Od kilkunastu lat znam Stanisława Baja, malarza niezwykłego i wielkiego, którego sztuka ma zmysłowo-duchową siłę poruszania w nas delikatnych strun, ukrytych przed kakofonią dnia codziennego oraz natłokiem ważnych, życiowych spraw bieżących, strun dających znać o swoim istnieniu wtedy, kiedy odkrywamy, że umiemy pytać o sens sensów, co nie każdemu jest dane, a nawet są tacy, którzy zdecydowanie twierdzą, że w takie wędrówki w poszukiwaniu źródeł zapuszczają się doprawdy nieliczni. Obrazy Baja kuszą, wciągają, jak te, na których maluje rzekę Bug. Z jednej strony – są one właśnie obrazami, mianowicie realistycznymi i ekspresyjnymi obrazami natury, po prostu pejzażami, malarsko syntetycznymi i oszczędnymi, a z drugiej – są zaproszeniem do wejścia, jak w zaczarowane lustro, w świat inny, ustanowiony z materii mitycznej, skryty za pejzażem – na ścieżkę w nieznane, do pytań o to, skąd się wzięliśmy i dlaczego istniejemy, o czas, zmienność i wieczność.
Od 25 lat Baj maluje Bug, sztalugi rozstawiając w jednym miejscu, przy zakolu Sugry, nieco na północ od jego rodzinnych Dołhobrodów. Rzeka jest tu jak droga mleczna, ilekroć się na nią patrzy, chociaż jest ta sama, jest inna. Z konkretności tego zagubionego, fizyczno-geograficznego miejsca, takiego samego, a zawsze innego, tak zarazem polskiego i tak bliskiego malarzowi, prowadzi nas Baj w swoich obrazach do świata zupełnie innego, uniwersalnego i metafizycznego, do którego Sugry są tajemniczym tunelem. Trzeba tylko dać się poprowadzić.
Wiedziałem, że artysta, na co dzień profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, jest bardzo przywiązany do Dołhobrodów. Dla niego nie jest to jedynie nazwa w metryce. A mimo to doprawdy byłem zaskoczony pewną wiadomością, jaka mi kiedyś zapewne umknęła, wyczytaną w wywiadzie, jaki z malarzem dla kwartalnika „Akcent” (numer 4 z 2023 roku) przeprowadziła Eliza Leszczyńska-Pieniak – „staraniem artysty powstała książka” o kulturowej swoistości tego miejsca i okolic. Porozmawiałem i ja z malarzem i już wiem, że po jego stronie była nie tylko idea, ale i czyn. On nie tylko zaproponował, żeby taką książkę przygotować, i czuwał nad jej realizacją, on również po prostu sfinansował jej wydanie – i trzeba to podkreślać, dziękować i rozgłaszać jako przykład do naśladowania. Tym bardziej że postawa taka nie uchodzi za powszechną.
Jest zatem wielki i niezwykły malarz Stanisław Baj, który od 25 lat sztalugi rozkłada w samotności przy zakolu Sugry, wydawcą opublikowanej w 2018 roku w Dołhobrodach książki Pieśni, wierzenia, przysłowia w mowie miejscowej chachłackiej wsi Dołhobrody nad Bugiem przetłumaczone na język polski. Puhuwurim pu naszomu. Porozmawiajmy po naszemu (pod redakcją Baja i Iwony Korgul-Wyszatyckiej). Wyszło już drugie wydanie, bo ciągle ktoś szuka tej książki, szczególnie ci, którzy z Podlasia rozjechali się po Polsce i świecie.
„Mówiłem po chachłacku. Języka polskiego nauczyłem się w szkole podstawowej” – opowiada mi malarz. Zapala się i wiem, że mógłby opowiadać długo, bo czy ktoś wie o tym więcej i głębiej niż on? Że na targu we Włodawie można było rozpoznać po mowie, z jakiej wsi kto pochodzi. „Ty z Hańska!”. „A ty z Wyryk”. Bo w każdej wsi inaczej wymawiano słowa, inaczej kładziono akcenty i dzielono frazy. Ciągle powstawały nowe słowa, inne tam, gdzie były pola i łąki, a inne we wsiach nad wodą. Żywiołem i słowotwórstwem tej mowy zachwycił się Wiesław Myśliwski. Bo to nie gwara, to mowa – podkreślił kiedyś prof. Jerzy Bartmiński. Ta mowa, nieprawdopodobnie śpiewna i rzewna, była niczym okopanie swego miejsca życia, osadzenie się w miejscu, ustanowienie się. Kiedy ktoś twierdził, że to język ukraiński, słyszał w odpowiedzi: nie, nie ukraiński, to nasz, my tutejsi.
„Czułem, że nadchodzi koniec tego świata. A książka jakoś przetrwa” – pomyślał malarz. „Pracowaliśmy ponad rok w domu kultury. 28 pieśni zapisaliśmy fonetycznie i przetłumaczyli na polski. I nagraliśmy te pieśni na płytę” – wspomina. Nie było to proste, gdyż uczestnicy spotkań nie byli jednomyślni, jak na co się mówi. Zastrzega, że nie robił naukowych badań, bo ważny był czas, żeby cokolwiek uratować, póki jeszcze żyli nosiciele i współtwórcy tego języka, więc było to przedsięwzięcie amatorskie, z czym wszak zgodzić się nie wypada. Społeczne archiwa i społeczne muzea mają wartość samoistną, komplementarną wobec tych zawodowych, a ponadto jako nieobjęte rygorami podziału naukowych branż, potrafią lepiej oddać złożoność i wielopostaciowość pewnych zjawisk kultury. Dlatego książka zawiera nie tylko rodzaj śpiewnika, teksty pieśni po chachłacku i po polsku oraz płytę z ich oryginalnymi wykonaniami śpiewaczek ludowych z Dołhobrodów, związanych ze sławnym zespołem Jutrzenka. Zebrano w niej również przysłowia oraz pomieszczono niezwykły słownik językowo-wizualny, czyli wykonane przez miejscowego stolarza rysunki maszyn i sprzętów rolniczych oraz przedmiotów codziennego użytku, jak ubrania, opisane w detalach po chachłacku!
Nieoczekiwanie objawił mi się bardzo ciekawy artykuł w najnowszym numerze wydawanego przez Uniwersytet Jagielloński półrocznika „LingVaria”. Katarzyna Czarnecka, Alla Kravchuk i Ewa Dzięgiel piszą o mowie chachłackiej, dając socjolingwistyczny rys pochodzenia i ewolucji pojęć definiujących jej nazwę, konstatując przy okazji, znowu ku mojemu zaskoczeniu, że mowa ta, znana m.in. badaczom pogranicza polsko-wschodniosłowiańskiego, nie była dotychczas przedmiotem gruntownych studiów (sic!). Zatem Profesor Baj, malarz realista-metafizyk z Dołhobrodów – górą!
Jednakże – czy on jest z Dołhobrodów, czy raczej on jest z Dołhobród? Raz piszą tak, raz tak. Jakież możliwości otwiera odmiana nazw części tej wsi, a są to: Baje, Lipinki, Łydyny, Patochy, Podworzany, Rzywuchy, Szydłów Kąt, Wydumka, Zadolinie, Zagrudcze. Rośnie we mnie sentyment do mowy chachłackiej, w której tyle może się zdarzyć.
Grzegorz Józefczuk
Od kilkunastu lat znam Stanisława Baja, malarza niezwykłego i wielkiego, którego sztuka ma zmysłowo-duchową siłę poruszania w nas delikatnych strun, ukrytych przed kakofonią dnia codziennego oraz natłokiem ważnych, życiowych spraw bieżących, strun dających znać o swoim istnieniu wtedy, kiedy odkrywamy, że umiemy pytać o sens sensów, co nie każdemu jest dane, a nawet są tacy, którzy zdecydowanie twierdzą, że w takie wędrówki w poszukiwaniu źródeł zapuszczają się doprawdy nieliczni. Obrazy Baja kuszą, wciągają, jak te, na których maluje rzekę Bug. Z jednej strony – są one właśnie obrazami, mianowicie realistycznymi i ekspresyjnymi obrazami natury, po prostu pejzażami, malarsko syntetycznymi i oszczędnymi, a z drugiej – są zaproszeniem do wejścia, jak w zaczarowane lustro, w świat inny, ustanowiony z materii mitycznej, skryty za pejzażem – na ścieżkę w nieznane, do pytań o to, skąd się wzięliśmy i dlaczego istniejemy, o czas, zmienność i wieczność.