Beltaine

Drzewo i kamień

Niech was nie zwiedzie celtycka nazwa zespołu. Niech was nie zwiedzie pierwsze skojarzenie z grupą Madredeus, które narzuca w rozpoczynającym utworze drżący sopran. Niech was nie zwiedzie powtarzająca się w niej fraza "sole mio" ani wielogłosowa harmonia. To wszystko bowiem śpiewa jeden facet, Sebastian Madejski, o takiej skali i barwie głosu, za którą setki wielbicieli muzyki dawnej bez mrugnięcia okiem dałoby sobie obciąć jaja. To wszystko bowiem nie jest muzyką dawną, choć wieje od niej średniowiecznym barokiem. To wszystko bowiem nie jest zaśpiewane w żadnym ludzkim języku, lecz w "mowie brzmieniowej" - wymyślonych zestawach sylab udających nieznany obcy język.

Wrażenie jest piorunujące. Na początku brzmi trochę jak zgrywa, jednak konsekwentnie przestrzegana konwencja, chropowatość realizacji i muzyczność tej płytki sprawiają, że powoli zaczyna się tego słuchać, jak ścieżki dźwiękowej do ekranizacji powieści Urszuli Le Guin. Wrażenie pogłębia zestawienie prymitywnego akompaniamentu strunowego w jednym utworze z tłami klawiszowymi w innym i dopracowaną wymową z "obcym" akcentem. Nie wiem, czy wierzyć, że w zespole rzeczywiście jest tylko jeden wokalista, choć tak wynika z opisu płyty i ze stron internetowych (http://free.art.pl/beltaine/). Ta niepewność jest istotnym elementem poetyki muzyki światów równoległych.





Skrót artykułu: 

Niech was nie zwiedzie celtycka nazwa zespołu. Niech was nie zwiedzie pierwsze skojarzenie z grupą Madredeus, które narzuca w rozpoczynającym utworze drżący sopran. Niech was nie zwiedzie powtarzająca się w niej fraza "sole mio" ani wielogłosowa harmonia. To wszystko bowiem śpiewa jeden facet, Sebastian Madejski, o takiej skali i barwie głosu, za którą setki wielbicieli muzyki dawnej bez mrugnięcia okiem dałoby sobie obciąć jaja.





Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!