W Skierniewicach

Ethnosfera 2002

6 lipca 2002 roku. Teren w pobliżu skierniewickiego zalewu miejskiego. Od rana ktoś się kręcił i rozstawiał wielką scenę. (Dwa tygodnie wcześniej pojawiło się jedno tipi i budowane ogrodzenie ze słomy i gliny – były to zaczątki Wioski Ekologicznej.) W południe do Młodzieżowego Centrum Kultury zaczęli napływać grupkami, mniejszymi bądź większymi, ludzie z odległych miejsc Polski i zagraniczni goście. Mieszczanie już wiedzieli, co będzie głównym wydarzeniem weekendu w ich mieście. Pogoda dopisywała, więc wylegli na ulice, a potem tłumnie, samochodami, rowerami i pieszo, udali się w stronę „wielkiej wody”. Tak, tym razem publiczność dopisała. Miejscowe gazety uznały, że to efekt pogody i, zdaniem niektórych redaktorów, muzyki bardziej przystępnej, niż tej z lat poprzednich. Pogoda, owszem była diametralnie różna (widać trafionym pomysłem była zmiana nazwy z „Folkoprania” na „Ethnosferę”, a i Indianie Wioski Ekologicznej obiecali, że zaczarują niebo) i z całą pewnością przysporzyła słuchaczy. Ale muzyka? Nie, nie różniła się aż tak bardzo od tej z lat ubiegłych. Roman Bednarek w artykule „Miasto Folkowało” („Dziennik Łódzki” z 8 lipca 2002) stwierdził: „Znacznie ciekawsza niż w latach poprzednich była dla publiczności część konkursowa. Zespoły zaprezentowały o wiele mniej hermetycznej i udziwnionej, więc i nieco nudnej dla przeciętnego widza, Ťludowiznyť, więcej natomiast było współczesnej muzyki inspirowanej jedynie kulturą etniczną”. Wyjaśnię czytelnikom „Gadek z Chatki”, iż odbyła się tylko jedna cześć konkursowa – w roku ubiegłym, a więc nie może być tu mowy o „latach poprzednich”. Na dodatek publiczności podczas niej było jak na lekarstwo, a to ze względu na deszczową pogodę i nie wiadomo, co bardziej wpłynęło na nastrój owych śmiałków, którzy nie uciekli przed deszczem – muzyka, czy strugi wody lejące się z nieba? Ponadto „ludowizny” (domyślam się, że chodzi tu o uczniów Stanisława Klejnasa) w owym konkursie nie było. Czas przejść do właściwej relacji.

Festiwal rozpoczął się wieczorem, kiedy to na scenie pojawili się Wojciech Ossowski i Monika Makowska, I... zaczęło się to, na co czekałam – zakrólowała muzyka. Myślę, że nie ma sensu opisywać, kto po kolei i co po kolei było reprezentowane. Postaram się skupić na tym, co wywierało największe wrażenie. Nadmienię jeszcze, iż w porównaniu z rokiem ubiegłym cześć konkursową rozbito na dwa dni, werdykt jury ogłoszono 7 lipca, czyli drugiego dnia festiwalu, około godzinę po występie ostatniego zespołu konkursowego.

To, co utkwiło w mojej pamięci najbardziej, to dźwięki, jakie wydobywała ze swojego instrumentu Ksenia, białoruska skrzypaczka WZ Orkiestry (grała na dwóch strunach jednocześnie). Kiedy zaczęła grać, dawało się słyszeć lirę korbową w duecie z dudami. Niemałe wrażenie zrobił występ Viva Flamenco. Przyznaję, iż taniec z Hiszpanii od dawna wywołuje we mnie ciepłe emocje i żywe zainteresowanie, więc z zapartym tchem śledziłam ruchy tancerek, które towarzyszyły muzyce. Czerwono-czarne suknie, gładko zaczesane włosy, stukające obcasy i pięknie układane palce dłoni, żywioł, gorące okrzyki – prawie jak na Półwyspie Iberyjskim! Stroje ŕla Neandertalczyk zaprezentowała Osimira z Białorusi, a jej muzyka o pogańskim brzmieniu spodobała się publiczności. A może była ona pełna podziwu dla umiejętności jednego z członków grupy, grającego na dwóch fletach jednocześnie? Żywioł słowiański zaprezentowały również Buki i Turnioki (na głowie jednego z nich znalazła się nawet oryginała peruka), nagradzane owacyjnymi brawami. Swego rodzaju połączenie południa z północą zaprezentował bębniarz Folkiestry Form Różnych, bo muzyka jego była jak najbardziej słowiańska, natomiast sposób poruszania się przy bębnach przywodził na myśl Kubańczyków. Nie można nie wspomnieć o tym, co zaprezentował Rythm Trio z Filipin. Niby trio, ale w dwóch osobach. Niziutkiej, szczuplutkiej i uśmiechniętej Filipince, która pięknie śpiewała pieśni oraz gitarzyście, który sobą mógłby wypełnić całą scenę, nie można odmówić oryginalności.

Zespoły biorące udział w konkursie były oceniane przez jury, w skład którego wchodzili Daniela Vlad (Rumuńskie Radio IASI), Tatiana Pieśniakiewicz (Białoruskie Radio i TV), Wojciech Ossowski (Polskie Radio – Radiowe Centrum Kultury Ludowej), Tomasz Janas (Czas Kultury, Gazeta Wyborcza), Sławomir Król (Folk Time) i Zdenek Tofel (Czeskie Radio Ostrawa). Przyznano dwie pierwsze nagrody zespołom Tomaš Kočko & Orchester z Czech i Osimira z Białorusi. Druga nagroda przypadła w udziale WZ Orkiestrze z Białorusi, a trzy trzecie grupom Viva Flamenco!, Rybka i Przyjaciele z Polski oraz Aleksandra & Konstanty z Białorusi. Była i nagroda publiczności – dla Osimiry i Kapeli Buki.

A „gwiazdy”? Ostatnich koncertów każdego dnia festiwalowego nie oglądałam, choć zapewne było warto, bowiem występowała Fiolka i Voo Voo. Natomiast białoruski Pałac rozczarował mnie. Po pierwszych dwóch utworach kompletnie przestało mnie interesować to, co działo się na scenie. Przypominało to nudny, monotematyczny pop. O wiele bardziej ciekawi byli Indianie ze swoim Pow-Wow. O tak! Wyszli na scenę w barwnych strojach i pióropuszach, z bębnem, i zaczęli zawodzić o tym, co na preriach i w lasach. Zgromadzeni przed sceną miłośnicy Indian, których przecież tak wielu w dzieciństwie biegało z lukiem i kołczanem, mieli być może po raz pierwszy okazję oglądać taki obrzęd. Zapowiadając niedzielny występ Jej Druziny (która w końcu zdecydowała się dać oddzielny koncert, bez udziału w konkursie) Wojciech Ossowski wspomniał, że ten zespół pełni rolę słowackich Brathanków i że Brathanki każdy ma takie, na jakie sobie zasłużył. Cóż, widać Słowacy też sobie zasłużyli... Nie wysłuchałam nawet jednego utworu dokładnie, rozmowy prowadzone około sceny były znacznie ciekawsze. Na koniec pozytywny akcent z Bretanii – Guichen Quartet. Coś takiego słyszałam na żywo po raz pierwszy w życiu. To był folk-rock w najczystszej postaci! I wspaniale się przy tym tańczyło.

Cześć konkursowa okazała się ważnym ciekawym wydarzeniem całego Festiwalu. Szkoda, że na tegorocznej Ethnosferze zabrakło tego magicznego nastroju, jaki w poprzednim roku towarzyszył Kwartetowi Jorgi, Davidowi Hopkinsowi i Jean-Luc Thomasowi w finałowym koncercie. Zaś co do kwestii organizacji – była o niebo lepsza, świadczy o tym chociażby sam fakt, że koncerty rozpoczynały się z niewielkimi opóźnieniami. Dziękuję wszystkim uczestnikom za wrażenia, których dostarczyli. Grajcie dalej!

Skrót artykułu: 

6 lipca 2002 roku. Teren w pobliżu skierniewickiego zalewu miejskiego. Od rana ktoś się kręcił i rozstawiał wielką scenę. (Dwa tygodnie wcześniej pojawiło się jedno tipi i budowane ogrodzenie ze słomy i gliny – były to zaczątki Wioski Ekologicznej.) W południe do Młodzieżowego Centrum Kultury zaczęli napływać grupkami, mniejszymi bądź większymi, ludzie z odległych miejsc Polski i zagraniczni goście.

Dział: 

Dodaj komentarz!