Bal Góralski po sąsiedzku

10 stycznia 2009 roku znalazłam się na Balu Góralskim w Mostach koło Jabłonkowa (Mosty u Jablunkova) na Zaolziu. Bal organizuje stowarzyszenie lokalne z Mostów, ale udział w nim biorą górale z Polski, Czech i Słowacji - od Podhala po Beskid Śląski.

Bal poprzedził przegląd kapel i zespołów tanecznych w Trzyńcu, niedaleko czeskiego Cieszyna. Po występach autokary przewiozły tancerzy i gości do Mostów. Przybyłam na sam bal, z pominięciem Trzyńca, na szczęście miałam strój "góralski", bo inaczej na zabawę by mnie nie wpuszczono.

Mosty znajdują się "ino przez górecke" po czeskiej stronie granicy na Śląsku Cieszyńskim - z Bielska-Białej to godzina drogi - a znane są głównie jako ośrodek narciarski, jednak jak się okazuje, nie tylko nartami Mosty stoją.

Bal rozpoczęto "chodzonym" - czyli poprzednikiem poloneza. Ruszyła doń chmara luda i ledwo się mieścili na niemałym parkiecie; jednak z racji powszechnych doświadczeń studniówkowych, trudno mi było dopatrzyć się znacznych różnic miedzy chodzonym a polonezem. Po tej inauguracji tańce ruszyły pełną parą. Poleczki, walczyki, zbójnickie, czardasze i cała gama tańców pośrednich - nie było tylko typowo nizinnych oberków. Kapel było kilka - grały na zmianę, a kiedy schodziły z podestu na głównej sali, przenosiły się do jednego z dwóch barów, gdzie trwała nieustająca impreza równoległa. W efekcie na zabawie trwały trzy równoległe "sceny muzyczne" - na których popisywały się kapele w różnym stylu i duchu.

Na scenie nieoficjalnej w barze na dole trwał prawdziwy jam session, któremu przewodziły kapele słowackie, grające sporo muzyki węgierskiej i cygańskiej. Na mikroskopijnej powierzchni wśród tłumu piwoszy i gapiów drogę torowało sobie w czardaszach kilka par tanecznych. Impreza w barze na dole przypominała atmosferę imprez pod barem w czasie węgierskich taborów tańca w transylwańskich wioskach - dobry wojak Szwejk czułby się swojsko.

Wymagany strój góralski nie oznaczał ograniczeń regionalnych - stroje były przeróżne - od prostych bluzeczek charakterystycznych dla regionu np. Istebnej, przez krakowskie, podhalańskie, po koronkowe i plisowane cudeńka z Moraw. Najbardziej "egzotyczne" były chyba męskie stroje ze wschodniej Słowacji, w których zabrakło koszuli na brzuchu albo piękne wyszywane fartuchy, które również nosili mężczyźni!

W cenie biletu (niewygórowanej) był chleb ze smalcem na początku imprezy oraz obiad - "kolano lebo placki" - czyli golonka lub placki ziemniaczane z gulaszem i kapustą. Oba dania były sute, syte i bardzo smaczne, stanowiły doskonały "podkład" do testowania w barze lokalnej miodówki oraz dawały siłę do tańców.

Bal jest atrakcją w dużej mierze lokalną - biorą w nim udział prawie sami autentycy, ludzie z Zaolzia i okolic, mało jest przybyłych gości. Większość "tańcowników" tegorocznego balu stanowili jednak członkowie różnych zespołów ludowych, co skutkowało tym, że znakomita większość uczestników zabawy umiała naprawdę dobrze tańczyć.

Ścisk był na parkiecie okrutny i dopiero nad ranem zelżał. Impreza skończyła się mniej więcej o czwartej nad ranem - o tej porze opuściliśmy lokal, boć i ostatnia kapela (krakowska!) schodziła ze sceny.

Skrót artykułu: 

10 stycznia 2009 roku znalazłam się na Balu Góralskim w Mostach koło Jabłonkowa (Mosty u Jablunkova) na Zaolziu. Bal organizuje stowarzyszenie lokalne z Mostów, ale udział w nim biorą górale z Polski, Czech i Słowacji - od Podhala po Beskid Śląski.

Dział: 

Dodaj komentarz!