Węzeł Warszawa

Nie wiadomo kiedy upływa kolejny rok i znów pod Pałacem Kultury rozbrzmiewa muzyka tradycyjna z całego świata. Posługując się analogią drogową, nie mogę pozbyć się wrażenia, że tegoroczne warszawskie Skrzyżowanie Kultur nie było zwykłym skrzyżowaniem, ani nawet rondem. To był porządny węzeł komunikacyjny z mnóstwem pasów i rozjazdów!

Hasłem tegorocznej edycji, która odbyła się w dniach 23 - 29 września, było: Inspiracje Orient i zgodnie z mottem większość wykonawców przyjechała do Polski z Dalekiego Wschodu. Było tak różnorodnie, tyle egzotycznych form, kultur, dźwięków w harmoniach, których na co dzień nie ma szansy usłyszeć, że codziennie publiczność podążała z muzyką w inne rejony wyobraźni.

Festiwal z pewnością rozszerza horyzonty - zapraszani są artyści "z najwyższej półki", u nas czasem zupełnie nieznani. Czasami z kolei to tak rzadkie gwiazdy, że bilety znikają niemal w mgnieniu oka, a chętni na pulę dodatkowych w dniu koncertu ustawiają się w długie kolejki.

Jak każdego roku program skonstruowano tak, że co wieczór odbywały się dwa koncerty. Festiwal otwierał koncert "Legendy Wschodu: mugham i duduk". Na pierwszy ogień poszedł ormiański wirtuoz gry na duduku, Jivan Gasparyan. Mistrz, mimo podeszłego wieku wciąż w świetnej formie, zagrał godzinny koncert na tym niewielkim flecie, z małym akompaniamentem. Wirtuozerii nie można mu odmówić, ale emocji wielkich nie wzbudził - może za spokojne było to otwarcie? Potem nastąpiło "trzęsienie ziemi" - zagrał Alim Quasimov z zespołem. Z całego festiwalu najbardziej urzekł mnie właśnie Qasimow z córką Farganą, a nawet chyba bardziej Fragana. Na ogół rzadko zachwycają mnie śpiewy kobiece, tymczasem Fargana urzekła nie tylko mnie, ale wszystkich słuchaczy swoim aksamitnym głosem o ogromnej skali. Qasimov jest mistrzem mugham - klasycznej muzyki z Azerbejdżanu, w dużej mierze opierającej się na improwizacji. Z córką śpiewają w duecie, na dwa głosy, osiągając niesamowite efekty poprzez harmonię brzmień i indywidualnych interpretacji. Ten koncert był z pewnością ważnym wydarzeniem.

Niesłychane emocje pojawiły się na koncercie Al Kindi Ensamble (z Turcji i Syrii), któremu towarzyszyli tańczący derwisze. Koncert podzielony został na 3 części - w pierwszej zabrzmiała muzyka tradycyjna, w drugiej kompozycje współczesne inspirowane muzyka etniczną, a w trzeciej bardziej klasycznie. Do akompaniamentu tradycyjnych instrumentów śpiewało dwóch wokalistów, w tym autentyczny muezin, a w części klasycznej i na koniec tańczyło czterech derwiszów. Mało kto wcześniej miał okazję oglądać ten taniec-modlitwę na żywo - wrażenie było piorunujące. Siedziałam dość blisko i kiedy tancerze na dobre wpadli w piękny, oniryczny wir, zdałam sobie sprawę, że i ja dałam się ponieść tej muzyce, że właściwie muzyka staje się obojętna wobec tego wirowania. Rozejrzałam się po widowni i zobaczyłam, że właściwie wszyscy byli jak w hipnozie. To było prawdziwe przeniesienie się spod Pałacu Kultury w krainę Orientu.

Podobne szaleństwo i trans nastąpiły trzy dni później na koncercie Raza Khana z Indii, sufickiego śpiewaka, który wystąpił z zespołem. To mistrz muzyki mistycznej, wirtuoz głosu i improwizacji. Muzyka qawwali rozwija się niewinnie, zaczyna pojedynczymi zawodzeniami i dziwnymi harmoniami, by stopniowo się rozkręcić. W wykonaniu Raza Khana było to jazzujące qawwali - tego jeszcze świat nie słyszał. Artysta wydaje się nie mieć granic skali głosowej - osiąga czasem wysokości niewyobrażalne. Niedawno byłam na koncercie Amjada Sabri, mistrza qawwali, ale teraz doszłam do wniosku, ze Sabri mógłby grać supporty Khanowi. Geniusz wyobraźni. Koleżanka spytała szeptem w czasie koncertu: "Z czego on ma to gardło zrobione?!". Towarzyszył mu zespół wspaniałych śpiewaków i instrumentalistów. Pierwszy utwór trwał ponad 40 minut, a w odpowiedzi na gromkie brawa i entuzjazm publiczności, był jeszcze dośpiewywany! Trudno już było rozpoznać, co jest kolejnym utworem planowanym, co bisem. W końcu organizatorzy "ściągnęli go" na przekór wszystkim ze sceny, bo - jak stwierdził Maciej Szajkowski - "on mógłby tak grać przez całą noc". Najdłużej grał podobno 50 godzin. Artysta nie występował dotąd za granicą, nie mówi po angielsku. Dla niego Warszawa była równie egzotyczna jak on dla nas.

Największym sukcesem - ku zaskoczeniu publiczności - okazał się występ Ahn Suk-sun z Korei Południowej, śpiewaczki pansori - specyficznego stylu wokalnego, w którym wykonuje się dawne koreańskie eposy, zwykle o tematyce miłosnej lub satyrycznej z towarzyszeniem bębna changgo. Ahn Suk-sun wyśpiewała przez godzinę jedna balladę o biednym Huengbo i jego występnym bracie Nobo, a tok dramatycznej narracji uzupełniał od czasu do czasu dźwięk bębna albo pomrukiwania i inne dźwiękowe komentarze akompaniatora (jego rola trochę przypominała chór z tragedii antycznych, który komentował główny wątek opowieści). Doskonałym pomysłem na ten występ było wyświetlanie tekstu śpiewanego eposu na wielkim ekranie - w przeciwnym razie ucho europejskiego odbiorcy, przywykłe do innych stylów w muzyce, mogłoby nie wytrzymać dłużej niż 10 minut. Tymczasem historia wciągała, była pełna niespodziewanych zwrotów akcji i porównań - niepostrzeżenie przenosiła w krainy z "Opowieści tygrysa" (jak zatytułowany był koncert). Zapamiętałam szczególnie fragment historii opisujący czyny złego Nobo: " (…) i hałasuje, gdy kto inny śpiewa - okrutne są jego występki!" - ku przestrodze wszystkim przeszkadzaczom! Maria Pomianowska, zapowiadając Ahn Suk-sun jako "narodowy skarb Korei", zachęcała do wyrażania zachwytów w czasie koncertu wołaniem po koreańsku: "oj-si-go!" albo "cio-ta!", co też publiczność skwapliwie i z radością wykorzystała. Koncert zakończyły długie owacje.

Zupełną egzotykę wniosły szamanki z Jakucji - zespół kobiecy Ayrakhan. To, co wyśpiewały gardłowymi głosami i zagrały na najróżniejszych drumlach nazwałabym "pratechno", a pierwsze wrażenie cekinowej cepeliady po ich wyjściu na scenę bardzo szybko zatarło się, kiedy zaczęły szaleć synchroniczne drumle. Swoją drogą to zupełnie niesamowite jakie dźwięki można wygenerować w ludzkim gardle. Po ich występie gruziński chór Rustawi miał niełatwe zadanie, jednak muzyka gruzińska ma w sobie taką moc, a zespół to profesjonaliści, więc koncert wypadł znakomicie.

Większych rozczarowań raczej nie było - wynudziłam się jedynie na koncercie Titi Robina, Francuza z międzynarodowym zespołem. Dla mnie była to muzyka "zupełnie podobna do nikogo", albo do wszystkiego, co już było. Jednak rozmawiałam z wieloma osobami, dla których ten właśnie koncert był najlepszy. Wrażenia koncertowe są często bardzo subiektywne.

Lekki zawód sprawił mi również japoński zespół maratończyków z bębnami - Ondekoza. Jak trafnie rzucił ktoś w kuluarach - "za mało bębnów w bębnach". Finezja gry na bardzo starych instrumentach, teatralna oprawa ruchów, taniec wysportowanych mięśni wokół bębnów i surowa muzyka były ciekawe jako inna forma tego, co na ogół kojarzy się z bębnieniem i mogły się podobać. Jednak w muzyce zabrakło trochę energii, zastąpiła ją pantomima.

Jednym z ważniejszych elementów festiwalu jak co roku były warsztaty wokalne, rytmiczne, instrumentalne i taneczne w 7 różnych klasach. Można było uczyć się gry na skrzypcach w indyjskim stylu czy śpiewać po koreańsku. Warsztaty prowadzone były przez mistrzów z całego świata. Ich koncert w tym roku nie objął występu z warsztatowiczami (był to czwartek, zajęcia jeszcze trwały), a tylko samych mistrzów. W trakcie prób do tego występu zawiązały się spontanicznie dwa składy - "nowe zespoły", jak zapowiedziała Maria Pomianowska, dyrektor festiwalu, sama grająca w jednym z nich. Oba składy zagrały na koniec wspólnie bardzo przyjemny koncert, najdobitniej wyrażający ideę festiwalu - międzynarodowe grono artystów stworzyło muzykę, której każdy dał coś od siebie. Wrażenie z dobrego koncertu mistrzów zaćmił całkowicie gość specjalny tego wieczoru - Aleksiej Archipowskij. To było istne szaleństwo! Chyba nikt, kto nie widział go wcześniej, nie zdawał sobie sprawy, co można wyprawiać z bałałajką i jakie nuty na niej wygrywać! Przewidywane znudzenie i lekceważenie zamieniło się w bezapelacyjny zachwyt i zdumienie. Archipowskij grał lirycznie i wesoło, i poważnie, i dla żartu - przebiegał w pasażach od klasyki, przez muzyczne żarty, po motywy etniczne - prędkość ruchów rąk była nie do spostrzeżenia - to było zupełnie niewiarygodne! Bisom nie było końca, a publiczność nie chciała puścić sympatycznego wirtuoza ze sceny.

Festiwal zakończył koncert afrykański - w wykonaniu bluesmana z Mali, Boubacar Traoré oraz energetycznej Dobet Gnahoré z Wybrzeża Kości Słoniowej. Po melodyjnym nostalgicznym bluesie, barwny i multikulturowy (w kilku językach afrykańskich) koncert Dobet ciekawie podsumowały festiwal.

Nowością organizacyjną był w tym roku klub festiwalowy w namiocie, w którym odbywały się koncerty. W gustownie przyozdobionym we wschodnim stylu foyer urządzono małą scenę oraz stoisko kawiarni libańskiej, wiec było gdzie zjeść i wypić kawę, a wieczorem nawet piwo. Po koncertach głównych na małej scenie odbywały się małe koncerty klubowe, przeradzające się w muzyczny jam - nie trzeba było nigdzie chodzić i szukać miejsca na muzykowanie.

Z dodatkowych atrakcji należy wspomnieć o filmach festiwalowych - w tym roku przygotowane we współpracy z festiwalem filmów dokumentalnych PLANETE+ DOC, w ramach którego pokazano "Dwa konie Czyngis-chana", "Hanami - Kwiat wiśni", "Hair India", "Więcej niż taniec" i "Boubacar Traoré. Zaśpiewam dla ciebie".

Stałym elementem festiwalu jest sobotni koncert dla dzieci - w tym roku pod tytułem "Dziecięce orientalia na skrzyżowaniu Kultur". Pokazano film "Cicha"o małej uciekinierce z Iranu do Szwecji, a następnie polsko-azjatycka grupa dzieci wykonała na scenie taniec indyjski. Na koniec odbyły się warsztaty interaktywne dla dzieci.

Magazyn muzyczny Songlines uznał Festiwal Skrzyżowanie Kultur za jeden z 25 najlepszych na świecie festiwali muzyki tradycyjnej. To ogromna nobilitacja, z której należy się cieszyć, ale i liczyć, że przyszłe edycje będą tak różnorodne i bogate kulturowo jak ostatnia. Tematem przyszłorocznej edycji, jak ogłosiła Maria Pomianowska na zakończenie tegorocznego festiwalu, będą "Wyspy świata".

Skrót artykułu: 

Nie wiadomo kiedy upływa kolejny rok i znów pod Pałacem Kultury rozbrzmiewa muzyka tradycyjna z całego świata. Posługując się analogią drogową, nie mogę pozbyć się wrażenia, że tegoroczne warszawskie Skrzyżowanie Kultur nie było zwykłym skrzyżowaniem, ani nawet rondem. To był porządny węzeł komunikacyjny z mnóstwem pasów i rozjazdów!

Dział: 

Dodaj komentarz!