A każdy jest inny

Rok temu pisałem relację z Balu Góralskiego w Koniakowie. Teraz, pod koniec stycznia odbył się już dziewiąty z kolei. Jak zwykle, atmosfera była niepowtarzalna. Ścisk na parkiecie i przy kapeli, wąsko w przejściach, syto na stołach, pełno w szklankach i kieliszkach. Może ten szczególny nastrój przynoszą goście, a może stwarza liczebność czy wybór zespołów? Sam nie wiem...

Niektórzy wykonawcy pojawiają się co roku (za mojej tam bytności), jak np. Wałasi z Koniakowa, Capki ze Słowacji, Jan Karpiel Bułecka z kapelą z Zakopanego. Poza nimi teraz grali: Kapela Dietva z Bańskiej Bystrzycy, Grupa Śpiewacza Ćwiercinowiec (wianuszek dziewcząt o pięknych białych głosach, a można było też i oko nacieszyć), Ekstra Formacja Górali Beskidzkich z Węgierskiej Górki (laureaci konkursu Nowa Tradycja 2000 zorganizowanego przez Radiowe Centrum Kultury Ludowej) oraz Formacja Górali Beskidzkich, także z Węgierskiej Górki.

Pewnie nosicie w sercu jakieś Małe Ojczyzny. Ta muzyka, jej radość i śpiew, napełnia mnie nadzieją na jutro. Sprawia, że przypominam sobie, skąd przychodzę i co mnie stwarza. Jest niepowtarzalna, jak tradycja tego regionu, magicznych miejsc i otwartych ludzi tu zamieszkujących. Ich życie zdeterminowane przyrodą i pracą jest szorstkie. Niesie jednak ze sobą ten ulotny sens i proporcje, o których zapomina się w nadnaturalnym pędzie rozbudzonego miasta, gdzie próżno wysłuchiwać szmeru spokojnie padających na pustej drodze płatków śniegu...

Ciekawe, jak to jest z mieszaniem form muzycznych? Czy przeplatanie folkloru Beskidów motywami latynoamerykańskimi, jak np. sambą, to jeszcze eksperyment, czy już modne spłycenie tematu i granie po łebkach dla uciechy słuchających? Być może należałoby stopniowo podzielić tak graną muzykę, np. na: folklor grany wśród swoich, folklor grany np. w karczmach dla przejezdnych oraz motywy folklorystyczne prezentowane w strawniejszej i bardziej znajomej, osłuchanej formie szeroko na zewnątrz. Wydaje mi się, że ten homogeniczny trend zaprezentowała właśnie FGB. Niby nic, a jednak to nie było "po naszemu". Zrobione trochę na siłę, nienaturalnie i na pokaz.

Cieszę się ze strojów i oryginalnej tradycyjnej kuchni, dla której choćby tylko warto tam się zjawić w dowolnym czasie. To pozwala odczuć prawdziwy smak kwaśnicy, o której śpiewają Golcowie na swej drugiej płycie... A właśnie, stroje - rokrocznie, dwa tygodnie przed Koniakowem podobna zabawa odbywa się po drugiej stronie granicy, w Mostach. Tam nie sposób spotkać kogoś "po cywilnemu" - to musi dopiero być coś pięknego! Tutaj praktycznie tylko muzykanci noszą stroje ze swoich regionów. Goście młodsi i w średnim wieku, którzy przeważają liczebnie na sali, wolą chyba wieczorowe kreacje oraz nieco "sztywne" garnitury. Szybko jednak do tańca zrzucają marynarki. Ładnym widokiem jest, np. kobieta w długiej, wieczorowej sukni i w szpilkach kręcąca piruety z góralem, oczywiście w jak najbardziej oryginalnym stroju i kierpcach. O, jest na co popatrzeć!

I ja tam byłem, miodunkę (hm... wina nie było) piłem. Po brodzie ściekało, nic do ust nie trafiało, ale się do rana wytańczyłem...!!

Skrót artykułu: 

Pewnie nosicie w sercu jakieś Małe Ojczyzny. Ta muzyka, jej radość i śpiew, napełnia mnie nadzieją na jutro. Sprawia, że przypominam sobie, skąd przychodzę i co mnie stwarza. Jest niepowtarzalna, jak tradycja tego regionu, magicznych miejsc i otwartych ludzi tu zamieszkujących. Ich życie zdeterminowane przyrodą i pracą jest szorstkie. Niesie jednak ze sobą ten ulotny sens i proporcje, o których zapomina się w nadnaturalnym pędzie rozbudzonego miasta, gdzie próżno wysłuchiwać szmeru spokojnie padających na pustej drodze płatków śniegu...

Dział: 

Dodaj komentarz!