czasem do siebie odezwać, ale nie jest już tak jak kiedyś...


Co było powodem kryzysu On U Sound?


Przyczyną było moje rozstanie z Kishi pięć lat temu. Wtedy przestałem produkować płyty, a to co nagrywałem, podsuwałem innym wytwórniom.


Czy dzięki kontraktowi z niemiecką wytwórnią EFA, twoje płyty znów pojawią się na rynku?


Właścicielem EFA jest mój dobry przyjaciel, który pomaga mi już od wielu lat. Dzięki niemu dojdzie do reedycji większości moich starych płyt.


Jednym z Twoich ostatnich, największych odkryć jest japońska grupa Audio Active...


To zespół, który trzeba zobaczyć na żywo! Są absolutnie wspaniali. Maken twierdzi, że to najlepszy zespół, jaki widział w swoim życiu...


W ich przekazie i muzyce pojawia się wiele narkotycznych inspiracji...


W Japonii sytuacja wygląda dość nieciekawie. Jeśli przyłapią cię na paleniu marihuany, możesz mieć spore kłopoty. Około 10 mln. Japończyków uzależnionych jest od ICE, speed'a, amfetaminy - dzięki temu mogą siedzieć przy swoich pieprzonych komputerach. Japończycy - lunatycy. Audio Active propaguje marihuanę. Ale w Japonii nie można jej dostać! Jeśli już jest, to kosztuje majątek, a Audio Active to biedne chłopaki. Za każdym razem, gdy przyjeżdżają do Europy są bardzo szczęśliwi, jadą do Amsterdamu. Walczą o zalegalizowanie marihuany. Ich hasło Free Marihuana - w Japonii to raczej niebezpieczny slogan. I za to również ludzie ich kochają. Gdy pierwszy raz spotkałem ich w Japonii od razu wiedziałem, że to fantastyczna załoga.


Ich kompozycje nieraz generowane są przy wykorzystaniu najnowszych osiągnięć techniki...


Tak, ale nie ma w tym żadnego plastiku, sekundy zbędnego dźwięku. Oni są jak najbardziej prawdziwi. To chyba najbardziej autentyczny i naturalny japoński zespół jaki kiedykolwiek istniał. To najlepszy japoński zespół! Ciągle jeszcze tkwią w undergroundzie. Ich podejście do sceny jest fantastyczne. Jeśli ich zobaczycie zostaniecie na zawsze ich wielbicielami. Są zabawni, szaleni, nieobliczalni i podchodzą do wszystkiego na luzie. Granie odchodzi na żywo - bębny, bas, gitara, sample i szaleństwo. Kiedy się z nimi rozmawia są bardzo spokojni, lecz kiedy wchodzą na scenę, wywołują trzęsienie ziemi. Wokalista w masce przeciwgazowej przebiera nogami, olewając grawitacje skacze pod sufit, wali we wszystko głową, jak dzika małpa, wydaje demoniczne ryki, a potem mówi cicho, "dziękuję".


Tak wyobrażasz sobie przyszłość muzyki?


Nie wiem czy przyszłość muzyki, czy muzykę przyszłości. Świat staje się coraz mniejszy. Każdy wie już wszystko. Każdy wszędzie już był. Niewinność odeszła. Nastał kres pięknej niewinności. Teraz przyszłość jest niemal kliniczna, wiemy co nas czeka, wszystko podąża wytyczoną ścieżką. Siła Audio Active jest w tym, że pierdolą taką przyszłość - pierdolą ją w słusznej sprawie.


Co dzieje się teraz z takimi załogami jak Dub Syndicate, African Head Charge czy Revolutionary Dub Warriors. Czemu nie pracujecie razem?


Head Charge już się skończyło. Warriors podobnie. Dub Syndicate może dalej coś robi. Minęło już tak wiele lat odkąd razem robiliśmy płyty... Teraz chcę robić coś nowego, np. pracować z Shinead O'Connor lub z kimś innym. Dobrze jest robić ciągle coś nowego. Dokonałem bardzo wielu nagrań African Head Charge, Dub Syndicate. Kiedy tylko będę chciał zrobię następne, może będzie to za trzy lata, a może wtedy gdy nadarzy się okazja współpracy z jakimś wspaniałym wokalistą afrykańskim lub fantastycznymi jamajskimi muzykami... Ale robienie w tej chwili czegoś takiego na siłę jest dla mnie pozbawione sensu.


Porozmawiajmy teraz o scenie dance...


Muzyka dance jest w porządku. Można na niej sporo zarobić. Jest to również muzyka, która szybko się starzeje, szybko umiera. Jeśli zrobisz dziś jakiś kawałek "dance", to za pół roku będzie to już rzecz przestarzała. Ja nie robiłem wielu nagrań "dance", "techno" ani "house", ponieważ nie jestem w stanie znieść jednostajnego rytmu - można od tego dostać pierdolca. Wolę rzeczy bardziej rozbudowane i uduchowione. "Dance" jest w porządku i naprawdę można na tym zarobić, ale ja wolę robić coś innego.


Czy pracowałeś kiedyś z wytwórnią Nation? Co o nich sądzisz?


Bardzo mili ludzie. Aki Navaz jest teraz właścicielem Nation Records.


A co myślisz o, muzułmańsko - hinduistycznym przesłaniu, religijnych inspiracjach....


"Rejoice, Rejoice", Cieszę się. Jah, Wisznu, Allah, Jezus, to imiona tego samego Boga. Nation zwalcza religijne podziały, dyskryminacje. Blake głosił, że "wszystkie religie są jednością". Fun-Da-Mental jest O.K., to świetna grupa, a Aki jest dobrym człowiekiem i ma dobre pomysły. Również Transglobal Underground jest w porządku.


Jednym z mistrzów Nation był Nusrat Fateh Ali Khan. Spotkałeś go kiedyś?


Widziałem go zanim zmarł. To geniusz, wielki śpiewak, fantastyczny artysta...

Dave Watts! - znacie go? Taki facet z jednym dreadem - to mój przyjaciel, podobnie jak Aki. Promują wschodnią muzykę. Lubię ich, to fajni chłopcy. Znamy się dobrze.


W swoich dokonaniach artystycznych popełniłeś również kilka mezaliansów z muzyką polską. Podobno wymagało to wiele trudu?


Nie, ponieważ mój najlepszy kolega ze szkoły jest Polakiem! Nazywa się Siemaszko. Był jeszcze drugi - Kowalczyk - byli Anglo-Polakami. Miałem i mam wielu polskich znajomych.


Więc polskie melodie i rytmy nie były dla ciebie obce?


Ależ skąd! Musiałem się ich nauczyć... od Twinkle Brothers! (śmiech). Z Polską od dzieciństwa miałem bardzo dobre kontakty. W mieście, w którym dorastałem mieści się polski klub i tam poznałem bardzo wielu Polaków. Bywałem na polskich ślubach, chrzcinach, mimo że nie jestem katolikiem. Mam mnóstwo polskich przyjaciół w Anglii i w Polsce. Mam też przyjaciół w Afryce, Azji, Ameryce i na Jamajce, w Japonii, w Niemczech - wszędzie.


Podobno miałeś trochę problemów z miksowaniem polskiej korzennej muzyki?


Nie. Jeśli muzyka jest dobra, to jest kurwa dobra, a jeśli nie, to nie. Są dwa rodzaje muzyki - dobra i zła.


A polska muzyka?


Macie świetne tematy, zróżnicowane harmonie, transy, np. "Don't Betray My Love", ("Pierso Godzina" - Trebunie Tutki, przyp. M.S.) - to świetny kawałek. I nie było kłopotów z miksowaniem tych utworów, ponieważ dobre rzeczy robią się same. Za te złe się nie biorę - nie można przecież wypolerować gówna. Jeśli zbierzesz dobrych muzyków - jednego stąd, innego stamtąd i jeden będzie muzułmaninem, a drugi Żydem i zagrają razem, to zagrają dobrze, bo mają w dupie jakieś podziały. To właśnie jest wspaniałe w muzyce - nie ma w niej uprzedzeń, nienawiści i dyskryminacji i tego całego gówna. Wszystko to znika - muzyka jest procesem uzdrawiającym.


Jakie jest Twoje zdanie na temat nowojorskiej sceny muzycznej, artystów takich jak Laswell, DJ Spooky...?


Nie są może tak dobrzy jak bym chciał, ale są OK. Bill Laswell zrobił mnóstwo pieprzonych płyt. Miksował chyba dziesięć sztuk na miesiąc, ale tylko jedna jest dobra. Chyba nie powinienem tego mówić? Bill jest świetny...


Czy zgodzisz się z opinią, że w Europie stolicą muzyki tanecznej jest Londyn?


Londyn jest fantastycznym miejscem, bo miesza się w nim wiele idei. To chyba najbardziej multirasowe miasto. Polska ma trochę faszystowską historię, Żydzi nie są tu noszeni na rękach, mało jest mniejszości etnicznych. Takie są fakty. Większa część Wschodniej Europy jest rasistowska. W Londynie wszystko wygląda inaczej - czarni chłopcy chodzą z białymi dziewczynami, Hinduski z Mulatami, wszystko się tu miesza i myślę, że to bardzo piękna i zdrowa sytuacja. Moje dzieci też są różnej krwi - dwoje z nich jest w połowie Japończykami, a trzecie jest w jednej czwartej Jamajczykiem. Mądre, śliczne i zdolne dzieciaki. Dochodzą do tego jeszcze sprawy duchowe. Z tych wielu kultur, z wielości idei powstaje niesamowity potencjał, pozwalający na osiągnięcie jakiegoś spełnienia. Dzięki temu świat staje się wspaniałym miejscem. Ziemia jest dla wszystkich i nie ma powodów, dla których ktoś nie mógłby żyć w Warszawie i np. nie wyjść za mąż za czarnego Żyda. Ale w Polsce to jeszcze jest niemożliwe...


Dlaczego?


Polska i spora część wschodniej Europy jest raczej niedostępna i wroga wpływom zewnętrznym. Z jednej strony nie jest to złe, ale z drugiej wydaje się niezdrowe. Z pewnością winę ponosi polityka kościoła katolickiego, który budzi szacunek, lecz stanowi źródło wielu problemów, np. predestynacji jednych i pogardy dla innych.

Myślę, że świat jest wspaniałym miejscem i każdy powinien się w nim odnaleźć. Wiele idei może się łączyć i mieszać. Nie wiem czemu miałbym nie zajmować się muzyką afrykańską? Nie wiem dlaczego nie mielibyście grać muzyki dajmy na to, chorwackiej? Czemu ktoś ma być z czegoś wykluczany? Komu służą jakieś ograniczenia? Dlaczego mam nie uczestniczyć w polskich chrzcinach, skoro moi przyjaciele są Polakami - czy dlatego, że nie jestem katolikiem? Czemu polski katolik nie miałby poślubić tunezyjskiej muzułmanki - czy z powodu pierdolonych uprzedzeń wywodzących się ze schorowanej przeszłości?! Jakim prawem ktoś ma nam wyznaczać miejsce, gdzie mamy żyć? Jak można zabronić komuś mieszkania w miejscu, w którym on chce mieszkać i pracować? Jak można zmuszać kogoś do wyjazdu? Czy stwierdzenie, że Żydzi są potęgą ekonomiczną świata, a czarni jadą na pracy innych, mogą stanowić jakieś poważne argumenty? Ale to już chyba inna historia...


Mówisz jak kaznodzieja...


Nie jestem nim. Kaznodzieja cytuje Pismo, ale diabeł także może to robić. Po prostu nie lubię ograniczeń i uprzedzeń. Z przyjemnością jadę do Polski, do b. Jugosławii, Korei Południowej, wszędzie... Kocham swobodę. Lubię się napić i dobrze zjeść. Uwielbiam eksperymentować kulturowo i muzycznie - to przecież kurwa fantastyczne! To życie pełnią, rozwijanie wszystkich gałęzi swojego drzewa. Dlaczego powstrzymywać się od radości, przysłaniać światło duszy, które emanuje w różne strony? Muzyka ma uzdrawiającą siłę, dobrą moc - jest ponad podziałami, niczego nie ogranicza.


Zostałeś poproszony o miksowanie koncertu Bakszyszu - słyszałeś ich?


Tak, trochę. Mój przyjaciel prosił mnie, żeby ich zmiksować, więc zrobię wszystko żeby wyszło to jak najlepiej.


A czy masz jeszcze jakieś plany związane z polską muzyką?


Jeśli któryś z moich polskich przyjaciół, np. "Hippi" Włodek Kleszcz przyjdzie do mnie i poprosi żebym coś zrobił, to zrobię to. Jeśli widzę w kimś pasję, zaangażowanie - to zawsze mu pomogę.


Dzięki.

Wywiad przeprowadzony
w Warszawie 25.06.1999 r.

Skrót artykułu: 

"

Myślę, że świat jest wspaniałym miejscem i każdy powinien się w nim odnaleźć. Wiele idei może się łączyć i mieszać. Nie wiem czemu miałbym nie zajmować się muzyką afrykańską? Nie wiem dlaczego nie mielibyście grać muzyki dajmy na to, chorwackiej? Czemu ktoś ma być z czegoś wykluczany? Komu służą jakieś ograniczenia? Dlaczego mam nie uczestniczyć w polskich chrzcinach, skoro moi przyjaciele są Polakami - czy dlatego, że nie jestem katolikiem? Czemu polski katolik nie miałby poślubić tunezyjskiej muzułmanki - czy z powodu pierdolonych uprzedzeń wywodzących się ze schorowanej przeszłości?! Jakim prawem ktoś ma nam wyznaczać miejsce, gdzie mamy żyć? Jak można zabronić komuś mieszkania w miejscu, w którym on chce mieszkać i pracować? Jak można zmuszać kogoś do wyjazdu? Czy stwierdzenie, że Żydzi są potęgą ekonomiczną świata, a czarni jadą na pracy innych, mogą stanowić jakieś poważne argumenty? Ale to już chyba inna historia...

"

Dodaj komentarz!