Bez pospolitości...

[folk a sprawa polska]

Piękny był koncert, który podczas tegorocznej Nowej Tradycji dały artystki z Maroka, czyli Asmâa Hamzaoui i Bnat Timbouktou. To znaczy: podobno był piękny – tak w każdym razie mówili wszyscy, których zapytałem o refleksje po tym występie. Niestety, mimo że w czasie jego trwania przebywałem dosłownie kilkadziesiąt metrów od sceny, to jako członek zespołu jurorskiego brałem wówczas udział w obradach podsumowujących tradycyjny konkurs dla młodych wykonawców. Obrady trwały długo. Bardzo długo. Koncert Marokanek zdążył się zakończyć, a publiczność się rozeszła i – wbrew nowotradycyjnym tradycjom – nie wysłuchała werdyktu, odczytanego na żywo ze sceny. Trzeba było go szukać na stronach internetowych i portalach społecznościowych (i niczyja to wina). Takie są zalety nowych technologii. Inną ich zaletą jest to, że w końcu wysłuchałem koncertu, który dały Asmâa Hamzaoui i Bnat Timbouktou – tyle że z parodniowym opóźnieniem w Internecie. Ja się oczywiście, broń Boże, nie skarżę na swój los ani nie narzekam na domniemane niedole jurora. Próbuję jedynie opisać swoje refleksje i wrażenia, poproszony o opowiedzenie o Nowej Tradycji z jurorskiej perspektywy.
Rzeczywiście było czego słuchać podczas tegorocznego festiwalu: a to miłe doznania, a to niespodzianki, a to jedno i drugie naraz. Na przykład wtedy, gdy pierwszego dnia jako laureaci Folkowego Fonogramu Roku 2018 wystąpiła Kompania Janusza Prusinowskiego, prezentując w całości materiał ze zwycięskiej płyty „Po śladach”. A przeżyciem szczególnym było dla mnie to, że pod nieobecność Michała Żaka (który z powodów muzycznych bawił w dalekich krajach) z grupą zagrali: Magda Tejchma (sic!) oraz Jacek Mielcarek (który notabene następnego dnia miał wystąpić w konkursie muzyki folkowej). Zaskakująco udany był też koncert „Muzyka Źródeł: Młoda Tradycja”, pokazujący, że wykonawcy, należący do naprawdę młodego pokolenia, nie tylko z pasją grają muzykę tradycyjną, ale że bez żadnych nadużyć można o nich mówić jako o przyszłych mistrzach.
Swoje – właśnie – mistrzostwo pokazali też rewelacyjni Szwedzi z duetu Esbjorn Hazelius i Johan Hedin oraz albańscy artyści z zespołu Saz’iso. Hazeliusa i Hedina – podobnie jak płyty Albańczyków wydanej w ubiegłym roku przez Glitterbeat – słuchałem jak natchniony od kilku miesięcy, nie wiedząc, że mają być gośćmi festiwalu. To jeden z tych przypadków, kiedy świetne nagrania studyjne znajdują swe odzwierciedlenie podczas jeszcze lepszych występów na żywo.
Bardzo dobrze było też, moim zdaniem, podczas tegorocznego konkursu muzyki folkowej. W doświadczeniu jurorskim bywają sytuacje, kiedy konieczny (pragmatyczny?) kompromis okazuje się ceną zapłaconą za satysfakcję i stuprocentowe zadowolenie z podjętych decyzji. Tym razem mam wrażenie, że tego poczucia uniknąłem. I dlatego że nagrodzone zostały, moim zdaniem, najlepsze z zespołów, i dlatego że każdy z nich ma chyba szansę, by pozostać na scenie na dłużej. A więc Lumpeks – odważnie, odkrywczo i błyskotliwie łączący natchnienia płynące wprost z radomskiej czy opoczyńskiej muzyki ludowej z estetyką spod znaku Alberta Aylera, Ornette’a Colemana czy nawet Masady Johna Zorna. A więc KakofoNikt z Chórem Pogłosy łączący wątki rytualne, szamańskie z transowością, elektroniką, muzyką konkretną czy industrialną. A więc Trimagine w wyrafinowany sposób dialogujący z żydowską (przedholocaustową) codziennością. A więc Krzikopa, która w ciągu kilku lat dokonała ogromnego postępu w myśleniu o swej muzyce, która wie, jakim walorem, jaką wartością jest śląska tradycja, będąca dla niej podstawową inspiracją.
Zanim owi laureaci zostali wyłonieni przez jurorów, musiało minąć dobrych kilkanaście kwadransów obrad. Obrad bardzo ciekawych, choć nie pozbawionych kontrowersji i sporów. To właśnie konieczność omówienia wszystkich występów konkursowych oraz wyciągnięcia z nich wniosków w postaci werdyktu spowodowała, że wspomnianego na wstępie koncertu artystek z Maroka trzeba było szukać w Internecie…
Jako postscriptum do tych festiwalowych wspomnień życie samo ułożyło zaskakującą kodę. Oto bowiem, gdy w dzień po zakończeniu Nowej Tradycji powróciłem do Poznania, usłyszałem w popołudniowej audycji radiowej Dwójki relację z Festiwalu Katowice Kultura Natura, który odbywał się w ten sam weekend. Był to festiwal muzyki klasycznej, a jego bohaterka – meksykańska (jak czytam: charyzmatyczna) dyrygentka Alondra De La Parra powiedziała, że w jednym z utworów, w których prowadziła orkiestrę: „Brzmią echa folkloru, ale nie ma pospolitości”. A więc jednak. Czy wciąż jeszcze trzeba się wstydzić albo przynajmniej tłumaczyć z odwołań do ludowości? No, skoro tak, to na Nowej Tradycji nieustannie brzmiały echa folkloru, a pospolitości było niewiele. Jeśli już się zdarzała, to wynikała z takich, a nie innych możliwości, umiejętności i wrażliwości wykonawców, a nie z istoty źródeł, do których się odwoływali.

Tomasz Janas

Skrót artykułu: 

Piękny był koncert, który podczas tegorocznej Nowej Tradycji dały artystki z Maroka, czyli Asmâa Hamzaoui i Bnat Timbouktou. To znaczy: podobno był piękny – tak w każdym razie mówili wszyscy, których zapytałem o refleksje po tym występie. Niestety, mimo że w czasie jego trwania przebywałem dosłownie kilkadziesiąt metrów od sceny, to jako członek zespołu jurorskiego brałem wówczas udział w obradach podsumowujących tradycyjny konkurs dla młodych wykonawców. Obrady trwały długo. Bardzo długo. Koncert Marokanek zdążył się zakończyć, a publiczność się rozeszła i – wbrew nowotradycyjnym tradycjom – nie wysłuchała werdyktu, odczytanego na żywo ze sceny.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!