Wyjątkowa jakość

„(...) za wyjątkową jakość wyrazu artystycznego, stworzony na scenie klimat, różnorodność zaprezentowanego repertuaru oraz ciekawie użyte instrumentarium (...)” – brzmiał fragment werdyktu jury konkursu „Scena Otwarta” festiwalu „Mikołajki Folkowe” 2003, które postanowiło przyznać główną nagrodę białoruskiemu zepołowi Cry To Kraj.


Od lat jesteś związana z Festiwalem Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu. Po raz pierwszy byłaś jurorem festiwalu folkowego. Jak ci się pracowało?

Janina Biegalska: Pierwszy raz byłam jurorem „Mikołajków Folkowych” i poczytuję to sobie za zaszczyt, tym bardziej, że cenię to, co przez lata Orkiestra św. Mikołaja robiła i robi dla folkloru i dla folku.Organizując festiwal w Kazimierzu nie mogłam nie zainteresować się folkiem, nurtem, który jest szansą i kontynuacją dla działań Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych, szansą na przetrwanie muzyki ludowej w młodym pokoleniu. Mówiąc o folku, liczymy na zainteresowanie młodych ludzi starszym, odchodzącym już pokoleniem muzyków i śpiewaków, ich repertuarem. Mamy nadzieję, że młodzież sięgnie po taką muzykę, przetworzy ją według własnych możliwości artystycznych, uzdolnień i wyobraźni, ale przede wszystkim tę muzykę zachowa, zagra, spopularyzuje i przekaże dalej – czyli zapewni jej trwanie.

Tak postrzegamy rolę folku od lat, bo przecież od dawna odbywały się w Kazimierzu nocne, półlegalne koncerty grup folkowych, za które niejednokrotnie zbieraliśmy cięgi. Zarzucano nam, że sprowadzamy młodzież na kazimierski rynek, że występy te wzbudzają zbyt duże zainteresowanie osób nie związanych z autentycznym folklorem. Te koncerty to już dziesięciolecia. Pamiętam pierwsze występy Varsovi Manty czy Orkiestry św. Mikołaja trwające na rynku do świtu. Sposób, w jaki były odbierane, dawał nam prawo do organizowania kolejnych, im podobnych. Trwanie olbrzymiej grupy słuchaczy do rana przy scenie, a później muzykowanie nad Wisłą pozwalały nam wierzyć, że jest to dobry kierunek i że w miarę swoich możliwości powinniśmy się wzajemnie wspierać, bo folk – jak już wspomniałam – uważam za formę dalszego przekazu tej muzyki.

Pierwszym zetknięciem się nas – organizatorów festiwalu w Kazimierzu – z folkiem była Varsovia Manta. Pamiętam stojącego za sceną Marka Kaima przypatrującego się pokornie skrzypkom. Tłumaczył, że można skończyć wyższe szkoły muzyczne, ale trzeba umieć spojrzeć na takiego skrzypka, który zgrubiałymi od pracy palcami, zaczyna grać te oberki, podróżniaki i gra je tak, że nawet wykształcony muzyk musi przyjrzeć się mu z pokorą. Wielu zespołom folkowym udało się przejąć nie tylko pewne maniery wykonawcze, ale też uchwycić ducha muzyki ludowej. Przecież nie o to chodzi, żeby wziąć pierwszą lepszą pioseneczkę. Trzeba się wczuć i umieć przekazać, sprawić, żeby piosenka ludowa w tym drugim, nowszym wcieleniu, przy innym instrumentarium i aranżacji, przemówiła do słuchacza, żeby wywołała jakąś reakcję, wzruszenie, zadumę.


Czy wśród zespołów biorących udział w „Scenie Otwartej” był widoczny ten pietyzm w stosunku do folkloru muzycznego, ta umiejętność jego przekazu?

Wiadomo, że naszą rolą jest promowanie wykonawców ludowych i to staraliśmy się przez lata robić. Dlatego patrząc i oceniając grupy występujące na „Scenie Otwartej” uległam urokowi zespołu Cry To Kraj, który wykonał rzadko spotykaną pieśń sobótkową, umiał ją tak przetworzyć, tak przyswoić, przearanżować, że nabrała własnego życia nadal pozostając w klimacie i atmosferze nocy świętojańskiej. Była w niej i tajemniczość, i nastrój, i trochę tej niepewności, jaką darzymy ten półpogański obyczaj. Wszystko w tej pieśni zabrzmiało..., a do tego jeszcze wykonanie! Urzekła mnie cała sceneria wytworzona wokół piosenki, która powstała dzięki świadomości samych muzyków, że przetwarzają pieśń.

Przeciwieństwem białoruskiej grupy był gdyński Vibrasoniq – kontrowersyjne podejście do folkloru, nowoczesne tak stroje, jak i instrumenty. Tak jakby dwa bieguny – z jednej strony prawie wierne odtworzenie przy najprostszym instrumentarium, zachwycające stworzenie klimatu pieśni, którą się wykonuje, a z drugiej – nowoczesny kierunek wizualny i muzyczny. Sceniczny odbiór tego zespołu może być szokujący dla widza, przyzwyczajonego do akustycznego folku. Jednak nie można odbierać artystom prawa do tego typu interpretacji muzycznej.

Uważam, że istotne jest to, ażeby młodzież sięgała po repertuar ludowy, a rolą naukowców i powołanych do tego zarówno instytucji, jak i jednostek, jest ochrona autentycznego ludowego muzykowania. Niech wszyscy robią to, co do nich należy. Nie zabraniajmy młodym przetwarzać tradycji na swój sposób. Ważne jest, że sięgają do korzeni, że potrafią przetworzyć folklor w sposób przyjemny dla odbiorcy. Nie powinniśmy wyłącznie zachowywać, wyłącznie dokumentować, bo wtedy stworzymy muzeum. Nie mamy prawa tego robić, a już na pewno nie w dziedzinie muzyki.


Na konkursowej scenie spotkali się wykonawcy o różnych źródłach inspiracji i sposobach ich interpretacji. Czy wybór był trudny?

Oceniać zawsze jest trudno, szczególnie zespoły tak różne wykonawczo i repertuarowo. Skład jury był bardzo ciekawy i zróżnicowany pod względem wieku, przygotowania do odbioru i doświadczeń muzycznych. Pozwoliło to nam na obiektywizm. W ocenie jednak byliśmy bardzo zbieżni. Można podsumować, że niezależnie od różnorodności repertuarowej i wykonawczej, sztuka potrafi się obronić. Interesująca prezentacja przemawia do odbiorcy w każdym wieku i o różnych preferencjach muzycznych, także do jurora.

Czy uważasz, że forma konkursu nie stała się już przeżytkiem? Może przegląd byłby lepszy?

Na kazimierskich festiwalach, a było ich już trzydzieści siedem, próbowaliśmy rozmaitych rozwiązań. Z mojego doświadczenia wynika, że nawet jeśli są trudności z wyłonieniem laureatów, to konkurs mobilizuje. Poza tym daje szansę wskazania wzorców kulturowych, możliwość pokazania, że te pieśni, ten sposób wykonania, droga artystyczna, którą proponuje zespół, jest szczególnie wartościowa.

Wiemy, że artysta lubi być pokazywany, nagradzany, oceniany i doceniany, przez publiczność i przez znawców. Byłabym za utrzymaniem drogi konkursowej, ze względu na to, że mobilizuje to zespoły do pracy nad sobą i repertuarem. A o to przecież chodzi. To jest między innymi rolą kulturotwórczą „Mikołajków”, którą spełniają od lat.


I Nagrodę już drugi rok z rzędu zdobył zespół białoruski. Czy można wyciągnąć wniosek, że w młodym polskim folku nic ciekawego się nie dzieje?

Zespół Cry To Kraj zaskoczył nas perfekcją wykonawczą i obrazem scenicznym – to wszystko pięknie współgrało i niech będzie wskazówką dla naszych grup, że prezentacja na scenie musi mieć pełny wyraz artystyczny. Liczy się to, co widzimy, to, co słyszymy, to w jaki sposób utwory zostały wykonane.

Nie byłabym tak krytyczna wobec młodego polskiego folku, mam nadzieję, że w najbliższych latach będziemy oceniać polskie kapele, równie pięknie wykonujące pieśni weselne, sobótkowe, rekruckie (wybór repertuaru jest przeogromny, o czym co roku przekonujemy się na festiwalu w Kazimierzu). Jest z czego czerpać i czym się inspirować.

Skrót artykułu: 

„(...) za wyjątkową jakość wyrazu artystycznego, stworzony na scenie klimat, różnorodność zaprezentowanego repertuaru oraz ciekawie użyte instrumentarium (...)” – brzmiał fragment werdyktu jury konkursu „Scena Otwarta” festiwalu „Mikołajki Folkowe” 2003, które postanowiło przyznać główną nagrodę białoruskiemu zepołowi Cry To Kraj.

Dział: 

Dodaj komentarz!