Walka karnawału z postem

W niniejszym szkicu chcę skupić uwagę na już wymarłych zwyczajach towarzyszących obchodom Środy Popielcowej na Pomorzu w jego dawnych, przedwojennych granicach, czyli na terenie opisanym przez Bożenę Stelmachowską w pracy etnograficznej Rok obrzędowy na Pomorzu, wydanej w Toruniu w 1932 roku1 . Najwięcej materiału dostarczyła mi właśnie ta książka, a także dzieła Oskara Kolberga, który odbył wycieczkę naukową w tym regionie w 1875 roku. Korzystałem też z dwóch opracowań powojennych, które dotyczą samych Kaszub.

Środa Popielcowa to dzień szczególny, bo po szalonej nocy ostatniego dnia karnawału, czyli naszych „zapustów”, stawia nagle tamę wszelkim rozrywkom i w ogóle dogadzaniu ciału. Kieruje natomiast uwagę na zupełnie nie rozrywkowe, ale poważne zagadnienia: życia, śmierci oraz wiecznego szczęścia i potępienia w kontekście nauki o zbawieniu świata od skutków grzechu przez Jezusa Chrystusa. Nie wszyscy umieją tak szybko się przestawić.

Tego dnia, nazywanego także Popielcem, a kiedyś również „wstępną środą”, rozpoczyna się czterdziestodniowy Wielki Post, w którym chrześcijanie przygotowują się do świąt wielkanocnych. Pomaga im w tym intensywniejsza niż w pozostałym czasie modlitwa, szeroko rozumiana wstrzemięźliwość i hojniejsza niż kiedykolwiek jałmużna. Charakterystycznym rytem tego dnia jest kościelny obrzęd posypywania głów popiołem (stąd nazwa Popielec, Środa Popielcowa) z wypowiadanymi przez księdza słowami: „prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Wszystko to ma przypomnieć o kruchości i skończoności ludzkiego szczęścia, jeśli nie jest ono całkowicie zakotwiczone w potędze Boga.

Czterdzieści dni Wielkiego Postu to nawiązanie do czterdziestodniowego postu Jezusa Chrystusa, podjętego przezeń w pustynnym odosobnieniu przed rozpoczęciem publicznej, mesjańskiej działalności. Umocniony tym postem (a nie – osłabiony) zwycięsko przeciwstawił się trzem największym pokusom, którymi odwieczny kusiciel, diabeł, odurza po mistrzowsku rodzaj ludzki, by budował sobie raj na ziemi, który w istocie jest zaprzeczeniem raju u Boga (czyli takiego, gdzie wszyscy wszystkim wzajemnie służą i wszystko mają wspólne z wyjątkiem żon/mężów i dzieci). Są to pokusy bogactwa, władzy i sławy. Diabeł poniósł całkowitą porażkę. Pieczęcią tej klęski było wydarzenie z nocy dzielącej Wielką Sobotę od Wielkiej Niedzieli, kiedy Jezus Chrystus, wcześniej uwięziony w Wielki Czwartek z wyroku żydowskich przywódców religijnych (bo nie był takim Bogiem, na jakiego czekali), a w Wielki Piątek ukrzyżowany i pogrzebany, zmartwychwstał. Tym zmartwychwstaniem dobił ostatecznie potęgę diabła i otworzył na oścież bramy zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy wezwą Jego imienia. Taka jest prawdziwa treść świąt Zmartwychwstania Pańskiego, czyli Wielkanocy. Czterdziestodniowy Wielki Post ma do nich przygotowywać m.in. poprzez lekturę tekstów biblijnych, które zapowiadają to wielkie wydarzenie i relacjonują je.

Przygotowanie

W poprzedzający Popielec wtorkowy wieczór w kaszubskiej Jastarni na Półwyspie Helskim czyszczono dokładnie patelnie, rondle i wszystkie garnki służące do przyrządzania mięs, by na czas Wielkiego Postu nie pozostała na nich choćby odrobina tłuszczu. Na Kaszubach Południowych dokonywano takiego oczyszczenia po wypieczeniu placka nazywanego „popielnikiem”. Nazwa wzięła się stąd, iż był on pieczony w popiele. Wyrabiano go z ciasta, jakie zostało po zapustnych pączkach. Podobnie pozbywano się śladów tłuszczu na całym Pomorzu. W kociewskiej Czarnej Wodzie patelnie myto i skrywano m.in. w kominach. W Koteżach natomiast – również na Kociewiu – patelni nie czyszczono, ale po ostatniej, zapustnej wieczerzy po prostu wyrzucano na podwórze, by nie kusiły do smażonych, sytych potraw i leżały tam do Wielkanocy. Inaczej było w Jastarni, gdzie do końca ostatniej wojny patelnie, rondle i garnki wieszano na sztachetach płotów. Jeśli oczyszczeń nie dokonano przed świtem popielcowym, robiono to zaraz po powrocie z nabożeństwa. Chowano też wszystkie zapasy tłuszczu. Dzisiaj to specjalnie nie dziwi, bo cenimy potrawy, gdzie występuje on w minimalnych ilościach, jednak przed laty tłuste posiłki były oznaką dobrobytu i swoistym obiektem pożądania.

Odstawiano zatem tłuste mięsa oraz wszelkie tłuszcze i przez czterdzieści dni żywiono się głównie żurem, krupami jęczmiennymi, niekraszonymi kartoflami (często gotowanymi w łupinach, zaś na Kaszubach za omastę służył olej lub „sledzówka”, czyli zalewa z solonych śledzi), śledziami (jeśli były smażone, to bez tłuszczu), szprotami, śledziami solonymi (bogatsi Kaszubi kupowali na Wielki Post całą beczkę, biedniejsi dzielili ją na cztery rodziny) i zupami z suszonych owoców. Do popicia służyła woda, kawa zbożowa, maślanka, kwaśne mleko itp.

W wielu domach zasłaniano lustra aż do Wielkanocy, by nie kusiły do nadmiernej troski o urodę i wygląd, a wiejscy muzykanci chowali instrumenty na strychach albo jeszcze głębiej – w wędzarniach.

Swoistym atrybutem rozpoczęcia wielkiego postu (nie tylko na Pomorzu, m.in. w Rudzie pod Brodnicą) był śledź zawieszany w widocznym miejscu. Bywał to cały okaz albo tylko oskubany szkielet, stanowiący widomy znak długiej przerwy w dogadzaniu podniebieniu (w wielu domach był najczęstszym daniem w wielkopostnym menu). Oprócz wieszania śledzia, w różnych karczmach na znak wejścia w okres pokuty muzykanci wymownym gestem zrywali struny ze skrzypiec.

Pierwszy dzień postu

Nie wszędzie granicę między zapustami i Popielcem wyznaczała noc z wtorku na środę. W lubawskich Kiełpinach – i pewnie nie tylko tam – ogłaszał ją dopiero dzwon na popielcowe nabożeństwo. Tych, którzy mimo tego wezwania nie przerywali zapustnej zabawy, rozpędzała do domów stara kobieta uzbrojona w worek z popiołem i biła nim, póki towarzystwo się nie rozeszło.

Na niektórych terenach, jak np. w kaszubskim Swarzewie nad Zatoką Pucką, utrzymywało się przekonanie, że zaniedbanie kościelnego rytu posypania głowy popiołem może spowodować jej ból, a w powiatach sępoleńskim i chojnickim utrzymywano, że będzie bolała cały rok. Popiół, jako atrybut skruchy, był stosowany w szczególny sposób w kaszubskim Gowinie, gdzie do śniadania popielcowego posypywano nim chleb. W wielu kociewskich domach jedzono tylko suchy chleb popijany kawą zbożową, ale bywały i takie pomorskie domy, gdzie tego dnia absolutnie niczego nie jedzono, a mięso spożywano dopiero od Wielkanocy (podawane nieraz dopiero w drugi świąteczny dzień).

Hulaj dusza

Nie wszędzie jednak i nie przez wszystkich Popielec i popiół były traktowane z powagą, jak w powyższych wypadkach. W wielu miejscach jeszcze na ten jeden dzień przeciągano nastrój zabawy. Popiół był jej ważnym atrybutem, traktowanym jako antidotum na zbyt poważny – a dla niektórych nawet posępny – ryt kościelnego posypywania głów z budzącym strach przypomnieniem: „prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Popiołem bawiono się jak gdzie indziej wodą na śmigusa-dyngusa. Bywało tak m.in. w Radomnie koło Lubawy, gdzie bodaj wszyscy mieszkańcy uczestniczyli w zbiorowym obrzucaniu się popiołem. W takich zabawach brali udział przede wszystkim dorośli, ale dopuszczano też młodzież.

Najczęściej były to psoty bez głębszego dowcipu, ale uświęcone zwyczajem i zapewne akceptowane przez ogół ludu. W wielu miejscach kończyły się w karczmie, gdzie do woli lekceważono wielkopostne wezwania plebana do trzeźwości, skromności i powagi. Z relacji Oskara Kolberga wiadomo, że w wielu wypadkach dominującą rolę w karczemnych hulankach popielcowych odgrywały zamężne kobiety, „baby”, które nierzadko urządzały tam swoje „stanowe” hulanki (bez udziału mężczyzn), balansujące na granicy dobrego obyczaju.

Do częstych psot popielcowych należało brudzenie sąsiadom okien, oczywiście – popiołem. W Rudzie koło Brodnicy stosowano popiół suchy, ale w Pomierkach koło Lubawy i poddziałdowskim Wielkim Łęcku używano popielnego błota nazywanego „breją”.

Popularną psotą było rzucanie popiołu z pończoch (które zawczasu nim napełniono). Było tak m.in. w Świętem pod Grudziądzem, gdzie przebierańcy ucharakteryzowani na żebraków obchodzili domy, a gdzie ich przyjęto, odpłacali się popiołem ciskanym na domowników z pończoch. Chłopcy z Lidzbarku koło Brodnicy mieli zwyczaj rzucać tę część garderoby do izb w porze wieczerzy popielcowej. Również w okolicach Brodnicy zamaskowane kobiety i dziewczęta nawiedzały sąsiadów uzbrojone w napełnione popiołem pończochy i uderzały nimi gospodarzy po plecach i głowach, aż opróżniły je z zawartości. W Radominie koło Lubawy psocono, rzucając do mieszkań garnki z popiołem. Psotą z okolic Torunia było uczepianie dziewczętom na plecach torebek pełnych popiołu.

W Popielec korzystano ze swoistych usług golibrodów. W okolicach Brodnicy zamaskowane kobiety i dziewczęta mazały mężczyznom twarze popielną „breją” i zeskrobywały ją drewnianymi brzytwami. W Pluskowęsach w powiecie wąbrzeskim takimi golibrodami bywali zwyczajowo parobcy w przebraniu (zdarzały się również dziewczęta), którzy chodzili z tą posługą od domu do domu.

Od popielcowych psot można było się wykupić. Bywało tak w Szemburku pod Grudziądzem, gdzie chlebodawcy byli bici pończochami z popiołem, póki się któryś nie wypłacił. W Łążyniu koło Torunia kobiety i mężczyźni mogli się wykupić od golenia. Podobnie było w Rudaku koło Torunia, gdzie golarki sadzały świeżo „ogolonego” na wózek i wiozły do karczmy, żeby wykupił się poczęstunkiem. Również w takim samym celu dowożono do karczmy w okolicach Wąbrzeźna młode mężatki. Z wielką zabawą wieziono je dwukółkami, gdzie siedziały na workach z popiołem. Inicjatorkami takiej zabawy bywały najczęściej dorosłe mężatki, czyli „baby”, które nie pomijały nawet dworu – jeśli była tam młoda pani, najczęściej nie jechała do karczmy, ale dawała sowity okup.

W Chełmnie nazywano popielcowe golenie „golinami”. Dużo przemawia za tym, że ma to związek z czynnością golenia, ale też nie można wykluczyć związku z gołym kolanem, bo właśnie na śmiało odsłoniętym kolanie „baby” golące mężczyzn w podchełmskich karczmach ostrzyły drewniane brzytwy.

Było prawie regułą, że w Popielec posypywano w karczmach gości popiołem z rzeszota, czyli z sita o dużych okach. Takie sito wisiało m.in. w karczmie w podtoruńskim Łążyniu.

O popielcowych psotach na Pomorzu wspomina niedużo, ale ciekawie Oskar Kolberg. W tomie Pomorze znajdujemy opis popielcowego zwyczaju przyprowadzania przez „baby” młodych mężatek i młodych żonkosiów do karczmy w Wąbrzeźnie, gdzie ci wykupywali się wódką i piwem. „Z rana wszyscy czasowi idą do kościoła. Po nabożeństwie i jedzeniu do karczmy spieszą aż do wieczora. Tam jest zabawa, lecz bez muzyki i śpiewów (tj. piją i gawędzą). Każda nowo zamężna i nowo przybyła do wsi jest prowadzona w asystencji kilku mężatek do karczmy; jeżeli jest sanna, to saneczkami, jeżeli jej nie ma, to samociążkiem (dwukonnym wózkiem np. na drzewa z lasu, na wiatrak etc.). Wózek ten przystrojony jakoby powozik, tj. okryty płachtami; zaprzężony czterema chłopami (żonatymi), z których jeden albo dwóch mają baty i nimi pękają, a sami wierzgają i udają konie. W karczmie mężatka tak przywieziona wykupuje im się wódką i piwem. Mężczyźni w tym roku ożenieni, którzy tam się znajdują lub chwytani przez baby, są tam przyprowadzani, także się winni babom wykupić, które, nim to nastąpi, udają, że ich golą (tj. nacierają śniegiem niby mydłem brodę i skrobią ją tępym nożem lub trzonkiem blaszanej łyżki) lub że ich leczą, np. jakoby felczer krew im puszczał (tępym nożem, nie kalecząc) itd. Każdy wchodzący do karczmy jest osypany popiołem; w tym celu zawiesza się u drzwi karczmy z wewnątrz sito (u którego sznurek przywiązany ciągniony jest przez karczmarkę za stołem)”2 .

W czasach Kolberga hulano podczas Popielca nie tylko na Pomorzu, ale również na Kujawach, w Poznańskiem, w Krakowskiem i można sądzić, że podobnie było na innych ziemiach dawnej Rzeczypospolitej, gdzie przytłaczającą większość stanowili katolicy obrządku rzymskiego.

Popielcowe psoty i hulanki wygasały na Pomorzu już na początku lat trzydziestych ubiegłego wieku, kiedy Bożena Stelmachowska oddawała do druku swoją książkę (wskazuje na to część odpowiedzi na jej ankietę). Wpłynęła na to praca księży, lepszy dostęp ludu do oświaty i ogólne przemiany cywilizacyjne. Nikt dziś nie posypuje popiołem bliźnich dla psoty ani nikogo nie golą w karczmie drewnianą brzytwą. Nie dość, że te i podobne zwyczaje wymarły, z wolna wygasła pamięć o nich. Utrzymał się natomiast zwyczaj przynoszenia popiołu z mszy popielcowej osobom, które nie mogą być w kościele. Taki popiół uczestnicy mszy popielcowej odbierają od księdza na otwartą książeczkę do nabożeństwa i w niej donoszą do domu. Służy potem nie tylko posypaniu głowy – to, co zostanie, bywa używane na różne dolegliwości.

Czy popielcowa zabawa popiołem nie była rodzajem szargania świętości, jako sprzeciw wobec ograniczania wolności wyboru między tym, co z karnawału i postu? Wydaje się, że za późno na takie pytania, bo uczestnicy hulanek popielcowych dawno nie żyją, a za nich nikt nie odpowie. Żyje jednak wciąż problem wyborów – wolnych, zalecanych, narzucanych i ożywa ostatnio z ogromną siłą. Szczególnie widowiskowo ujawnia się w przeddzień Święta Zmarłych, kiedy ogromna rzesza rodaków najmłodszych, młodych i w średnim wieku uczestniczy w hucznych zabawach halloweenowych. Ich popularność z roku na rok rośnie, co nie dziwi, bo wyrastają z tych samych ludzkich lęków, na które kiedyś próbowano zaradzić igrami popielcowymi. W badaniach nad wrastaniem Halloween w polską obrzędowość warto brać to pod uwagę.

Jak widać, potrzeby nieśmiertelnej duszy od zawsze jak gdyby przegrywają z potrzebami śmiertelnego ciała. I tak pozostanie, byśmy zawsze mogli wybierać między pozytywną i negatywną stroną życia i przekuwać swoje szczęście na lepsze.

Tadeusz T. Głuszko
mieszkaniec Sopotu. Od 1999 r. stale współpracuje z gdańskim periodykiem regionalnym „30 Dni”, gdzie zajmuje się najczęściej publicystyką historyczną, prowadzi stronę: http://kalwariawejherowska.com.pl/

Bibliografia
O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 39, Pomorze, Warszawa 1965.

L. Malicki, Rok obrzędowy na Kaszubach, Gdańsk 1986.

J. Perszon, Jastrë na Helu. Wielki Post i okres Wielkanocy na Półwyspie Helskim, Warszawa-Jastarnia 1994.

B. Stelmachowska, Rok obrzędowy na Pomorzu, Toruń 1932.

Przypisy
1. Praca ta stanowi podsumowanie wyników ankiety rozesłanej w liczbie pięciuset egzemplarzy do pomorskich księży, nauczycieli, komendantów policji, wójtów i innych osób, które mogły posiadać dobrą wiedzę o zwyczajach ludu na terenach, gdzie mieszkali i pracowali. Badaniami objęto wyłącznie społeczność polską i katolicką, w zasadzie pominięto Niemców i protestantów licznych na tym terenie do 1945 roku.
2. O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 39, Pomorze, Warszawa 1965, s. 65.

Fot. Tygodnik Ilustrowany, Śródpoście na Kujawach, rys. F. Kostrzewskiego

Skrót artykułu: 

W niniejszym szkicu chcę skupić uwagę na już wymarłych zwyczajach towarzyszących obchodom Środy Popielcowej na Pomorzu w jego dawnych, przedwojennych granicach, czyli na terenie opisanym przez Bożenę Stelmachowską w pracy etnograficznej Rok obrzędowy na Pomorzu, wydanej w Toruniu w 1932 roku1 . Najwięcej materiału dostarczyła mi właśnie ta książka, a także dzieła Oskara Kolberga, który odbył wycieczkę naukową w tym regionie w 1875 roku. Korzystałem też z dwóch opracowań powojennych, które dotyczą samych Kaszub.

Dział: 

Dodaj komentarz!