W okolicach synagogi.

Miejsce dokładne

"...W okolicach Synagogi znajdowała się bardzo mała, zawsze otwarta bóżnica.

Według powierzchownych obserwacji chciałbym stwierdzić, że życie religijne Żydów puławskich było bardzo żarliwe.

Warto wreszcie zaznaczyć, że w sierpniu 1944 r., w toku walk o Puławy i Dęblin poległo sześćdziesięciu żołnierzy narodowości żydowskiej.

Po wojnie dowiedzieliśmy się, że z ponad 3600 Żydów puławskich ocalało tylko kilka osób..."


Tymi słowami kończy Michał Strzemski jeden z rozdziałów książki p.t.: "Nasze Puławy. Kolekcja wspomnień", poświęconej m.in. puławskim Żydom. Przed wojną tworzyli oni w tym mieście - jak w wielu podobnych - dużą społeczność, nigdy jednak nie przypuszczałam, że tworzyli oni tak barwny i niezwykły sztetł, jakim przedstawia go Strzemski, stawiając przed oczyma czytelnika galerię postaci, bynajmniej nie anonimowych, opisując nie tylko ich pracę i funkcje w społeczności, ale także zainteresowania, pasje, codzienne życie, przyjaźnie i antynomie. Jest to świat tak realny, tak sugestywnie opisany, że jego zniknięcie nabiera tym bardziej dramatycznej wymowy. Jest nie tylko zagładą ponad trzech i pół tysiąca ludzi, ale morderstwem popełnionym na doktorze Nudelmanie, Honigsfeldzie, Szmulku i starym Fałenbojgenie.

Michał Strzemski jest autorem dwóch książek poświęconych tej tematyce i tym ludziom: "W okolicach synagogi" (wyd. 1980 r.) i " W blasku menory" (1981). Stały się one inspiracją i kanwą dla przestawienia pt.: "Miejsce Dokładne", zrealizowanego przez Studio Teatralne Puławy, według pomysłu, a raczej idei Bogdana Słupczyńskiego. Tekst, z którym, czytelniku właśnie obcujesz traktuje o książkach i o ludziach; więc o Michale Strzemskim i jego dziele, o ludziach żyjących w jego wspomnieniach i o teatrze, który wspomnieniom tym dał wyraz, oblicze i nowe życie, które trwa każdorazowo około godziny, ale tętni, pulsuje i absorbuje widza- niezależnie od rodzaju towarzyszących odbiorowi emocji - całkowicie.

Nie chciałam pisać recenzji "Miejsca Dokładnego", ponieważ o mały włos nie wzięłam udziału w tym przedsięwzięciu. Później śledziłam jego losy ( a raczej perypetie); tekst ten jest rodzajem osobistej refleksji a nie recenzją sensu stricte.

Wróćmy do Strzemskiego. Nie jest on szerzej znany miłośnikom literatury pięknej ani też historycznej, mimo, że wykaz jego publikacji w bibliotecznych katalogach zajmuje sporo miejsca. Michał Strzemski był (ponieważ zmarł w latach osiemdziesiątych) profesorem puławskiego Instytutu Nawożenia i Gleboznawstwa, w którym pracował od 1937 r., a po wojnie - od 1949 r. Napisał ok. 400 artykułów i rozpraw naukowych poświęconych m. in. gleboznawstwu i kartografii terenów rolnych. Kiedy przeglądamy wykaz tych prac nagle - pośród licznych książek o powyższej tematyce - pojawia się, nie wiadomo z początku dlaczego tytuł "W blasku menory". Strzemski głęboko interesował się, czy wręcz pasjonował "teozofią", jak sam to określał - Judaizmu. Pisze o swych intelektualnych przygodach z tą niezwykłą dla chrześcijanina filozofią, o sposobie myślenia Żydów, o ich historii. Tej teozofii Strzemski uczył się nie tylko z ksiąg, ale przede wszystkim od swych puławskich przedwojennych sąsiadów, "podsłuchiwał" ich rozmowy, "podpatrywał" spotkania, spisywał anegdoty, pytał, słuchał, spotykał się z ludźmi. Dwie książki, w których przedstawia cały ten mikrokosmos międzyludzkich relacji opisany jest językiem, który na początku lektury bardzo mnie zaskoczył; jest to język naukowca, pełen dbałości o szczegóły, następstwo zdarzeń, wierność faktom, dokładne przeanalizowanie osób i opowiadanych przez nich historii. Strzemski wykonał w ten sposób, obok zaspokojenia osobistej potrzeby ocalenia tego świata od niepamięci, olbrzymią i cenną pracę dokumentacyjną, z której dowiadujemy się także o pracach naukowych i literackich Żydów (m. in. O Szlomie Rozenbergu, który przetłumaczył na jidysz "Chłopów" Reymonta), o organizacjach politycznych, klubach sportowych, szkołach, sztuce; dokładnie pamięta kto i kiedy z jego żydowskich przyjaciół zdał maturę, sfinalizował "interes życia", złamał nogę. Jest to lektura miejscami zaskakująca i godna podziwu dla autora, tym bardziej, że przedwojenne notatki na ten temat Strzemski utracił już we wrześniu 1939 r.

Wiele przywołanych przez niego postaci to osoby nietuzinkowe; ciężko byłoby ich wymyślić jako fikcyjnych bohaterów literackich. Mamy tu na przykład Chaima Goldmana, "człowieka cynicznego w stosunku do kobiet, wieprzowiny i do życia w ogóle" oraz jego przyjaciela - Jakuba Frydmana, słynącego z wykładów o usystematyzowanej przez siebie satanologii; mamy także Szmulka z jego pejsami i dybukami, rabina Blumensohna, Fałenbojgena - chasyda w bryczesach, głupków o chorych duszach, co "potrzebują tylko świecące meble" i cały puławski miejsko - wiejski naród.

W przedmowie do "W blasku menory" wspomina Strzemski rodzinę Gryngerów, od której czerpał swą wiedzę na temat Judaizmu. " Przpuszczałem - pisze - że jeśli sam pożyję, to będę eksploatować tę "kopalnię" przez dziesiątki lat. Żadne przeczucie nie powiedziało mi, że są to już ostatnie dni..."

Podsumowując swoje wspomnienia Strzemski nie dramatyzuje, nie rozpacza. Może nie pozwolił mu na to jego naukowy język a może przeświadczenie, że jeśli mamy wspominać kogoś bliskiego, kto odszedł na zawsze, to najpiękniej można to zrobić opisując jego codzienność i niecodzienność, jego myśli, pragnienia i uczucia, szlachetność i małostkowość.

Zdaje się, że tym tropem poszedł autor spektaklu, zainspirowany prozą Strzemskiego, dodając własną refleksję na temat Miejsca Dokładnego, które w dzisiejszych Puławach potrafią wskazać nieliczni miasta tego mieszkańcy. W tekście - prezentacji przedstawienia Bogdan Słupczyński pisze:"... Podobne to było raczej do sztuki teatralnej - mówi jeden z bohaterów. Po Żydach puławskich nie pozostał żaden ślad. Żaden "aktor", żaden "rekwizyt". Wszystko zostało po spektaklu wyniesione. W miejscu dawnej puławskiej synagogi wybudowano okazały dom mieszkalny. Mieszka w nim mój przyjaciel z rodziną. Jego żona budzi się czasami w nocy i słyszy, jak ktoś schodzi po klatce, ciągnąc za sobą wór jakiegoś żelastwa. Szukamy tego wędrownika w naszym spektaklu. Podążamy jego śladem..."

Jest to wędrówka dziwna, w której ślad gubi się i odnajduje, mieszając czas i przestrzenie, muzykę ze starej płyty z tą wykonywaną na żywo. Nie wiem, czy Strzemski, jeżeli myślał kiedykolwiek o teatralnej adaptacji swych książek wyobrażałby sobie ten spektakl takim, jakim ja oglądałam go pewnego mroźnego wieczoru w sali Teatru NN. Podobne to było do sztuki teatralnej, podobne do życia, do jakiegoś przedziwnego deja vu, do wieczorów z mojego dzieciństwa, również nad Wisłą, przepełnionych po brzegi odgłosami, dźwiękami, muzyką miejsca nad rzeką. Było to jak ballada, w której mówi się nie tylko o dobrych ludziach i ich godziwym życiu, ale także o małostkowości, głupocie, bezmyślności, nieszczęściu...

Pamięć jest jak ogród; każdy uprawia go na swój sposób. Ale ogród zachwaszczony, zaniedbany, z wyciętymi drzewami, zamknięty na zardzewiałą kłódkę rzadko staje się tajemniczym ogrodem, jak ten z filmu Agnieszki Holland. Jest raczej miejscem odpychającym, gdzie straszą upiory, które na co dzień chowają się głęboko w wielu ludzkich duszach. Puławy dzisiejsze nie mają tego szczęścia, nie są tajemniczym ogrodem. Od czasów Strzemskiego zmieniło się również to, że nie można tam już ani "zjeść, ani ubrać się tak, jak w Paryżu", (za to sprzedaż świecących mebli ma się dobrze).

Bogdanowi Słupczyńskiemu, oraz współtworzącym muzyczną warstwę spektaklu Tomaszowi Rokoszowi i Bartłomiejowi Stańczykowi udała się podróż do tego Ogrodu, na miejscu którego straszą dziś Zakłady Azotowe na przykład. Dopełnieniem ich pracy i tego tekstu niech będą słowa, wcale nie anegdotycznie kończące notkę Bogdana: "Wszystkie sytuacje i osoby przedstawione w naszym spektaklu są prawdziwe."


Stowarzyszenie Teatralne Puławy,
"Miejsce Dokładne", według Michała Strzemskiego,
28 I 2000 r.
Ośrodek Brama Grodzka- Teatr NN.

Skrót artykułu: 

"...W okolicach Synagogi znajdowała się bardzo mała, zawsze otwarta bóżnica.

Według powierzchownych obserwacji chciałbym stwierdzić, że życie religijne Żydów puławskich było bardzo żarliwe.

Warto wreszcie zaznaczyć, że w sierpniu 1944 r., w toku walk o Puławy i Dęblin poległo sześćdziesięciu żołnierzy narodowości żydowskiej.

Po wojnie dowiedzieliśmy się, że z ponad 3600 Żydów puławskich ocalało tylko kilka osób..."


Dział: 

Dodaj komentarz!