Rok 2017 – plusy i minusy

Wiele lat temu, kiedy byłam jeszcze studentką, pojechałam na obowiązkowy obóz etnograficzny i tam się zakochałam. W pieśniach, treściach, które te pieśni niosą, w ludziach wsi, w ich przywiązaniu do w ten sposób wyrażanej tożsamości, identyfikacji kulturowej. Nawet w tej słabości, którą jest porzucanie własnej tradycji po opuszczeniu domu, miejsca urodzenia i dorastania. Rozumiałam ją, była chęcią zapomnienia o ciężkim wiejskim życiu. Szczęśliwy los zrządził, że moja pierwsza i jedyna praca była związana właśnie z ochroną i działaniem na rzecz kultury tradycyjnej wsi polskiej we wszystkich możliwych wariantach. Po prostu znalazłam się w radiu. Polskim. Wówczas tylko na papierze ta część kultury narodowej spotykała się z szacunkiem, co bolało. Choć była wychwalana pod niebiosa i używana do propagandy w totalitarnym kraju, to w rzeczywistości traktowana była w mediach i nie tylko per nogam. Po latach, po zmianie nie tylko ustrojowej, ale i cywilizacyjnej, zaczęła się już w latach 90. odnowa substancji, ale i myślenia o kulturze ludowej jako o istotnej części kultury narodowej, nie „wysokiej” czy „niskiej”, po prostu kultury. Rzeczywistość jest wielokolorowa. Podobnie jest z kulturą, którą w każdej dziedzinie cechuje różnorodność. I oto w tym 2017 r. cały ten proces przywracania przez różne środowiska (domy tańca, stowarzyszenia, domy kultury, samych wykonawców, zespoły, naukowców i odbiorców też) muzyki tradycyjnej do normalności dwukrotnie się zachwiał. Po raz pierwszy w Polskim Radiu w połowie roku, kiedy to istnienie Radiowego Centrum Kultury Ludowej zostało poddane w wątpliwość, a po raz drugi z końcem roku, kiedy muzyka/kultura ludowa została zaatakowana przez znanego filozofa Jana Hartmana w tygodniku „Polityka”. Na szczęście akcja pomocy RCKL okazała się skuteczna. Kultura ludowa nie tylko pozostała na antenach radiowych, ale jest jej nawet więcej (przywrócenie „Kiermaszu” w Jedynce). Poruszenie bulwersującym felietonem skonsolidowało środowiska zarówno wykonawców muzyki tradycyjnej czy szeroko pojętego folkloru, jak i twórców czy animatorów. A więc może nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Zobaczymy. Ja przy okazji dokonałam dla własnej przyjemności podsumowania merytorycznego tego roku i ono wypada imponująco. Pojawiły się liczne i arcyciekawe płyty, m.in. nowy album rodzinnej Kapeli Maliszów „Wiejski dżez”, „Kujawska Atlantyda”, zanurzona w tradycyjnej muzyce Kurpiów i Mazowsza „Reakcja mazowiecka” Kapeli Ze Wsi Warszawa, „Kolberg po żydowsku”, „Maria Siwiec. Śpiewaczka z Gałek Rusinowskich”, „Czas wesela” Kapeli Niwińskich i wiele innych! Przybyło rozmaitych imprez, warsztatów, w których udział wzięli wciąż liczni, autentyczni, „korzenni” wykonawcy – śpiewacy, kapele, instrumentaliści. Czasem to już „ostatni, co tak poloneza wodzą”, ale w niektórych regionach, zwłaszcza na południu Polski, to liczna młoda generacja sięgająca po wzorce, instrumenty, naukę. A ta jest coraz łatwiej dostępna – czy to w formie szkółek (Wielkopolska, Beskid Żywiecki, Podhale), czy spotkań z muzykantami (Mazowsze), czy lekcji organizowanych przez stowarzyszenia i fundacje obywatelskie. W świat pojechało wielu ludowych artystów, na liście world music magazynu „Songlines” znalazła się Kapela Maliszów z nową płytą (już wymienioną wyżej), a Maria Pomianowska wielokrotnie objechała glob z koncertami i warsztatami, promując polską muzykę tradycyjną i dawne jej instrumentarium. Działo się – i to przez cały rok. Mam nadzieję, że w 2018 r. niespodzianki związane z kulturą ludową będą tylko dobre, zainteresowanie nią – także dzięki audycjom radiowym w Dwójce i innych programach – będzie rosło, a muzyka będzie żyć. A felietoniści użyją swoich piór lub komputerów bardziej rozważnie. Bo krytykować wolno, wolno też nie lubić kultury ludowej – demokracja! – ale najpierw coś trzeba na jej temat wiedzieć…

Maria Baliszewska

Dział: