Wszystko ma swój czas?

[folk a sprawa polska]

Dosłownie kilka dni temu wszedłem do jednego ze sklepów muzycznych, tak - jednego z tych "najlepszych sklepów muzycznych", w których znajdziemy komercyjne mydło i powidło obok autentycznych arcydzieł, gdzie muzyka coraz rzadziej prześwituje spośród świecidełek, gadżetów, błyskotek - i przeżyłem niemałe zaskoczenie. Oto na półce zauważyłem płytę "Swoją Drogą & Goście", wydaną przez niekoniecznie z folkiem kojarzoną oficynę MTJ (choć tak, wiem, wiem, że ma na koncie płyty Marii Pomianowskiej, Zespołu Polskiego czy Się Gra). Jako ów Tomasz niewierny, nie dowierzałem pierwszemu wrażeniu. Pomyślałem, że może to zupełnie inny zespół o tej samej nazwie, nie ten znany mi z folkowej sceny. Okazało się jednak, że pierwsze wrażenie mnie nie myliło.

A więc to jednak ta osławiona płyta, o której tyle mówiło się przed paroma laty, gdy została nagrana. Dlaczego osławiona? Dlatego, że zespół Swoją Drogą po swoim błyskotliwym debiucie postanowił wówczas, w połowie poprzedniej dekady, pójść o krok dalej (od większości polskich grup folkowych oraz od swoich dotychczasowych dokonań) i nagrać album wraz z poznanymi na muzycznych drogach zagranicznymi przyjaciółmi. Mamy tu więc: jak zawsze zniewalającą swą muzykalnością Raduzę, mamy Włocha Gianfranco Spitilliego, a wreszcie członków niemieckiego (choć z polskimi korzeniami) zespołu Disguise.

Przyznam, że miałem wówczas, przed kilkoma laty, sposobność, więcej nawet - przyjemność - jednorazowego przesłuchania tego materiału, w prywatnych okolicznościach. Wydał mi się wówczas zachwycająco odkrywczy w swej prostocie, bezpretensjonalności, naturalności - i wykonawczej finezji. Pomysł międzynarodowej orkiestry folkowej, który zrodził się wówczas w głowach artystów ze Swoją Drogą wydał mi się oczywiście karkołomny. Wspólne granie (także na Nowej Tradycji) z grupą Disguise przekonywało jednak, że to ma sens. I początkowo bardzo, bardzo chciałem posłuchać tej płyty raz jeszcze i szalenie oczekiwałem na to czy ukaże się na rynku - i czy wywoła zamieszanie jakiego jest godna.

Lecz, półżartem mówiąc: "Czas jak rzeka, jak rzeka płynie, unosząc w przeszłość tamte dni" - jak śpiewał dawno, dawno temu Czesław Niemen, który - nota bene - udzielił grupie Swoją Drogą swego "błogosławieństwa", gdy ta ostatnia zdobywała Grand Prix podczas Nowej Tradycji 2002. Te parę lat zmieniło wiele. Dziś słucha się tej płyty zupełnie inaczej - oczywiście z większym dystansem. Choć nie rozwiązane pozostanie pytanie: co by się stało, gdyby album ukazał się wtedy - w 2005 czy 2006. Może pozostałby niezauważony przez szerszą publiczność (co grozi mu i dziś), a może zyskałby zasłużone, powszechniejsze uznanie.

Oczywiście powie ktoś, że ten album to muzyczna wieża Babel, poszatkowana i niespójna całość, bez dramaturgicznej nici łączącej całość. Nie zgadzam się jednak z taką opinią. W tej kalejdoskopowej wielości form i głosów odnajduję właśnie fascynujący dowód spójnej choć różnorodnej całości. I dowód na to, jak wielki potencjał tkwił, a raczej wciąż tkwi, w tych muzykach.

Świetnie, że ta płyta się ukazała. Jej wydanie prowokuje jednak pytanie ile podobnych szans polski folk zmarnował? Ile płyt się nie ukazało, ile nie zostało nagranych, bo zabrakło determinacji, woli walki. Sam mógłbym przytoczyć kilka przykładów…

Jeśli jednak kogoś nużą czy irytują te rozważania, ten niech weźmie do ręki najnowsze dzieło Swoją Drogą. Zapewniam, że słabych momentów tu nie znajdzie. Co więcej, zapewne nie zabraknie fragmentów, które go prawdziwie zachwycą - ich odkrywanie pozostawiam jednak słuchaczom spóźnionego, ale ważnego krążka.

Skrót artykułu: 

Dosłownie kilka dni temu wszedłem do jednego ze sklepów muzycznych, tak - jednego z tych "najlepszych sklepów muzycznych", w których znajdziemy komercyjne mydło i powidło obok autentycznych arcydzieł, gdzie muzyka coraz rzadziej prześwituje spośród świecidełek, gadżetów, błyskotek - i przeżyłem niemałe zaskoczenie. Oto na półce zauważyłem płytę "Swoją Drogą & Goście", wydaną przez niekoniecznie z folkiem kojarzoną oficynę MTJ (choć tak, wiem, wiem, że ma na koncie płyty Marii Pomianowskiej, Zespołu Polskiego czy Się Gra). Jako ów Tomasz niewierny, nie dowierzałem pierwszemu wrażeniu. Pomyślałem, że może to zupełnie inny zespół o tej samej nazwie, nie ten znany mi z folkowej sceny. Okazało się jednak, że pierwsze wrażenie mnie nie myliło.

Autor: 

Dodaj komentarz!